Forum Literackie Forum Medei Strona Główna Literackie Forum Medei
Forum literackie, obejmujące zarówno prozę, jak i poezję wszelkiego rodzaju


"Łowcy"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Literackie Forum Medei Strona Główna -> Wieloodcinkowce i powieści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Xantros




Dołączył: 19 Lis 2005
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Kraków

 PostWysłany: Sob 20:53, 19 Lis 2005    Temat postu: "Łowcy" Back to top

Ten i następny fragment są początkiem mojej książki, którą aktualnie piszę. Tytuł jej znajdziecie w temacie posta. Miłego czytania i zachęcam do oceniania.
I

- Przykro mi, ale chemioterapia przestała dawać jakiekolwiek efekty – powiedział ze smutkiem lekarz – Guz ponownie zaczął rosnąć. Pojawił się pierwszy przerzut. Rak zaatakował krtań. Niedługo, Dominik przestanie zupełnie mówić.
- A później?
- Za miesiąc, może dwa umrze.
- A chłopcy z którymi się zaprzyjaźnił w szpitalu?
- Niestety, oni też umrą. Jak państwo wiedzą, u Tomka, rak upośledził słuch, Rafał ślepnie, Sebastiana choroba zaatakowała układ pokarmowy, a Kuba to cukrzyk. Jeśli brać pod uwagę konwencjonalne metody leczenia, nie ma dla nich najmniejszych szans. Ich choroby są na to zbyt zaawansowane. Dla medycyny konwencjonalnej są właściwie umarłymi za życia. Jest jednak pewna nadzieja. Tą terapię najlepiej zna profesor Andrzej Milski, mój stary przyjaciel. Zaprosiłem go tutaj, powinien przybyć za kilka minut. Pozwolą państwo, że w tym czasie, ogólnie przedstawię, że tak powiem, tło. Jako rodzice chorego, mają państwo prawo dowiedzieć choć trochę o tej terapii. Chodźmy do mojego gabinetu. Powinni już tam czekać rodzice pozostałych chłopców.
- Dwanaście lat temu – zaczął opowiadać doktor, gdy weszli do gabinetu – będąc jeszcze na studiach, dowiedziałem się, że Andrzej należy do tzw. Fundacji „Szansa”. Celem tej organizacji, jest walka
- z chorobami uważanymi za nieuleczalne oraz różnego rodzaju kalectwem. W miarę możliwości pomagamy ludziom, którzy są chorzy, na przykład na raka, lub zostali sparaliżowani w wyniku wypadku. Mówię „my”, bo Andrzej wciągnął mnie do Fundacji. Organizujemy różnego rodzaju akcje charytatywne, koncerty, aukcje, zawody sportowe, turnieje i pokazy rycerskie, czy najzwyklejsze kwesty. Uzyskane pieniądze wydajemy na zakup sprzętu medycznego, leków. Wspieramy również badania naukowe. Skrywamy jednak pewną tajemnicę, „drugą stronę” ujmując to jak najprościej. Wiem o niej dość dużo, ale znacznie lepiej będzie, jeśli Andrzej sam opowie o tym państwu, gdyż taki jest jego cel przybycia tu. Poza tym jego wiedza w tej materii znacznie przewyższa moją.
- Zapewne, w tej „drugiej stronie” jak to zgrabnie nazwałeś, ukryta jest szansa naszych dzieci, tak?
- Dokładnie – powiedział doktor, gdy rozległo się pukanie. Do gabinetu wszedł dość wysoki mężczyzna, mający trzydzieści pięć lat. Przedstawił się pozostałym gościom doktora i zaczął:
- Zapewne chcieliby państwo wiedzieć na czym polega terapia, a ja jestem tu właśnie po to, by ją państwu przybliżyć. Joachim przybył trzy tygodnie temu do głównej siedziby Fundacji i poinformował nas, że pod jego opieką jest pięciu, nieuleczalnie chorych chłopców. Powiedział, że zaprzyjaźnili się, a powstała więź
- i świadomość nieuniknionej śmierci, spowodowała, że postanowili ostatnie tygodnie swego życia poświęcić niesieniu pomocy innym. Posiadają różne talenty, umiejętności i zainteresowania, ale postanowili je połączyć i wykorzystać. Za państwa zgodą oraz pod nadzorem Joachima zaczęli niejako pracować na rzecz szpitala. Dominik potrafi świetnie malować, tworzył więc piękne obrazy. Tomek ma talent to rysowania portretów i duże poczucie humoru. Zaczął więc przenosić na papier twarze tych, którzy tego chcieli. Rafał ma wspaniały głos. Zdecydował się wykorzystać to, dając koncerty w szpitalnej auli. Słyszałem, że na koncerty przychodziło sporo osób, nawiasem mówiąc. Sebastian doskonale radzi sobie z rzeźbieniem. Wielu innych, młodych pacjentów dostrzegło i doceniło to. Wiedzieli też, że Sebastian nie może opuścić budynku szpitala. Za zgodą dyrektora, który przekonał się do pomysłu całkiem szybko, zbierali odpowiednie drewno, by chłopiec mógł tworzyć swoje piękne rzeźby. Kuba, będąc urodzonym sportowcem nie mógł pogodzić się z tym, że choroba nie pozwoliła mu wykorzystać swoich możliwości fizycznych. Odkrył jednak w sobie talent poetyckie. Jego wiersze podbiły serca wszystkich, którzy je usłyszeli. Wykorzystując swoje umiejętności zaczęli zbierać pieniądze, które przekazywali na konto, które zostało utworzone na ich prośbę; z tego konta miał korzystać szpital, gdyby to było konieczne. Swoimi działaniami pokazali, że choć skazani na śmierć, chcą wykorzystać pozostały im czas. Nie trzeba mówić, że wybrali najlepszy sposób. Wybraliśmy już innych kandydatów, ale wiadomości przekazane przez Joachima wpłynęły na zmianę decyzji. Państwa dzieci okazały się bardziej, proszę wybaczyć to określenie, odpowiednie.
