|
Pelennor |
Wysłany: Pią 17:44, 14 Kwi 2006 Temat postu: Orli Klasztor (?) |
|
witam serdecznie wszystkich! Chcialby tu umiesci moje opowiadanie.
1. Robie straszne bledy jesli chodzi o przecinki.
2. Tak, wiem pisze krotkie rozdzialy
3. Mile przyjme kazde slowo krytyki.
Zaczynamy...
Prolog
Deszcz dudnił w kolorowe witraże opactwa. Pochmurne niebo przeszyła błyskawica, a po chwili nastąpił głośny grzmot.
Z obszernego przedsionka klasztoru zaczęły dobiegać pospieszne kroki i zgrzyt zbroi.
- Nie lepiej, aby został pan tu jeszcze na noc? Na zewnątrz panuje okropna burza! - spytał chrapliwy głos dobiegający z pogrążonego w półmroku korytarza.
- Nie, Ojcze Święty, zabawiłem tu już stanowczo za długo, nadużywając waszej opieki.- ozwał się mocny i stanowczy, a zarazem osowiały i znudzony głos.
Z sieni wyłoniły się dwie sylwetki. Pierwsza, potężna, średniego wzrostu i nieco przygarbiona, odziana w długi płaszcz sięgający do kostek. Do pasa przypiętą miała mizerykordię, czyli krótki sztylet służący do dobijania przeciwników. Za nią poruszała się druga, mniejsza postać, dało się zobaczyć iż nie ma włosów i jest odziana w brązowy habit.
Za oknem znów zagrzmiało, postacie podeszły do ławy pod oknem, stała na niej skórzana torba. W świetle księżyca, które padało przez witraż dało się zobaczyć iż postać bez włosów jest opatem, a osoba obok to rycerz.
Wojownik zarzucił torbę na ramię i obaj podążyli do drzwi. Rycerz zatrzymał się przed wielkimi drewnianymi drzwiami i z westchnieniem zwrócił się do opata:
- Niech będzie pochwalony!
- Na wieki wieków! - odparł mnich, a po chwili dodał - Niech Bóg ma was w swej opiece.
Rozdział 1
Kamienna karczma
Po słowach opata Karol, bo tak właśnie zwał się ów rycerz, wyszedł z klasztoru. Na zewnątrz panowała okrutna zawierucha i zacinał deszcz.
Do rycerza podbiegł mały, można by rzec – karłowaty – giermek. Wziął od Karola tobołek i ułożył na jucznym koniu.
Karłowaty sługa, choć był podłego stanu i pozornie niższy zamożnością posiadał w Karolu nie tylko przyjaciela, ale także i ojca. Jednak rycerz trzymał go krótko, ponieważ twierdził, iż jeśli chce do czegoś dojść w świecie pełnym pięknych niewiast, mężnych władców oraz dostatku musi ciężko pracować i dbać o honor swój, swego rodu i o honor ojczyzny. Karol jednak liczył już czterdzieścisiedem wiosen i został pokaleczony przez upływ czasu, który odcisnął piętno na jego zdrowiu.
Gdy giermek, którego nazwano skrzatem z powodu jego wzrostu, a mierzył on niecałe cztery stopy, zapakował resztę rynsztunku na konie, Karol wspiął się na swego rumaka i raz jeszcze spojrzał na klasztor zwany Orlim z powodu herbu, który ongiś wykuli w kamieniu podróżujący mnisi.
Teraz budynek niknął w gęstej górskiej mgle…
Po ośmiu godzinach przeprawy przez góry, Karol i Błażej (bo właśnie tak brzmiało poprawne imię giermka) zatrzymali się w „Kamiennej Karczmie”, bowiem tak głosił szyld nad drzwiami, chwiejący się od czasu do czasu na wietrze.
Sam budynek, mimo nazwy, był z drewna. Atmosfera nie różniła się zbytnio od innych karczm. Na stołach tańcowały młode dziewki w rytm muzyki nadawanej przez trubadurów. Brzdęki kufli i wołanie o kolejne porcje jadła nie zagłuszały jednak radosnych okrzyków miejscowych chłopów i szlachty. W budynku praktycznie nie było wolnych miejsc, jednak bystre oko Karola dostrzegło stół, a przy nim dwie ławy. Sprawiały wrażenie jakby zaraz miały się załamać pod jakimkolwiek ciężarem. Gdy obaj spoczeli przy stole Karol zawołał karczmarza. Ten przydreptał od sąsiedniej ławy na swoich krótkich nogach i spytał bardzo ciężkim głosem:
- Czegoż sobie życzycie panowie?
