Puszek
Dołączył: 17 Cze 2005
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Bagno
|
Wysłany: Pią 19:54, 17 Cze 2005 Temat postu: Nocny Trakt - Opowiadanie fantastyczno-forumowo-aluzyjne |
|
|
Opowiadanie to powstało ze względu na konkurs literacki w którym zajęłam trzecie miejsce. Po przemyśleniu paru rzeczy postanowiłam je bardziej rozwinąć i pozmieniać parę rzeczy. A... tak właściwie to całkiem sporo ponieważ tamto miało zaledwie 6 stron Worda i było jakby kawałkiem czegoś większego.
Znaleźć można tytaj postacie prawdziwe z innych for czy czata Mirriel i aluzje do pewnych sytuacji i zwrotów, jak choćby nieśmiertelne LIB bo WJO (Lajf Iz Bjutiful bo Wszyscy Jesteśmy Obłąkani).
W każdym bądź razie proszę nie brać tego aż tak poważnie i mam nadzieję, że się na mnie nie rzucicie... miłego czytania.
<rzuca niepewne spojrzenie na Lunatyczki po czym szybko wychodzi>
Z dedykacją dla wszystkich Lunatyczek
Rozdzieł 1
" Szmaragdowym Szlakiem"
Mężczyzna wypadł przez okno i wylądował na brukowanej uliczce. Ceres spojrzała na niego, następnie na dwupiętrowy, pobielony wapnem budynek, otrzepała płaszcz, po czym przekroczyła próg gospody. Zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się po wnętrzu.
Nazwy mają zazwyczaj to do siebie, że nie biorą się z niczego. Nazwa „Pod Lunatykiem” idealnie oddawała atmosferę tego miejsca, tym bardziej że największy ruch był właśnie późnym wieczorem.
Był to czysty, urządzony ze smakiem przybytek. Za barem siedziała Nauzkaa obsługująca właśnie chłopca w czerwonym berecie z piórkiem, oraz wysokiego mężczyznę w skórzanej kurtce - prawdopodobnie myśliwego, gdyż na ramieniu nosił duży łuk. Obydwaj goście dostali miski, z których unosił się smakowity zapach gulaszu.
Od razu można było zauważyć, że władzę w gospodzie dzierży kobieta.
Zajazd był znany. Oczywiście tylko w pewnych kręgach. Można było w nim zastać wędrowców z dalekich krain, którzy postanowili zatrzymać się na jakiś czas w stolicy; kupców mających nadzieję na sprzedanie towarów w tutejszych manufakturach. Czasami do gospody zawitali również niziołkowie z pobliskich pagórków, by napić się tutejszego piwa. Stałymi klientami byli także niektórzy mieszczanie, mistrzowie arkady, mający nadzieję ograć każdego na tyle lekkomyślnego, by spróbował swych sił w tej nigdzie indziej nie spotykanej grze.
Przy jednym ze stolików Ceres spostrzegła Arien i Rachel zaśmiewające się do łez z kufla piwa stojącego na blacie przed nimi. Rej żywo gestykulując, tłumaczyła coś zażarcie Wieszczowi. Arien po chwili wylądował na podłodze, a Rachel zaraz za nią. Ceres usłyszała, jak ktoś zawył z uciechy, a następnie dostrzegła Stu. Z niemałym rozbawieniem obserwował tarzające się ze śmiechu przyjaciółki. Ceres pomachała do niego ręką, na co on chciał odpowiedzieć wzniesieniem kufla. Niestety nie bardzo mu to wyszło, ponieważ w tym samym momencie zwaliły się na niego dwie uczestniczki LIBacji. Ceres uśmiechnęła się od ucha do ucha. Zaiste piękny widok. Spod stołu wystawała teraz tylko ręka trzymająca kufel.
Dziewczyna zerknęła w kąt, gdzie zazwyczaj siedział Wichrowy - najlepszy szuler w okolicy. W tej chwili otaczał go spory tłumek. Jakiś mężczyzna z haczykowatym nosem klepał go po ramieniu. Przed nim na stole leżała spora kupka srebrników i parę miedziaków. Wichrowy zgarnął cały stosik do sakiewki, spojrzał na hakonosego, po czym odpowiedział. Towarzystwo ryknęło niepohamowanym śmiechem. Mężczyzna zbladł, mruknął coś, co natychmiast utonęło w ogólnym hałasie, i czym prędzej opuścił gospodę, nie zabierając nawet płaszcza.
Ceres zdjęła wierzchnie okrycie, po czym skierowała się w stronę rozochoconej grupy. Doszła do kąta i bezceremonialnie usiadła naprzeciw Wichrowego. Demonstracyjnie założyła nogę na nogę, i po chwili zadała pytanie.