- Dlaczego?
- Dojdziemy do tego – po chwili ciszy profesor ciągnął dalej – O oficjalnej działalności Fundacji i jej celach opowiedział zapewne Joachim, ja więc opiszę tą skrzętnie skrywaną. Istnieje bowiem ta nietypowa terapia, która pozwala na wyleczenie najbardziej zaawansowanych chorób śmiertelnych. Nasza organizacja, nieoficjalnie jeszcze, działała od 1923 roku. Jej członkami stali się ludzie, tworzący tajną grupę zwaną „Poszukiwaczami”. Znaleźli się w niej specjaliści z niemal wszystkich ważnych dziedzin. Historycy, lingwiści, lekarze, fizycy, chemicy, biolodzy, dyplomaci, żołnierze, szpiedzy, media i..... kowale. Przez szesnaście lat uzupełniali wiedzę oraz umiejętności konieczne do stworzenia Kryształów Woli, zwanych potocznie Kryształami Mocy. Dzięki ich wysiłkom i staraniom, tuż przed wojną, powstało pięć wspomnianych Kryształów. Nazwa ich jest jednak myląca. Tak naprawdę te artefakty to żywe istoty, które poprzez pracę kowali przybrały kształt oszlifowanych diamentów o średnicy dwudziestu centymetrów. Gdy wybuchłą wojna, Kryształy zostały ukryte w miejscu, które teraz jest główną siedzibą Fundacji, a ich twórcy postanowili odebrać sobie życie, by wraz z nimi w grobie znikła tajemnica projektu.
- Jakim cudem zostały więc odnalezione, skoro jak pan mówi tajemnica zaginęła w grobie? – spytała matka Dominika
- Czterdzieści lat temu, powstało stowarzyszenie zwane Wielkim Białym Bractwem, a jego członkowie zajmowali się badaniem niewyjaśnionych zjawisk i tajemnic, często ściśle strzeżonych przez rządy różnych państw. Jeden z nich odnalazł w pewnym antykwariacie dokument mówiący właśnie o Kryształach Woli. Przedstawił go Najwyższej Radzie i dostał zgodę na to, by stworzyć nową organizację, zajmującą się badaniem i tworzeniem nowych Kryształów. Tak, dwadzieścia trzy lata temu Fundacja została reaktywowana. Choć było to trudne i kosztowne zajęcie, zaczęliśmy tworzyć kolejne Kryształy. Teraz zaś przejdziemy do najciekawszej części tej historii. Dzięki zdobytej wiedzy odkryliśmy, że Kryształy tworzą z gospodarzami rodzaj symbiozy. W zamian za udostępnienie ciała, nosiciel, jeśli jest chory, powinien zostać wyleczony, a symbiont dodatkowo ułatwia skupianie woli, pozwalając w ten sposób na znaczne przewyższenie możliwości normalnego człowieka, na przykład na skoki na wysokość dziesięciu, dwunastu metrów. Chory, któremu wszczepiany jest Kryształ, zostaje w szpitalu przez trzy dni po operacji, by nie wzbudzać podejrzeń. Niektórzy umierają w tym czasie, ale większość pacjentów odzyskuje siły.
- Skoro jest to tak skuteczna terapia, czemu niektórzy pacjenci umierają?
- Jak już powiedziałem, Kryształy to żywe istoty. Wyczuwają jaki charakter ma ich nowy gospodarz, jeśli więc nie rokuje żadnych szans na poprawę, nosiciel umiera, wraz z Kryształem, który najzwyczajniej w świecie rozpływa się. Dlatego też staramy się wybierać osoby, które są sobie przyjazne, by ta więź podtrzymała ich na duchu w przeciągu kilku godzin po wszczepieniu dla każdego będącymi bardzo bolesnymi. Drugim zaś czynnikiem, którym się kierujemy jest charakter kandydatów i potencjał jakim dysponują. Działania, podjęte przez państwa dzieci wskazują na to, że nawet w obliczu śmierci nie myślą o sobie, lecz starają się pomóc innym. Tak było zawsze?
- Tak, od kiedy tylko dostali trochę swobody od nas, chłopcy starali się pomagać innym, łagodzić spory, a tam gdzie to było niemożliwe, bronić tych, którzy na to zasłużyli – twierdząco odpowiedzieli rodzice jedenastolatków.
- To zaś znaczy, że wybór był trafny. Państwa synowie to dobrzy chłopcy, którzy, choć młodzi, rozumieją, że czasami siła musi zostać użyta w obronie pokrzywdzonych. Zarazem starają się nie stosować jej zbyt często. Poza tym, Joachim opowiadał nam, że połączyła ich rzadka przyjaźń, która zaistniała pomiędzy tymi, nie znającymi się przed czterema miesiącami, chłopcami. To pomoże przetrwać im pierwsze godziny po wszczepieniu Kryształów, a zapewniam, że wielu się załamało nie mając świadomości, że ich przyjaciele czują to samo, oraz nadziei na spotkanie z nimi później. No, i dochodzimy do możliwości państwa dzieci. Idąc tu, zatrzymałem się przed ich pokojem. Moc, którą mogą władać, jeśliby Kryształy zostały wszczepione właśnie im, jest bardzo ogromna. Są więc idealnymi kandydatami.