- Przynieś nam tu dzban piwa i kawał wołowego mięsa.- odparł Karol, patrząc na brodę karczmarza sięgającą mu do brzucha. Mężczyzna odwrócił się na pięcie by po chwili wrócić z tacką zamówionego pożywienia. Karol wyciągnął z sakwy przy pasie kilka monet i rzucił niedbale na tacę. Karczmarz odszedł.
- Dlaczego ja tu jestem Panie? - spytał zmieszany giermek wpatrując się w swoje trzewiki.
- Mam swoje lata, a końskie zdrowie które towarzyszyło mi od lat młodzieńczych…
W tej chwili do ich stołu podszedł wąsaty mężczyzna, nieświadomie przerywając Karolowi w pół zdania. Był średniego wzrostu, a w ręce trzymał kufel piwa. Siwe włosy sterczały mu z jego krągłej głowy to tu, to tam. Stawiając energicznie swój kufel tak, że piana rozbryzła się na wszystkie strony począł mowić:
- Witam nowo przybyłych!- mówił na wpół trzeźwo – Jam jest Waldemar ze Starego Dolna. A wy? Powiadajcie… no!
Karol podniósł wzrok znad kawałka mięsa i rzekł:
- Ja jestem Karol, Karol z… - tu rycerz zmieszał się na chwilę i przygnębiony odparł – jestem banitą.
Chłop ze Starego Dolna uniósł brwi ze zdziwienia, albowiem ludzi skazanych na banicję spotykało się tu, w małej wiosce bardzo rzadko, a to budziło ogromne zainteresowanie. Karol zaś mówił dalej:
- Natomiast to, jest mój giermek, Błażej.
Nie zwracając bezpośredniej uwagi na Waldemara i nieoczekiwany tłum słuchaczy, rycerz zwrócił się do swego giermka:
- Teraz, drogi przyjacielu – ciągnął Karol – otrzymasz odpowiedź na swoje pytanie…
W karczmie zrobiło się cicho, nawet bardowie nie grali, a dziewki zaprzestały tańca.
Wokół stołu stworzył się ciasny krąg, a szmery, pomruki i inne „ochy” i „achy” wypełniły dotychczasową ciszę.
- Zatrzymałem się tu – kontynuował rycerz – by opowiedzieć wam, w ten szczególny sposób, historię mego życia.- rzekł Karol rozglądając się władczo po ludziach.
- Ale czemu ja tu jestem, panie? – spytał zdziwiony Błażej unosząc swe szklane oczy.
Karol wziął głęboki oddech, objął ramieniem giermka i począł mówić:
- Jak już ci mówiłem, moje zdrowie zawodzi. Przez to wszystko co wydarzyło się od tamtej pory nie zdążyłem wydać potomka, ani nawet związać się z jakąś urodziwą panną. A ponieważ jesteś dla mnie jak rodzony syn, to Ty, odziedziczysz wszystko co udało mi się zwojować.
Błażej zmieszał się i znów począł wpatrywać się w swe trzewiki nie mając odwagi pokazać rumieńców. Karol jednak nie zwracał na to uwagi.
Waldemar dosiadłszy się, zamówił kolejny puchar piwa.
- Zaczniesz więc swą opowieść, czy mamy cię do tego zmusić siłą? – żartobliwie rzekł karczmarz.
Karol, otrząsnąwszy się z zamętu panującego w jego umyśle, zaczął swą historię.
- Było to wówczas gdy…
Rozdział 2
Nad miastem rozpościerało się gwiaździste niebo. Był późny wieczór, toteż większość szlachty w zamku spała. Jedynie strażnicy czuwali pod bramą twierdzy. Jednak na jednym z kamiennych tarasów we wschodniej części zamku, ktoś cierpiał na bezsenność. Z daleka można by pomyśleć, iż jest to jakiś młodzian, lecz był to rosły mężczyzna, przygarbiony lekko, jakby nadmierna ilość wiosen ciążyła mu na barkach. Ręce jego spoczywały na rzeźbionej w marmurze balustradzie. Wpatrując się w położone niżej kondygnacje zamku, rzekł sam do siebie:
- Ten podły bydlak musi być jak najprędzej wygnany- mówił – Stwarza za wiele problemów!