- Za co wyleciał? - oparła podbródek na ręce i uśmiechnęła się kącikiem ust. Jedynym, z obecnych przy stoliku mężczyzn, który zachował twarz był Wichrowy. Nie przestając tasować kart, rzucił jej bystre spojrzenie. Wykrzywił przystojną twarz w coś na kształt uśmiechu.
- Który? - Ceres pokręciła głową z dezaprobatą, ale nie mogła się nie uśmiechnąć. Cały Wichrowy. Nie „Kto?”, tylko „Który?”.
- Ten co leży głową w rynsztoku, Wichrowy. Za co wyleciał?
- Oszukiwał w grze. Należało mu się.
- Właśnie! - jeden ze stojących najbliżej pokiwał głową. Inni poszli za jego przykładem.
- I wy to, uczciwi gracze od siedmiu boleści, mówicie? - przechyliła głowę i przewróciła oczami.
- Nasze oszustwo jest uczciwe! - obruszył się jeden z mężczyzn, w którym Ceres rozpoznała Wierzba.
- Uczciwe oszustwo? A to dobre! - prychnęła wydymając wargi, po czym rozejrzała się po gospodzie.
Ponad ramieniem Wichrowego zauważyła samotną sylwetkę, niedbale opierającą się o poręcz schodów, która, mrużąc pogardliwie oczy i krzywiąc się w uśmiechu, przypatrywała się całemu zajściu.
Parę osób podążyło za jej wzrokiem, nie wyłączając Wichrowego i jego brata.
- Ach, toż to Jaśnie Panienka Skye! Cóż za zaszczyt - Wierzb z błazeńskim uśmiechem na ustach sparodiował dworski ukłon, na co zareagowano głośnym rechotem. Parę osób spojrzało się w ich stronę.
Skye skrzywiła się na moment jeszcze bardziej, ale już po chwili jej twarz wyrażała stoicki spokój. Podchodząc, rzuciła pogardliwe spojrzenie w stronę Wierzba - znacznie cieplej przywitała Wichrowego, który odpowiedział jej skinieniem głowy - przystawiła sobie krzesło i usiadła koło Ceres, która z zainteresowaniem zaczęła przyglądać się swoim paznokciom.
- Mogłabyś znaleźć sobie jakieś bardziej twórcze zajęcie - Skye zwróciła się z przekąsem do Ceres. - Dobrze, że cię Hekate nie widzi. To samo się tyczy ciebie, Wichrowy. Nie wyrzuca się czyichś gości na bruk. Tym bardziej, jeśli wcześniej nie zapłacili. Masz szczęście, że nie było tu Szefowej.
- Po pierwsze, należało mu się. Miał w rękawie cały Królewski Kordon, dwóch Wisielców o wartości pięć i Damę W Zieleni. Miał tak dobre karty, że nawet Tłuk zorientował się, że oszukuje...
- Hej!
- Bez urazy. Po drugie, to nie ja go wyrzuciłem przez okno, więc nie patrz tak na mnie. A po trzecie... - Wichrowy uśmiechnął się szelmowsko - Mówiłem ci kiedyś, Skye, że się czepiasz? Nie? Ech, no to teraz powiem. Czepiasz się, Skye!
- Jestem jak rzep, będę się czepiać - odparła lekko, po czym wyszczerzyła się, prezentując pełne uzębienie. Jak większość przedstawicieli Ludzi Północy miała małe zęby, nienaturalnie białe, ustawione w dwóch równych rządkach. Kiedy uśmiechała się szeroko, robiło to piorunujące wrażenie. - Kim oni są?
- Kto?
- Oni - wskazała na dwóch gości siedzących w głębi gospody. Ceres zmrużyła oczy, starając się dojrzeć w półmroku ich twarze. Był to mężczyzna wygodnie rozparty na ławie i rozglądający się po ludziach, oraz chłopiec zajęty jedzeniem.
- A kto to wie? Przejezdni. - Wichrowy nie wyglądał na zainteresowanego przybyszami. Bywał w tej gospodzie od lat i każdego wieczoru widywał różne indywidua. Ta dwójka nie robiła na nim żadnego wrażenia.
- Skąd?
- A co cię to tak interesuje, co? - Wichrowy jeszcze raz spojrzał na przybyszów. Na pierwszy rzut oka wydawali się zupełnie zwyczajni, ale po dokładnym przyjrzeniu się mężczyźnie, zamarł. Skye miała naprawdę bystre oko. Spojrzał pytająco na dziewczynę, a potem jeszcze raz na obcych. To mogli być oni...
- Nie jestem pewien, ale mam wrażenie, że przyjechali z Północy - powiedział ostrożnie. - Jak chcesz wiedzieć, to możesz spytać... -uśmiechnął się ostrożnie.