- Nasi synowie zostali wybrani do wszczepienia Kryształów, bo mają największe szansa na przeżycie tego procesu, tak?
- W rzeczy samej. Jest jednak kilka rzeczy, o których powinni państwo wiedzieć. Jeśli otrzymamy zgodę na wszczepienie od wszystkich zainteresowanych, chłopcy udadzą się do głównej siedziby fundacji i będą tam mieszkać do końca życia. Rzecz jasna będą mogli spotykać się z rodzinami, ale tylko za pozwoleniem Rady. Członkowie Fundacji, którzy żyją w symbiozie z Kryształami odwiedzają rodziny głównie w czasie świątecznym, czyli od dwudziestego grudnia do piętnastego stycznia i przez kwiecień. Możliwe jest również by w okresach pomiędzy Świętami spotykać się z bliskimi. To, nie licząc ważnych sytuacji rodzinnych, zdarza się najczęściej w wakacje. Poza tym, nikt, absolutnie nikt, nie może wiedzieć gdzie są i co się z nimi naprawdę dzieje. Nawet rodzina i najbliżsi przyjaciele chłopców nie mogą zostać o tym poinformowani. Oficjalnie, udali się na leczenie. Zresztą, niewiele odbiegać to może od prawdy.
- Czy to wszystko? – spytali rodzice chłopców
- Jeszcze, jedna, ostatnia sprawa. Chłopcy przez większość życia będą wykonywać różne misje na rzecz Fundacji. Może się okazać, że nie wrócą.
- Umrą?
- Umiera się śmiercią naturalną, ale to miałem na myśli. Mogą zginąć, ale nie muszą. Jest więc duża szansa, że dożyją swych ostatnich dni, ciesząc się dobrym zdrowiem. Sądzę, że już powiedziałem wszystko, co państwo muszą wiedzieć. Pozostaje więc tylko podjąć decyzję. Najlepiej dla chłopców będzie, jeśli uczynią to państwo tu i teraz.
Po słowach profesora zaległa w pokoju cisza, przerywana jedynie codziennymi dźwiękami, dochodzącymi z korytarza. Pierwsi odezwali się rodzice Dominika:
- My się zgadzamy. Dla nas to jedyna nadzieja
- Tomkowi pozostaje albo śmierć, albo wszczepienie Kryształu. My się również zgadzamy.
- Sebastian pogodził się ze śmiercią. My też. Skoro jednak nadarza się niepowtarzalna szansa, nie możemy my tego odbierać. On podejmie decyzję, a my ją zaakceptujemy.
- Rafał nigdy nie stracił ochoty do życia. Jeśli może się nim cieszyć nadal, nie skażemy go na śmierć
- Jeśli nie zgodzimy się, by wszczepić Kubie Kryształ, umrze. Jeśli się zgodzimy, może przeżyć. W najgorszym razie będzie tylko bardziej boleć. Niech on zdecyduje.
- Dobrze, że nie będą państwo negować opinii synów. To pomoże im podjąć właściwą decyzję. Chodźmy zatem teraz i porozmawiajmy z nimi.
Bez zbędnych opóźnień udali się do sali, w której przebywali chłopcy. Gdy weszli, profesor powtórzył to,
co powiedział rodzicom pacjentów. Przyjęli to z wielkim entuzjazmem, ale po krótkiej chwili radość ustąpiła miejsce ich wrodzonemu altruizmowi.
- Dlaczego akurat nas wybrano? Czemu, na przykład, ci chłopcy, o których pan mówił, nie nadają się?
- Nadają się, ale wy macie większą szansę na przeżycie i pomyślne zakończenie leczenia. Poza tym, ta druga piątka pochodzi z bogatych rodzin. Są bardzo rozpieszczeni i z pogardą traktują biedniejszych od siebie. Sądzą, że wszystko im się należy. Jeśli nawet przeżyliby wszczepienie i Kryształy nie wyrządziłyby im szkody, trudno byłoby zmusić ich do posłuszeństwa. Wy zaś macie słuchanie poleceń niejako w krwi. Przypuszczam, że tamci kandydaci mogliby szkodzić nie tylko Fundacji jako całości, ale też innym drużynom. Mamy taki przypadek. Drużyna zwana „Zjawami” to właśnie chłopcy z bogatych rodzin. Okazali się bardzo.......trudnymi uczniami pod względem charakterów. Trzeba im jednak przyznać jedno. Mają dopiero trzynaście lat, a są dobrzy, cholera naprawdę dobrzy. Odbyli już cztery misje, a są u nas dopiero od trzech lat. Wy będziecie jednak lepsi.
- Ja idę na to – powiedział Kuba – Mógłby to być ktoś inny, ale w ten sposób mam szansę pomagać ludziom na dłuższą metę.
- Skoro nie ma lepszego kandydata, ja też decyduję się na to – rzekł Dominik.
- Jesteśmy blisko śmierci, ale jest to nadzieja dla innych ludzi. Zgadzam się – dołączył się Tomek
- Wchodzę w to. Zawsze wykonywałem obowiązki, a tym bardziej nie gardziłem przyjemnościami. Teraz mogę połączyć obydwie sfery. – zgodził się Sebastian
- Od kiedy poznaliśmy się tu, w szpitalu, trzymaliśmy się razem. Dlatego nie opuszczę was, szczególnie, że wasze decyzje nie stoją w sprzeczności z moją wolą – jako ostatni opinię wyraził Rafał.