Nagle, za jego plecami ozwał się drugi głos, również należący do mężczyzny.
- Czyżby twoja pozycja królu, była zagrożona?- rzekł perfidnie.
- Milcz!- krzyknął król, nieodwracając się. Jednak tamten, nie przywiązał wielkiej wagi do ostrzeżenia i mówił dalej:
- Wszyscy dobrze wiedzą że coś kręcisz, Karol tylko pomaga dostrzec innym twe zamiary. Twoja sytuacja jest beznadziejna, nie nadajesz się do rządzenia państwem. Wykorzystujesz kraj tylko do celów osobistych. Gdy lud dowiedział się że chcesz wszystkich i wszystko sprzedać, a wojna jest tuż tuż, ty, najzwyczajniej w świecie nic nie robisz! Przecież zaniedbałeś wojsko, czym chcesz się bronić? Skazanie Karola na banicję nic ci nie da, no, może oprócz twej chorej satysfakcji. Zrozum, jest już za późno! – mężczyzna powiedział to wszystko bardzo spokojnie co rozwścieczyło jeszcze bardziej władcę.
Król odwrócił się i ujrzał… Karola z obnażonym mieczem, połyskującym w świetle księżyca. Twarz króla pełna strupów i blizn ze wściekłości przemieniła się w spokój, lecz trwało to zaledwie kilka sekund, po czym zmarszczył czoło i począł krzyczeć:
- Straże! Straże! Zbój na zamku!
Jednak Karol stał niewzruszony i nadal wpatrywał się w króla. Ten dobył miecza, lecz w tej samej chwili na taras wpadło trzech strażników. Dwóch, od razu chwyciło Karola który nie stawiał z początku oporu, jednak po chwili z mieczem w ręku obrócił się agresywnie i zamachnął mieczem przed nosami dwóch strażników.
Spowodowało to uwolnienie się Karola z uścisku strażników.
Wtedy doskoczył trzeci.
- No, dalej gamonie! – krzyczał na podwładnych król.- Schwyćcie go! Odpowie za swe czyny wygnaniem bądź śmiercią!
Karol cofał się powoli z mieczem wyciągniętym przed siebie.
Strażnicy zagnali go w róg tarasu niby zwierzę.
Wtem Karol rzekł:
- Jestem gotów umrzeć dla dobra mego kraju. – to powiedziawszy opuścił miecz i oddał się w ręce strażników. Jeden wyszarpnął mu z ręki broń, pozostali dwaj, skrępowali mu ręce sznurem.
Król schował swój miecz do pochwy i dobył zza pasa mizerykordię. Podszedł do Karola i splunął przed niego. Przesunął delikatnie ostrze mieczyka po gardle więźnia, a ten wierzgnął ramionami niby koń próbujący zwalić swego jeźdźca z grzbietu.
- Wtrącić go do lochów! Nie dawać mu żadnego pożywienia ani popitki.- warknął monarcha.
Dwóch strażników trzymało Karola za ramiona, trzeci począł prowadzić, z tarasu w dół, po spiralnych schodach. Więzień i strażnicy przebyli tak w milczeniu cztery piętra aż dotarli do wielkiego korytarza, ciągnącego się z północy na południe. Sam korytarz był sporych rozmiarów, szeroki i długi przypominający bardziej salę bądź hol.
Po stronie schodów było mnóstwo drzwi. Przy każdych utwierdzona była paląca się pochodnia. Karol nie miał pojęcia dokąd te wszystkie drzwi prowadzą ani też co kryją ogromne wrota na południowym końcu korytarza. Jednak nie tam poprowadzili go strażnicy.
Teraz skierowali się na północny koniec korytarza. Nie było tu żadnych drzwi, tylko dywan wiszący na ścianie, a obok niego utwierdzone było łuczywo. Przewodnik chwycił pochodnię i w tej samej chwili w „Dywanowej Ścianie” (jak nazwał ją w myślach Karol), pojawił się ciemny otwór.
Zaiste, było to wejście do lochów.
W powietrzu czuło się wilgoć. Blask pochodni oświetlał drogę po kolejnych stopniach. Wejście zatrzasnęło się za nimi roznosząc echo. |
|
|
|
|
|