Prychnęła.
- Ja się spytam! - Ceres nic sobie nie robiąc z syków i przekleństw swoich towarzyszy, ruszyła na drugi kraniec gospody. Wichrowy i Skye popatrzyli po sobie, a następnie rzucili się za nią, a w ich ślady poszedł Wierzb. Skye klnąc w duchu niczym szewc, obserwowała jak mężczyzna podnosi wzrok i spogląda na Ceres z wyrazem miłego oczekiwania na twarzy.
Ceres zapytała. Mężczyzna sięgnął po kufel przewiesił przez krzesło kurtkę, którą przed chwilą zdjął, po czym... odpowiedział.
- Tak, z Północy. Podążamy Szmaragdowym Szlakiem od kilku dni. A można wiedzieć, dlaczego panienka pyta? - skinął przy tym głową, jak zazwyczaj pokazuje się szacunek dla rozmówcy. Skye zauważyła szybkie spojrzenie w stronę chłopca, który naciągnął beret na oczy i pochylił się nad miską tak, że prawie nie można było dojrzeć jego twarzy.
- No, tak właściwie to... - nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie wiedziała, po co pytała. To nie ona chciała wiedzieć. - Moją przyjaciółkę to interesowało.
Gdyby Wichrowy nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, z pewnością palnąłby się w głowę. Gdyby Skye nie potrafiła nad sobą panować, na pewno rzuciłaby się w tej chwili na Ceres, lecz czując na sobie przeszywający wzrok przybysza, zacisnęła tylko ręce tak, że paznokcie wbiły jej się w skórę. Nie tak chciała to rozegrać. Teraz każde niefortunne słowo, a podróżny może wziąć ich za wrogów. Jeśli był tym, za kogo ona go brała.
Mężczyzna patrzył na nią przez chwilę w milczeniu i po chwili spytał:
- A dlaczego ją to tak bardzo interesuje?
Skye, widząc, że Ceres nie wie, co ma odpowiedzieć, wysunęła się do przodu.
- Wcale nie interesuje. Po prostu... po prostu... - czuła, jak zaczyna ją ogarniać panika. W spojrzeniu tego człowieka pojawił się niebezpieczny błysk.
Chłopiec pochylony nad miską gulaszu, trwał od dłuższej chwili w bezruchu, zaś Sky głowiła się nad wiarygodnością swojej odpowiedzi. Miała wrażenie, że milczy już zbyt długo i wszyscy na nią patrzą. I co ona ma teraz zrobić? Co powiedzieć?
- Po prostu byłam ciekawa, czy wie pan coś na temat tej oberży dwadzieścia mil na północ. Nazywa się ‘Pod Zatrutym Jabłkiem’ – starannie dobierając słowa, obserwowała reakcję mężczyzny.
- A z kim mam zaszczyt rozmawiać? - wędrowiec pociągnął spory łyk ze swojego kufla. Uśmiechnął się. To nie był miły uśmiech.
- Skye z Northgradu.
- Northgrad. To dość daleko na północy. Jeśli się nie mylę, to Skye w Northgradzkim, znaczy Niebiańska*, czy tak? - przybysz wskazał im krzesła, a Skye czym prędzej usiadła.
- Tak mi się zdaje – odpowiedziała cicho.
- A więc mamy coś wspólnego. Moje imię również jest związane z niebem. Jestem Sirius z Gór Szklistych.
Coś w jego mowie i spojrzeniu utwierdziło Sky w przekonaniu, że z pewnością nie jest to jego prawdziwe imię. Przynajmniej nie w pełni.
- Więc Siriusie, wiesz coś na temat owej gospody? - Wichrowy poruszył się niespokojnie, a Wierzb posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. Niepotrzebnie. Doskonale wiedziała, że ta rozmowa w ogóle nie powinna się odbyć. Lecz zupełnie wbrew zdrowemu rozsądkowi, ciągnęła ją. Chciała wiedzieć, czy to jeden z nich.
- „Pod Zatrutym Jabłkiem”? Tak, przejeżdżaliśmy koło niej wczoraj. Dlaczego tak się o nią wypytujesz?
- Z natury jestem ciekawska.
- Jak kot - rzucił Sirius. Skye zamarła na chwilę, wpatrując się w niego.
- Taak, zupełnie jak kot – powiedziała ostrożnie.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Więc, dlaczego cię tak interesuje owa gospoda?
- Chodzą plotki na jej temat. Dziś rano pewien posłaniec, który podążał tym szlakiem od paru dni, przywiózł dość nietypowe informacje - Chłopiec w berecie rzucił im szybkie spojrzenie.