- Dobrze – powiedział Milski – Na jutro przyniosę Kryształy. O której będziesz gotowy Joachimie?
- Sądzę, że południe będzie najlepszą porą na przeprowadzenie operacji. Zaczniemy o dwunastej, a w najgorszym wypadku skończymy koło czwartej, może piątej popołudniu – odparł doktor – Dzisiaj musimy z Andrzejem omówić jeszcze kilka szczegółów, a mnie wzywają również inne obowiązki.
Życząc wszystkim dobrej nocy, mężczyźni wyszli z sali. W chwilę później, chłopcy przytulili się do rodziców i zaczęli płakać, dając upust swoim emocjom. Nie były to jednak łzy smutku i rozpaczy, lecz radości i szczęścia. Mieli przecież sporą szansę na, w swój sposób, zmartwychwstanie. Byli skazani na śmierć, lecz oto dane im było powrócić między żywych. Za pozwoleniem Joachima, będącego ordynatorem oddziału, na którym przebywali chłopcy, ich rodzice spędzili z nimi całą noc. Następnego ranka, zaraz po śniadaniu, doktor odwiedził swoich młodych pacjentów.
- Jak wiecie, operacja zacznie się o dwunastej. Przyjdę po was dwadzieścia minut wcześniej. Ubierzcie się w piżamy i bokserki. W czasie zabiegu będzie tylko w bieliźnie.
- Musimy? – zapytał, z niechęcią w głosie Rafał
- Tak. Musimy widzieć gdzie i kiedy dokładnie Kryształy będą chciały wejść w wasze ciała, by móc kontrolować i ułatwić ten proces. Zobaczymy się niedługo – odparł wychodząc na obchód.
Przez trzy godziny pomiędzy wizytą Joachima i operacją, chłopcy bardzo się niecierpliwili. Z jednej strony chcieli jak najszybciej przez to przejść, by wyzdrowieć i pomagać innym, ale strach był równie wielki jak i radość. Mogli wszyscy umrzeć, albo co gorsza, mógł pozostać jeden, straciwszy czterech przyjaciół. Zdenerwowanym chłopcom wydawało się , że czas, jak na złość, mija bardzo powoli. Zdziwili się więc, gdy do pokoju ponownie wszedł Joachim i zabrał ich ze sobą. Szli szybko, nie zwracali uwagi na otaczających ich ludzi. Mijali chorych rówieśników, zapracowanych lekarzy i pielęgniarki, jakby byli dla siebie obcy. A większość znali przecież dość dobrze. Cały świat przesłoniło im widmo powolnej śmierci, ogromnej męki i bólu wypalającego wnętrze ich ciał. Jedynie maleńka iskierka nadziei, dawała im dziwną pewność. W każdej chwili mogła jednak zgasnąć, by więcej nie powrócić, gdy oni będą błagać o szybką śmierć. Paniczny strach jednak zaczął ustępować. Im bliżej byli celu, tym większy spokój ich ogarniał. I tak mieli przecież umrzeć. Niech się będzie, co ma być. Jakże chwiejny był jednak ten spokój. Lęk zaatakował ze zdwojoną siłą i zmroził serca chłopców, gdy tylko weszli do sali, w której mieli otrzymać Kryształy. Zamiast stołów operacyjnych, zobaczyli podłużne, kamienne stoły, które wyglądały jak....
- Łoża tortur! – zdławionym głosem krzyknął Sebastian – Mieliśmy dostać szansę przeżycia, a nie umierać torturowani!
- To dla waszego bezpieczeństwa – Joachim zagrodził im drogę do wyjścia – Mówiłem wam już, że gdy Kryształy wchodzą w ciało gospodarza powodują olbrzymi ból. Osoba poddana temu procesowi zaczyna się szamotać, zwijać, szarpać, byleby tylko zmniejszyć swoje cierpienie. Każdy duży ruch zmniejsza szansę na prawidłowe wejście Kryształu w ciało człowieka, a potem pełną symbiozę. To we wszystkich przypadkach powoduje śmierć. W jeszcze większych mękach niż samo wejście. Popełniwszy kilkakrotnie ten błąd straciliśmy kilka naprawdę wartościowych dzieci. Dlatego, od tego czasu używamy tych specyficznych stołów operacyjnych. Jedynie łańcuchy gwarantuję zachowanie odpowiedniej stabilności ciał nosicieli, a tylko ten rodzaj stołów, wyglądający, co sami zauważyliście, jak łoża przeznaczone do torturowania więźniów, zapewnia nam odpowiednią ilość miejsca do optymalnego ograniczenia ruchu Kandydatów. W ten sposób zmniejszyliśmy ilość zgonów z trzydziestu procent do ośmiu, choć żadne statystyki nie zmniejszą bólu jaki odczuwają rodziny i przyjaciele tych, którzy umarli. Wierzycie mi?
- Chyba tak. Nie zadawalibyście sobie tyle trudu tylko po to by zgładzić piątkę zwykłych chłopców. Chyba, że wy wiecie coś, o czym my nie. – odparł drżącym nadal głosem Kuba
- Wszystko co wiedzieliśmy o was, wiecie już i wy. Nie mamy żadnych tajemnic przed Kandydatami, bo i tak, i tak Fundacja wyjdzie na swoje, zdobywając nowych członków, do których mają zaufanie, albo potencjalni gospodarze umrą w czasie zabiegu. Ukrywanie czegokolwiek dotyczącego was i kogokolwiek w innym przypadku nie miałoby sensu. Czas jednak zaczynać. Zdejmijcie piżamy, połóżcie się na stołach i leżcie spokojnie. Każdy z was ma, na czas operacji, „opiekuna”, który powie co macie robić i przygotuje do wszczepienia.
Chłopcy nie zwlekając wykonali polecenia Joachima. Po chwili, każdy z nich leżał zakuty w łańcuchy, które naciągnąwszy ich ręce i nogi, zmniejszyły znacząco swobodę ruchu. Gdy już wszyscy byli gotowi, mężczyźni chwycili pewnie, choć delikatnie Kryształy w dłonie i podeszli do chłopców, którym Joachim zakneblował w międzyczasie usta.
- Oto nadszedł czas próby! Niech wypełni się to co ma być! – powiedział głośno Milski, rozpoczynając tymi słowami operację
Mężczyźni trzymający Kryształy położyli je na brzuchach chłopców. Młodzi pacjenci zaczęli drżeć, gdy Kryształy szukały odpowiednich miejsc do wszczepienia. Minęły niespełna dwie minuty nim proces zaczął się. Salę operacyjną wypełniły stłumione krzyki i jęki bólu wydawane przez szamocących się i próbujących się uwolnić z krępujących ich ruchy łańcuchów. Mijały kolejne minuty, a głosy jedenastolatków wciąż wypełniały obszerne pomieszczenie. Nagle, wszystko pogrążyło się w mroku, a ciała chłopców zajaśniały zielonym kolorem. Po krótkiej chwili na ciałach dziewięciolatków zaczęły pojawiać się czerwone, błyszczące linie. Milski odruchowo skoncentrował Wolę w ochronną barierę, gdyż powietrze zaczęło drżeć od nadmiaru gromadzącej się energii. Mężczyzna z każdą chwilą nabierał pewności, że ci Kandydaci będą najpotężniejszymi członkami Fundacji od jej początku. Wiedział, że po powrocie do siedziby organizacji musi przejrzeć wszystkie wzmianki dotyczące nosicieli. Mogło się okazać, iż młodzieńcy będą jednymi z Wielkich. Z zamyślenia wyrwało go pięć cichych westchnień ulgi. Otrząsnął się całkowicie, gdy usłyszał szloch chłopców, wyrażający jednocześnie ból, cierpienie, ulgę i radość. Gestem nakazał towarzyszom rozkuć pacjentów. Wyglądało na to, że wszystko poszło dobrze, nawet lepiej niż przypuszczał. Andrzej wiedział jedno. Choć była to najkrótsza operacja wszczepienia, była zarazem najbardziej męcząca i satysfakcjonująca.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Xantros




Dołączył: 19 Lis 2005
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Kraków

 PostWysłany: Sob 20:54, 19 Lis 2005    Temat postu: Back to top

A o to wspomniany rozdział II

Rankiem następnego dnia, Milski opuścił szpital. Wiedząc, że na przeszukanie archiwów będzie potrzebował kilku dni uznał, że nie może czekać, jak zawsze czynił, razem z chłopcami. Wychodząc, poprosił Joachima, by ten w miarę możliwości odwiedzał młodych członków Fundacji i opiekował się nimi do czasu ich przenosin. Przyjaciele powoli odzyskiwali siły. Gdy nadszedł upragniony przez nich dzień opuszczenia szpitala, choć w pełni zdrowi, wciąż byli bardzo osłabieni i przejście drogi do wyjścia budynku wyczerpało ich całkowicie. Odpoczywając pod wysokim, rozłożystym dębem, ich przewodnik opowiedział im pokrótce o zwyczajach panujących w siedzibie Fundacji. Minęła godzina, gdy mężczyzna zdecydował się na przeprowadzenie dalszej części przenosin. Chwycili się za ręce, by zaraz potem zniknąć w szarej mgle. Minęła krótka chwila gdy pojawili się w gęstej puszczy. Chłopcy nie mogli powstrzymać dreszczów zimna. Mężczyzna powiedział:
- Witajcie w przedsionku Siedziby Fundacji.
- W przedsionku? Wydawało mi się, że Siedziba Fundacji znajduje się w budynku – odparł ciągle trzęsąc się z zimna Dominik
- Nasza główna siedziba pozostaje właściwie w ukryciu jako, że znajduje się w jaskiniach dwa kilometry na północny-zachód.
- Zapewne macie jakichś nieproszonych gości? – zapytał Kuba
- Zdarzają się. Dzielimy ich na trzy główne kategorie. Pierwsza to takie istoty, które są dla nas zagrożeniem eliminujemy bez większych skrupułów, chyba że zainteresują nas. Wtedy łapiemy takowe i przesłuchujemy.
- Ale to przecież zaalarmuje przełożonych tych zwiadowców. Mogą tu przybyć i zniszczyć Fundację, prawda? – kontynuował dalej Kuba
- Rozsądna uwaga. Na szczęście nie było dotychczas istot mogących nas zniszczyć. Wyznajemy zasadę, że wykańczamy tych, którzy chcą wykończyć nas zanim zrobią to oni. Zawsze byliśmy pierwsi. Drugą grupę gości tworzą ludzie, którzy zupełnie nas nie interesują. Tych odsyłamy z powrotem na szlak, modyfikując ich pamięć, tak by nie zdradzili tego co widzieli. Trzecia grupa to ludzie, którzy mogą się nam przydać. Spotykamy się z nimi i składamy im propozycję. Najczęściej stają się naszymi tzw. zewnętrznymi przedstawicielami. Jeśli wszczepiamy Kryształ, to raczej ich dzieciom, chyba, że są w waszym wieku.