- Plotki...? - nie uszła uwadze Skye zmiana tonu przybysza. Jego głos stał się jakby metaliczny. - Doprawdy? A cóż tak bulwersującego mogłyby dotyczyć plotki, na temat jakiejś karczmy?
- No cóż, może takie, że tej karczmy już nie ma - odparła Skye, starając się, aby jej głos wydawał się „lekki”. Sirius nie odpowiedział, lecz patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Dziewczyna pomyślała, że dłużej nie wytrzyma tej niepewności. Próbowała się zachować zimną krew, ale to nie było takie łatwe. Dzielnie znosząc taksujące spojrzenie przybysza, pod stołem wykręcała sobie palce ze zdenerwowania.
- A dlaczego mnie o nią pytasz? - Sirius najwyraźniej postanowił przerwać ciszę, jaka zaległa w tym kącie gospody.
- Wydawało mi się oczywiste, że skoro podróżujesz tym szlakiem, to na pewno coś wiesz. - Z każdą chwilą coraz bardziej była pewna, że Sirius jest tym mężczyzną, o którym mówił posłaniec. - Powinniście uważać. Ty i ten mały. Na szlaku jest pełno wojska. Mówią, że szukają ludzi królowej, którzy podążają na wschód właśnie Szmaragdowym Szlakiem. Widziano ich właśnie w tamtej karczmie, ale uciekli. Na waszym miejscu, pojechałabym Leśnym Traktem. Tak jest bezpieczniej. Wątpię, abyście spotkali tam kogokolwiek. No, chyba że dzikie... koty.
Drgnął i spojrzał na nią. Niebywałe, jak nagle ludzkie oblicze może się zmienić w ciągu jednej sekundy.
Spojrzał po jej przyjaciołach, następnie na nią i uśmiechnął się. Skye poczuła się, jakby kamień spadł jej z serca. To nie był uśmiech zapowiadający nieszczęście. To była nić porozumienia.
- Będziemy uważać i dziękuję za ostrzeżenie. Na nas już czas - Sirius podał Skye rękę. Dziewczyna spojrzała w stronę chłopca, spodziewając się, jak zawsze, ujrzeć go pochylonego tak, że nie widać twarzy. Zamiast tego zobaczyła parę niezwykle niebieskich, dużych oczu w kształcie migdałów. Zwrócone były w stronę ogromnego okna, za którym widać było cienie osób z końmi i można było usłyszeć gwar podniesionych głosów. Chłopiec posłał przerażone spojrzenie w stronę Siriusa i czym prędzej zarzucił na siebie płaszcz, kryjąc twarz w kapturze. Wędrowiec z Gór Szklistych niespiesznie sięgnął po kurtkę, następnie po miecz leżący koło ławy i przypiął go sobie do pasa. Łuk wziął na końcu.
Drzwi gospody otworzyły się na oścież, wpuszczając do wnętrza powiew zimnego powietrza, który jak wąż zaczął pełznąć wzwyż po nogach gości.
Do izby wkroczył mężczyzna w grubym, czarnym płaszczu z wyhaftowanym symbolem oficerskim na piersi, a za nim pojawili się inni żołnierze. Oficer rozejrzał się po obecnych. Jego wzrok zatrzymał się na paru osobach, aż w końcu spoczął na Siriusie. Zmrużył oczy, spojrzał na chłopca, starającego się ukryć za plecami towarzysza i ruszył w ich stronę.
- Idźcie stąd - Skye usłyszała w swoim uchu szept Siriusa. Zauważyła, że mężczyzna trzyma dłoń na rękojeści miecza. Spojrzała na Ceres, która wyglądała tak blado, że aż przeźroczyście, a potem na chłopca, który przykucnął niczym pantera przyczajona i gotowa do ataku.
Nie myślała długo. Właściwie postąpiła całkowicie instynktownie. Zrobiła krok do przodu, chwyciła Siriusa za rękę, przyciągnęła do siebie i pocałowała w policzek, tak jakby się żegnała ze starym znajomym. Tak samo uczyniła w przypadku chłopca.
Żołnierze stanęli zupełnie zdezorientowani. Sirius wyglądał, jakby zobaczył wariatkę. Wichrowy i Wierzb zupełnie nie wyglądali. Tylko Ceres dostała niepohamowanego ataku śmiechu, po czym poklepała podróżnego po ramieniu.
Skye, nie czekając, aż żołnierze otrząsną się z szoku, spojrzała na Siriusa znacząco i popchnęła go w stroną wyjścia, jednocześnie ciągnąc za sobą bezimiennego chłopca. Ceres z załzawionymi od śmiechu oczami ruszyła za nimi, zostawiając dwóch braci patrzących bezmyślnie na wojsko...
*Skye, nie bij. Proszę...
Post został pochwalony 0 razy
|
|