- A jeśli się nie zgodzą? – indagował Kuba
- Fakt, to się zdarza. Patrz grupa druga.
- Aha. A skąd bierzecie pożywienie, skoro mieszkacie w jaskiniach? – pytał niezmordowany Kuba
- Mamy sporo drzew owocowych w pobliżu. Resztę sprowadzamy z... – odpowiedź mężczyzna została przerwana przez trzask łamiących się pod kopytami gałązek.
Chłopcy zamarli w bezruchu, obserwując z otwartymi szeroko ustami trzy zbliżające się zwierzęta. Przypominały konie, ale każde miało jeden róg i lśniło w półmroku nieskazitelnie białą sierścią. Wydawało się, że świecą własnym blaskiem. Miały długie, złote, połyskujące grzywy. Dopiero po długiej chwili, Dominik wykrztusił z siebie pytanie:
- Czy... to są... legendarne... jednorożce?
- Tak. Macie szczęście, bo jednorożce z reguły nie wychodzą do obcych. Niewielu nowoprzyjętych widziało je jeszcze przed przybyciem do Siedziby.
- Ile jednorożców żyje w Polsce? – spytał Rafał
- Około dwadzieścia par i trzydzieści młodych. Prawie wszystkie tutaj.
- Są w jakiś sposób przydatne? – zapytał Sebastian
- Tego dowiecie się w trakcie nauki, ale skoro nadarza się doskonała sytuacja, to co nieco wam opowiem o tych wspaniałych zwierzętach. Ale to już w trakcie podróży.
- A nie mógłbyś opowiedzieć o jednorożcach w czasie odpoczynku? – powiedział Kuba – Zmęczony jestem.
- Nie ma potrzeby odpoczywać. Jednorożce najprawdopodobniej użyczą nam swoich nóg.
- Ale ich są tu tylko trzy jednorożce, a nas jeszcze sześciu. – zaoponował Kuba
- Są silniejsze i szybsze, gdy trzeba nawet od osławionego konia pewnego znanego Białego Czarodzieja, potężnego sługi ognia i pradawnych bogów. Każdy z nich poniesie dwóch, a nawet trzech ludzi i ich bagaż. Podejdźcie do nich i dotknijcie ich sierści.
- Po co? – spytał Sebastian
- Jednorożce umierają, jeśli zostaną zmuszone do wykonania jakiegokolwiek zadania. Właściwie moglibyście dosiąść któregokolwiek, nie zastanawiając się na jego decyzją, i dojechać do dowolnego miejsca, do którego tylko da się, ale jak tylko zsiedlibyście z nich, umarłyby. Sądzę, że nie chcielibyście widzieć konającego jednorożca, wierzcie mi.
- Wierzymy – odparli jednocześnie
- To dobrze. A zatem zróbcie to, o co prosiłem. Jeśli sierść dotkniętego przez was jednorożca będzie ciepła, może dosiąść go. Jeśli nie, próbujcie dalej – rzekł mężczyzna dosiadając najbliższego jednorożca
- To Anghor, jednorożec, któremu uratowałem kilka lat temu życie. Zawsze mogę na nim polegać, ja i osoba towarzysząca – dodał widząc na ich twarzach zdziwienie – Chodź Kuba, wsiadaj.
Szybko dosiedli niezwykłych wierzchowców, które szły na równi ze spokojnie idącym Anghorem. Choć krótka, ta podróż była dla chłopców bardzo pouczająca. Dowiedzieli się, że moc umysłu nie ma wpływu na jednorożce. Nie można było nagiąć ich woli do swoich zamiarów, nie postąpią wbrew swoim charakterom. Ich krew, podobnie jak włosy z grzywy, rogi i kopyta miały ogromną moc. Dzięki eliksirowi uwarzonemu z tych środków można cofnąć umierającego z granicy śmierci. Poza tym rogi i włosy chronią przed pewną ilością nagromadzonej energii. Najczęściej korzystano z właściwości porzuconych przez stado osobników, choć niedawno jednorożce zaczęły dostarczać kilka sztuk rocznie. Po kilkunastu minutach powolnej jazdy, opuścili las i zatrzymali się na wydeptanym szlaku, prowadzącym do, odcinającej się od szarych skał, czarnej gardzieli.
Gdy tylko jednorożce zatrzymały się, chłopcy zsiedli i poklepawszy wierzchowce po łbach obrócili się w kierunku wejścia do groty. Natychmiast zauważyli dwie stojące w mroku postacie.
- Kto stoi w wejściu? – spytał Sebastian
- To Mistrz Andi i Alaghra, Przewodnicząca Rady Czarodziejów z Makharanu – odparł ich towarzysz notując pytanie chłopca w pamięci – Mistrza znacie.
- Wątpię, nie znamy nikogo z Fundacji poza panem Milskim – stwierdził Kuba
- To właśnie Mistrz Andi, Prefekt Fundacji – wyjaśnił mężczyzna
Stanęli przed wejściem. Przewodnik chłopców skłonił głowę, a oni poszli za jego przykładem. Alaghra i Andi przywitali się ze wszystkimi, po czym wrócili do przerwanej rozmowy. Przejścia długiego, tonącego w mroku tunelu zajęło im blisko pięć minut. Weszli do olbrzymiej komnaty. Widok, który zobaczyli przeszedł ich najśmielsze wyobrażenia. W niemym zachwycie obserwowali ogromną salę wykutą w skale. Oświetlona była wieloma, różnobarwnymi lampionami i pochodniami. Między półkami skalnymi przerzucone były mostki, a z występów skalnych zwisały drabinki sznurowe. W szumie wrzącej pracy szumiała woda, wydobywająca się z licznych otworów w ścianach. Małe zbiorniki wody mieniły tysiącami barw. Ze sklepienia sączyło się wielobarwne światło, dodając sali uroku. Chłopcy rozglądali się nie mogąc zdecydować się gdzie zatrzymać wzrok. Minęło kilka nim piątka otrząsnęła się z niesamowitego wrażenia, jakie sprawiało to miejsce. Jako pierwszy odezwał się Rafał:
- Niesamowite miejsce. Chciałbym tu zostać na zawsze.
- Ta komnata jest przepiękna – powiedział Kuba
- Nie ma chyba piękniejszego miejsca na ziemi – dodał Sebastian
- Moi znajomi zawsze chwalili moją ogromną wyobraźnię. – rzekł Dominik – Teraz widzę, że nie potrafiłem sobie wyobrazić aż tak pięknego miejsca.
- Wszystko co dotychczas uważałem za piękne i wspaniałe, nie może równać się urodzie tej komnaty – z trudem wykrztusił Tomek
- Rzeczywiście, trudno oprzeć się wrażeniu jakie robi ta grota. Choć powstała ona pod nadzorem niedościgłych mistrzów krasnoludzkich, to jednak nie może się równać przy ich kamiennych salach i leśnych pałacach elfów – powiedział ich przewodnik – Widziałem je wiele razy, ale nie potrafię dobrać godnych im słów. Niewielu to potrafi.
Po tych słowach, mężczyzna powiódł chłopców do ich pokoju. Zeszli na sam dół i przeszli na drugą stronę komnaty. Mijając pracujących chłopców, przekonali się, że większość z nich była niewiele starsza od nich. Ich przewodnik witał się z niektórymi. Idąc korytarzem mijali liczne odnogi prowadzące do segmentów mieszkalnych. Zatrzymali się, jak liczył Sebastian, przy dwudziestym po prawej. Mężczyzna zapukał mocno w drzwi. Po krótkiej chwili otworzył je szczupły dwunastolatek. Gdy zauważył nieznajomych, jego oczy zapłonęły nieskrywaną żądzą. Trwało to ułamek sekundy, ale nie uszło uwadze ani chłopców ani mężczyzny
- Mistrzu?
- Miki, zaopiekuj się nowymi i wprowadź ich – rzekł z gniewnymi błyskami w oczach mężczyzna – Pamiętaj co masz zrobić. I odejdź na jotę od poleceń robiąc im chrzest, a tym razem nie pozbierasz się. Cokolwiek zrobisz ponad to, co konieczne czeka cię Ścieżka Próby. Podobnie jak każdego z twojej drużyny.
- Rozumiem, Mistrzu – odparł chłopiec – Są w dobrych rękach.
- W to nie wątpię – warknął mężczyzna – Tylko, że te ręce często nie panują nad sobą.
Chłopcy niemal natychmiast zorientowali się w sytuacji. Miki był Zjawą. Mężczyzna pożegnał się z nimi, a Miki pomógł wnieść im podręczny bagaż do ich pokoju. Chłopcy siedli na krzesłach, zaś ich opiekun na ziemi. Kazał im przebrać się w przygotowane szaty i zaczął opowiadać o zwyczajach i zasadach rządzących życiem w Siedzibie Fundacji. Choć przybyli o dziewiątej rano, Miki skończył swój wykład dopiero gdy rozległ się dźwięk gongu, wzywający na obiad. Chłopcy dowiedzieli się, że najwyższą władzą w Fundacji jest Prefekt, choć sam rzadko podejmuje ważne decyzje, zwracając się do Rady Tradycji. Ta zaś składa się z pięciu stałych Mistrzów i trzech okresowych. Decyzja Rady jest ostateczna i tylko Rada może ją zmienić. Bardzo ważni są również Mistrzowie. Przewyższają oni rangą wszystkich innych członków Fundacji. Większość osób to Cechowi, osoby które skończyły szkolenie, ale nie zasłużyły na tytuł Mistrza. Pozostali to Uczniowie, przechodzący przez tok nauki. Niektórzy wybijali się spośród tłumu rzadkimi umiejętnościami, bardzo przydatnymi dla któregoś Mistrza, stając się tzw. Asystentami – uczniami specjalnymi. Oni stawali się ich następcami, obejmując Cech po odejściu jego opiekuna. Chłopcy dowiedzieli się, że ich nauka obejmie podstawy astronomii, wiedzę teoretyczną o demonach i potworach, eliksirach, ziołach i truciznach, etykiecie dworskiej i magii, zaklęcia i sposoby ich odczyniania. Mieli poznać również rodzaje magicznych artefaktów i fenomenów.
Gdy nadszedł czas podążyli za towarzyszami z segmentu udającymi się do komnaty, w której spożywano posiłki. Usiadłszy, wszyscy zebrani popatrzyli na Prefekta Fundacji, Mistrza Andiego. Mistrz wstał i przemówił:
- Witam ponownie, moi drodzy. Minął czas wypoczynku. Nadszedł zaś wytężonej pracy i wysiłku. Mamy w tym roku wiele do zrobienia, a nie znane są nam przyszłe zdarzenia i nie wiemy, jakie zadania przyjdzie nam jeszcze wykonać. Zarówno Mistrzów, jak i pozostałych proszę tylko o jedno. Mistrzowie, starajcie się okazać więcej cierpliwości osobom mniej utalentowanym i bardziej złośliwym. Tych drugich zaś, o dokładniejsze przygotowywanie i mieszanie eliksirów. Trzy dni nie mogłem wyjść z toalety, zwiększając pięciokrotnie produkcję naturalnego nawozu. A teraz wsuwajcie!
Chłopcy zdziwili się widząc srebrne zastawy i brak potraw. Gdy tylko Prefekt skończył mówić, klasnął w dłonie, a stoły zapełniły się najwymyślniejszymi potrawami. Pieczone indyki i kurczaki, wołowina i wieprzowina, cielęcina i jagnięcina, sałatki warzywne i owocowe, ziemniaki i zapiekanki, bigos i gołąbki, sosy i przyprawy. Pojawiły się dzbany wypełnione herbatą, kawą, wodą mineralną i sokami owocowymi. Salę natychmiast wypełnił gwar rozmów. Chłopcy początkowo tylko słuchali, lecz po krótkiej chwili jasnowłosy piętnastolatek wciągnął ich w pogawędkę:
- Nowi? Miło mi. Jestem Michał, choć zwyczajowo mówią na mnie Mih. Od pięciu lat należę do Fundacji.
- Dominik, Sebastian, Kuba, Rafał i Tomek – odpowiedział Dominik, przedstawiając siebie i pozostałych – Dopiero co przybyliśmy do Siedziby.
- Gdzie mieszkacie?
- Segment czterdziesty, pokój trzeci – odparł Sebastian
- Niedobrze, segment Zjaw.
- Czemu wszyscy się na nich tak uwzięli, Mistrz Andi również mówił o problemach z nimi? – zapytał Sebastian
- Zjawy bardzo lubią robić ”chrzest” nowym uczniom. Polega on na zadaniu jak największego bólu. Zyskują oni akceptację, jeśli nie powiedzą o zajściu Mistrzom. Cierpią natomiast jeszcze bardziej jeśli wygadają się.
- Skąd o tym wiesz? – spytał Dominik
- Dwóch się wygadało Mistrzom, ci zaś podjęli odpowiednie kroki, karząc Zjawy coraz surowiej. Poza tym kilkakrotnie byłem przy takim „chrzcie” uniemożliwiając zakończenie tych niepotrzebnych mąk. Z niewielkim skutkiem, szczerze powiedziawszy – pokręcił ze smutkiem głową Michał
- A zatem musimy uważać na nich. Wolałbym móc już działać w terenie – rzucił nieco zdenerwowany Tomek
- Nie ty jeden, Tomku. – odparł Sebastian – Mimo wszystko musimy wypocząć po wszczepieniu i nauczyć się wielu rzeczy. Zajmie nam to pewnie dużo czasu.
- Zależy od tego jak szybko będziecie pracować – powiedział Michał – Niektórzy otrzymują zadania po trzech miesiącach, jak Zjawy, a niektórzy po trzech latach. Kwestia opanowania wiedzy i umiejętności.
- Im szybciej zaczniemy tym lepiej – powiedział Dominik – Nie lubię przedłużającego się siedzenia w jednym miejscu. Dziwnie się czuję.
- Pierwsze zajęcia macie jutro – rzucił Michał – Widzimy się punkt dziesiąta. W grocie wejściowej.
- Jak to my? – spytał Kuba kierując na starszego chłopca zdziwiony wzrok
- Jestem najstarszym uczniem u Mistrza Thragana z Cechu Informacji. W związku z tym opiekuję się najnowszymi nabytkami, że tak powiem, z możliwością wzięcia jednej drużyny pod specjalną opiekę. Dla mnie to ostatni dzwonek, by nauczyć się opieki nad drużyną. Przejrzałem i rozważyłem wszystkie dostępne możliwości, a mój wybór padł na was. Na pewno się dogadamy. Rozpakujcie się i odpocznijcie, jutro zaczynamy intensywną pracę. Do zobaczenia wieczorem.
Chłopcy pożegnawszy się ze swoim nowym kolegom, wrócili do pokoju. Rozpakowali się rozmawiając. Niemal nieograniczona wyobraźnia dziewięciolatków tworzyła niesamowite wizje czekających przygód. Chłopcy snuli wspólne plany na przyszłość. Czas szybko mijał na wesołych rozmowach. Nim się spostrzegli nadeszła już pora kolacji, co oznajmił im Michał, zaskakując ich swoimi odwiedzinami. Chłopcy natychmiast zauważyli inne usadowienie osób obecnych w sali.
- Michał, czy zmiana miejsc ma jakieś znaczenie? – spytał Kuba
- Nie, każdy siada tam, gdzie chce. Oczywiście przy stole danego Domu. Przyzwyczaicie się – odparł pytany
Nie pytając o nic więcej, chłopcy zaczęli jeść. Głód sprawił, że potrawy w ich zasięgu znikały w zastraszającym tempie. Piątka przyjaciół szybko skończyła posiłek, ale nie odeszła od stołu, rozmawiając ze sobą i sąsiadami. Nie czekali jednak zbyt długo. Gdy tylko wstał Prefekt, szum rozmów zamienił się w szuranie krzeseł. Chłopcy zamieniwszy ostatnie zdanie z Michałem, poszli do swojego pokoju.. Choć dzień nie wymagał od nich dużego wysiłku, pełen był emocji, które zmęczyły ich, chcieli więc szybko położyć się spać.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Literackie Forum Medei Strona Główna -> Wieloodcinkowce i powieści Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach