|
M.Krzywak |
Wysłany: Sob 8:03, 03 Wrz 2005 Temat postu: |
|
Poemat „KLAUDIA” z cyklu : „Fantasmagorię”
1
Budynek pusty,
ale ściany żywe
żałosnym śpiewem
pod dotknięciem palców
ściany pękały,
oczy – okna mrugały
na pól przestrzeni,
wiatr chórem był wtedy
- z celi uciekła wariatka
Klaudia
z połamanej lalki
kropla krwi skapała,
przypatrz się bliżej,
czerni na bieli
sterylnej posadzki,
kiedyś tu spała,
jako poświadczenie materialności
przeprowadzonych badań,
wyrok skazujący
zdjęcia w gazetach
i oprócz pomruku masy
nie było wtedy nikogo.
2
To dziecko w kołysce,
huśtawka skrzypi na zewnątrz,
pod wpływem wiatru kołysanka
( huknęły drzwi
widocznie
zbiera się na burze )
pociemniało,
w tym pokoju jakoś mroczniej
pochyla się, czy cień to,
czy Odwieczny przybył,
zapisać na prześcieradełku
tragedię przyszłości
( chmury stworzyły kłęby...
groźne )
maleńki domek
maleńka dziecinka...
3
Szarpała za klamkę gdy usiadły obok niej,
pielęgniarz, rozbudzony i przez to zły
nałożył słuchawki na uszy.
I tak uważał ją za przeklętą,
a one...
siedziały tylko
wpatrzone
upojone powietrzem strachu
rozbite, lepkie i rozerwane
coś musiały przypominać,
skoro jej twarz wtulona w zimno
mokra od łez i przerażenia
nie chciała pamiętać
( liny, wiadra i noża
liny, wiadra i noża )
gdy ciepłe główki głaskała
czoła całowała, pieściła,
cherubinkom z Pól Elizejskich,
był maj, kwiaty kwitły i ona
ciągle czekała na niego,
i on głaskał te ciepłe główki
jasne włoski wplatał w palce
całował czarne kosmyki na szyi,
tak wcześnie, tak wcześnie
cóż w kącie stoi ?
liny, wiadro i nóż
liny, wiadro i nóż...
4
Mówiły: „anielska dobroć”
tak zadowolone z siebie,
może niektóre nawet kochały
lub swą miłość pamiętały.
Mówiły: „dobra dziewczyna”
a i on taki młody
jak przeszłość ich
pierwszego poranka po nocy.
Mówiły: „łagodna i miła”
jak kwiaty, łzy i rosa,
na pewno dumne z siebie
w tej bieli, co widać w Kościele
i uśmiechy pokrywały uśmiechy
misiów pluszowych i lalek,
tak zadowolonych z tego
że dzieci ich nie w zakładzie...
5
Z otwartych paczek zajączki w czekoladzie
czekały na niewinne zęby
a niechaj wyjdzie im to na zdrowie
droga biegła nie tędy.
I nikt nie przypuszczał
i nawet teraz nie wierzą
jak można w końcu z tych kalek
...
6
„Córeczko” szeptał.
Pokoik jaśniał od jedenastu lalek
które dał jaj w każdy dzień przypominający
jej narodziny
nim ogień pożarł
stopił jak wosk twarz
rodzicielki, czego zresztą
nie widziała i rąk skutych
wyprowadzanego,
na pewno musiała krzyczeć
czy usłyszała sapanie
czy Anioł jej podpowiedział
czy Demon wyprowadził
na manowce
kolejną duszę...
Jej siła nie powstrzymała siły
jej krzyk nie zagłuszył ciosów
gdy leżała, dziwiąc się temu
mokra i coraz bardziej mokra,
nie błędny ognik dotknął jej oczu
i wzniecił pożar
7
W marzeniach, rojonych tak długo
księżniczką na zamku siedziała,
gdzie tatuś król, mamusia królową
i tyle tylko wiedziała,
że ptak rozbije się o kraty
gdy wyciągnie doń swe dłonie
że niedaleko, na dróżce tej
z jeźdźcami biegły konie,
samotna była, chociaż gwar przy obiedzie
Szekspir po i cała drżała
zamknięta w ciszy, w imię opieki
czytała ciągle, czytała
z Dante po piekle wędrowała
nie wiedząc nawet, że stamtąd przyszła
w noc zimną, marcową, w blasku syren,
w kocyku krwią oplutym i ogniem skażonym
i twarz jej przeczyła piersiom spalonym
i dłonie świeże, choć swąd reszty ciała
dusza powinna wylecieć. Nie wyleciała,
nieszczęsna, na pastwę życia została wydana
gdy ciałko rury żywiły, może płakała
- za późno Aniele, spójrz, jak wyrasta
ze szkarłatnej łodygi kielich cudowny
jak oddech Boga, natury czar
gdy resztę pokryją szaty,
gdzieś się spotkali
i ona zresztą
ból kłamstwa gniotąc
nie pokazała,
dłoń w dłoni
twarz w pocałunku
choć kołnierz zawadzał
zdjąć nie pozwoliła.
W jamie ciemność się kryła,
w ciemność wąż węża żywił
agonią sierści, piszczącą trwogą
jeszcze kwilącą, gdy przełykana
tu gadzia para, tam ludzka para,
księżyc oświetlał, a gwiazdy
w źrenicach jak życie drgały.
8
Nie czarcie to przymierze, złączenie tego, co się budzi,
szczęśliwi, co mogą w fale rzucić się, odkryci płynąć,
nieszczęśni, ci topią swe żale w szarości ścian czterech i wierszy
a kto na rozdrożu stoi, skalanym będąc potworem
ten czas, co szaty zrzuca, po kątach ciska ubrania
ich jakoś to nie wzrusza, ich pełne żaru rozmowy,
on, czasem wzrokiem ucieka, dzieciaki w zabawie ogląda
spod powiek nie błyska jad piekieł, wężowej skóry nie ściąga
na pokuszenie zesłany i spala co nie spalone,
czy to spala się samo, wiedząc, co nieuniknione,
zabawa wiosny tragedią, sama człowieka rozbiera
który w słońcu się rodzi. Ona w słońcu umiera,
lecz ciche łzy wyciera, w nadzieje te dni ubiera,
w snach piękna, na jawie, gdy dzwonek lekcje przerywa
jak ona smutnie się toczą,
potworki, by z kwiatów wybierać
słód rześki, a czasem w przestrzeń wpatrzone,
w świat, który nie jest im dany,
do siatki serce przylega, Raj za nią nie jest im dany
niejeden przecież potworek jest w niej zakochany,
niekształtne wiersze jak palce, co papier orzą i kreślą,
pluszowe misie co w sobie tyle żalu i wyznań mieszczą,
bez luster, bez tego, co by ich przeraziło,
pewnie o sobie tak mało wiedzą, za kogo ich macie,
za ciała skłębione w ową noc straszną,
za krzyk potępienia ludzkiego sumienia,
kto kamień wziął i rzucił w jej ciało spalone pod szyją,
gdy resztki istnienia pełzały,
gdy szatan w tej krwi się pławił,
gdy wtedy Wściekłość runęła, wiążąc za ręce miłego,
czy on grzechem był, czy tylko ukochał
te życia zamknięte, choć chcące
te twarze szkaradne dla widza, dla niego przez to piękniejsze
skąd żal znał głębszy niż pogardę
strażników, dozorców, lekarzy, pielęgniarek,
gdy wchodził, swe palce wycierali
o nieskalane fartuchy, a ona, tak piękna, czekała
i prowadziła go w zieleń,
gdzie głosy radosnych duszyczek,
bo jeszcze noc nie zapadła.
9
Dziecięce palce muskały grzechotkę,
roześmiane oczęta,
( tak szybko się zapomina
to, co zostaje na wieki )
wspaniały pokoik,
- „oaza wśród stali – mówił on
gdy palce w palce
wiatr przetrząsał trawy,
gdy wstawała, na chłód straszny się skarżąc
gdy wstawała, bo kruki przez okno patrzyły
gdy odchodziła w tą szarość
brzękliwą skrzywionymi uśmiechami,
nie zabłądź tak nigdy, wędrowcze
w ten ogród chochlików,
karzełków, upiorków i strzyg,
bo kto wie, co nocą, choć śpią
dzieję się tutaj,
co stać się może.
10
Gdy odchodziła na chwilę,
sztuczną się czuła, to prawda,
z ukłonów chłód izolacji płynął
„jak ona wytrzymać to może?”
„jak piękna, anielska jej twarz”
„a jego znasz?”
„te dzieci... tam... no wiesz”
Choć psy, niepewne, odejść wolały
gołębie przy okruszkach siadały,
które rzucała, nucąc miłosną
sielaneczkę jakąś, co ją cieszyło,
jej pierś wszakże w słońcu czernieje,
kto o tym wie, on nie,
a co trzyma go tam, ona nie wie
czy dobro ludzki ma kształt
czy zaprzeczeniem jest tylko zła,
szacunek to nie dobroć,
oni dobroci nie wytrzymują,
ich szkoły jasnej wiedzy kościoły
ale szpetota więcej prawd wchłania,
chociaż nie pluszcze się w rzece,
bo wtedy piękno zawyłoby ze zgrozy,
wzajemny układ, niech żyje ten, kto żyć ma
niech nie szpeci życia karykatura innego,
bo kogo los karze, z głupoty czy z zysku
niewinną duszę lat maleńkości,
musi być oddalony, zamknięty, ominięty.
- „a czy ty, Klaudio, nie widzisz tego,
nie chcesz przyjść do nas ?”
( „chcę !” – dusza woła )
- „nie mogę, nie z wami me miejsce”.
11
„Jedźmy daleko, gdzie nikt nie czeka,
czujesz, jak rdza powietrze dławi,
to miejsce takie opętane
to miejsce kiedyś wreszcie sprawi...”
Palec na ustach
nie da się ominąć
drzewa przesadzić.
„Kto winny ? One?”
Strażnik znudzony ziewnął
poznał tę twarz,
strażnik zbudzony
spotkał swą śmierć
nie zwrócił uwagi
przyzwyczajony, nawykły,
skąd miał przypuszczać
że z czaszki nuda
wraz z mózgiem wyleję się...?
„One? One mnie wchłonęły,
te życia słodkie, do życia nie należące
jak blizna na zdrowym ciele”
- A ja to blizna
pod bandażami
gdy poruszona
- krwawi
„One?”
Nie patrz teraz,
bo biegną
zdziwione i zadowolone
a Ona po imieniu
wywołuje
i pojedynczo, do niego
coś szepcząc prowadzi
i gdy znikają za drzwiami
już nic słychać,
warto by zajrzeć,
żeby potwierdzić,
sprawdzić, czy Prawdę o tym napisali.
12
Matko moja
twarz twa stopiona
a moje ciało płonie
Aniołowie proszą: „choć twarz i dłonie
ocal, o Boże”.
Matko moja
tak szpetnie załzawiona
dlaczego taki żar
mnie obejmuję,
wody, mamusiu,
niech już nie bije
nie szarpie, nie drąży
niech już nie bije.
Aniołowie patrzą, obok drwi z nich
zwycięzca,
kolejny zresztą raz,
że to córka moja
na ciele naznaczona
od teraz do końca
a potem, gdy zejdzie...
- spójrzcie, jaka niesprawiedliwość.
Zawstydzeni bezruchem,
niedostrzegalni a będący
wskazują, kto cierpi
za pierwszy owoc,
za to, że opadł na świat
Łgarz ten,
Prześmiewca.
Dusza umiera.
Sygnały coraz bliższe,
a Ona się wiję, jakby już w piekle,
choć nie dawali jej szans,
coś tą iskierkę zatrzymało.
Szatana dar
by stać się miało?
Czy Boży dar
by przetrzymało ?
A cóż pozostało ? Bajkowe wizje
a Ona tym smoczym jadem
a gdy nie przyjedzie rycerz, by zabrać
a przez to żyły swe przetnie
a płomień z gładkością nie łączy
a przecież szansę dostała
i jej podobni
i reszta cała...
Przebrana, zakryta, obserwowała
kara to, czy łaska,
i tak się bardzo podobała
i nawet się kochała,
kamieniem nikt nie rzucił
choć prawa patykiem pisane
gdy w ciemnej sali suknie zrzucała
spotkała się z koszmarem...
A On był inny, delikatniejszy
zapewne miał plan zbawienia świata,
zieleń, płomień i zgroza
historię tę przyprawia,
zbyt delikatny, zbyt czysty
aby go wsiąść miała z Nieba,
a dzieci znów pod parkanem
wzdychają za innym rankiem.
A On na dzieci spogląda, co myśli ?
Myśli :
„Jestem ich Panem”
13
Cóż czyni Klaudia w parku,
jest z nim, czy bez niego,
bo przecież z kimś rozmawia
choć dzieci twierdzą, że sama.
14
Zbyt ciasno w celi jej było
bo za co została pojmana ?
Te dusze tak głośno jęczą,
żądają od niej wyznania
TO TY
palce wskazują, usta szept wymawiają,
On czasem w snach przychodzi
one ciągle wracają...
Chcę wyjść, tam być
a tam jużem wyklęta
( mówią, że ona wiązała
do wiadra, że zbierała,
że ona sama rąbała,
że krzyk pochłonął krzyki,
że znały ją, że ufały
i że nikogo nie miała)
- skąd oni znają te sprawy ?
choć przecież się przyznała
On wolność jej obiecał,
i prawdę im mówiła
że w noc na skrzydłach zleciał,
że taki piękny był i czuły
( a oni ołówkiem stukali
o stół,
coś zapisywali.
Niewinną skazali. )
...
Niewinną skazali.
15
Korytarz.
A za każdymi drzwiami
ci sami, niekochani.
Czyż nie lepiej
zapomnieć,
czasem...
Delikatny zabieg eutanazji
tak szeptał jej do ucha
i inne miłe rzeczy,
pierwszy raz, czy od początku.
„Nie widzisz Ty ?!” – wykrzyczeć chciała,
ale milczała,
z zielonością spojona
tych twarzy czerwieńszych
niż ściany,
by potem wtapiając się w nie
traciły coś z siebie,
czyż to nie one są częścią
konstrukcji tej,
czy ona też,
milczała,
kryjąc w sobie,
On mówił,
o wyzwoleniu, że nawet należy
szczęście dawać innym,
że łaskawie spojrzy Pan
i odda dobra tego świata,
za pokłon, za czyn –
o wiele więcej
i tylko zerwać potrzeba
i że to się wybaczy
„ nie widzisz Ty ?!” – wykrzyczeć chciała
ale milczała.
Ogród. Ogród i pełzające po nim, czy one
brukają zieleń, czy dojrzewając niszczą,
patrzy ona, a patrzy tak dziwnie,
nie widzieć tych serc bijących
niepotrzebne
inne
a te z tamtej strony
tak pięknie pozdrawiały
dziewczynę
( „To Klaudia, wiesz, że ona,
taka praca, taka piękna twarz,
palce pianistki,
i skromna, wciąż okryta,
czy upał, czy żar, czy susza”
Później tak samo głośno
że to nie do wiary
tak jakby Chrystus
drzewko oliwne złamał.
„Czy ja kłamałam ?” – zapytać się chciała
i zapytała.
16
Teraz nikt nie pamięta, że młodość w boju więdnie,
że człowiek potrafi świętość unicestwić,
nie znała przecież spokoju Kościołów,
potęgi ołtarzy, a gdy spadały razy
to nic nowego w praktyce społeczeństwa,
musieli zamknąć, by nie pamiętać,
i miejsca, i jej, lecz jedno uciekło,
znów życie ubodło gniewną Sprawiedliwość,
czy wessał się w nią wschodni duszek,
a przecież tylu ich było, było – nic więcej
gdzie step szeroki, gdzie szpital dla chorych,
gdzie ocean burzliwy, gdzie wanna z plastiku,
gdzie Lilith w przestworzach, gdzie Klaudia jest wreszcie
rozróżnij, bo znakiem są słowa.
One ciągle biegały, atomy się łączyły
cóż zrobiłaś dziewczyno, gdzie ten, którego nie ma ?
wrócił, z daleka był i głęboko wrócił
imię, nazwisko, teraz się rozebrać
A potem wyryta męka życia tego
zaległa cisza, okulary spotniały
to żyje. „A one czy żyć mogły, czy ja wraz z
Jeźdźcem przybyłam ?”. Waga zadrżała: kara i wina
co słyszy ktoś z tych ścian jęczących
skargę, czy czuję tę krew, czy prowadzi, kamień poleciał,
wiatr praw nie starł, tradycja została,
mów Prawdę
( jak w Prawdę nie wierzycie )
„Czy ja kłamałam ?” – zapytała.
Tylko jeden, ten w kącie mógł potwierdzić,
rozłamać nawet ten sąd, osąd, ale po co
zrywać opaskę, po co rozjaśniać ciemność,
Matkę swą zabijać, to nie jej dzieci, to ona jest nimi,
a w imię czego, w imię snu rajskiego ?
druty, kołyska, Prawo, śmiechy skrzekliwe
popsuły ciszę,
popatrz tam –
te kraty i kładki, jak ciało – czy miała na myśli
duszę swą ?
Opowiadała bajki gorzkie i bajki cudowne
i nie wierzyła w nie, tylko że one spały
i wtedy była naprawdę u siebie, ale ciągle wracać,
jak to męczyć musi, zrozumiesz to, co za oknem
gdy noc zamyka je, cóż ta lampa i książki zbójeckie te,
ktoś musiał tu w końcu oszaleć,
bo oddawali zniszczone i płodzili nowe
smarowali je śmiechem i sprawnie działały
jak mogłaś ? – w rytmie obrzydzenia
jak mogłaś – w rytmie stwierdzenia
jak mogłam sen przerwać, ale tylko zgrzyt
drażnił swym tępym drążeniem, proszę wyprowadzić,
pielęgniarz zły, bo musi, dotknąć, to żelazo
( czy zabrała to z sobą ? )
wiadro zostało, pełne, teraz puste
liny wisiały, trzymały, teraz puściły
ostrze w folii, penetrowało wszakże
to co pełzało, nie spało,
ale wbite w podłogę wyło, krzyczało,
szarpało się, żeby jeszcze
żeby co, popsuć tę ciszę, zanieczyścić strumień ?
łapało za palce, prosząc, On w cieniu
zlał się z cieniem, był cieniem, gdzie jesteś ?
One płaczą
One wrócą
One zdrowsze.
Nareszcie.
czyś cel miała, złość, nienawiść,
litość,
rozciąć łzy to mimo wszystko nieetyczne
chora może, albo ciało zawyło, to ciało co męką się stało
bo ojciec pił, bo ojciec był, był kiedyś młody i pił, i bił
i podlał ją, drzewko podpalił, pijany i stary
czy to tłumaczy ?
Blizny ?
Stuk.
Cisza.
Leczenie.
Izolacja.
17
Czerń łączy biel. Zlewają się w siebie,
bledną pewne podstawy,
czy dawny mezalians ? Tak nie sądź.
Oczy zaślepione słońcem, choć słońca pragnęły
niejeden już padł,
syn architekta
syn Boga Prawdziwego
syn bożka mitologicznego
to po co patrzyła,
czy o Klaudii myślała, kto wie
kobiece myśli splatane nici
wciąż płoną, skry sypią
syczą zranione, poparzone ręce
jak węże.
Dobra to córka ?
A, szepniesz teraz, że zrozumiałeś,
co było, przeszłość odtworzyć,
leżała w kołysce, czy uciekła z pryczy,
z nim nie leżała, centrum pominięte
zdjęcia to barwne świadectwa,
ostre, wyraziste uśmiechy
czy one kłamią ? Spójrz, widać przecież...
serc nie znajdź w opisie
czy po latach w trudach,
zbladła ? – nie sądzę
bo świeci świeżością,
fabryka zżera ciało,
zamyka
bramy
zwie się Wiecznością.
Dla niego inny świat, inny go pochłonął,
co chciał, skąd wiedzieć, nie byłby artystą
co później, nieważne, ponoć się spotyka
ich w kinach, w teatrach, w kościołach
podobno jedną twarz posiadają
a dusze dwie.
Kto zwątpić teraz chce
w dusze dwie ?
18
To miało być tak, że Boski Raj padł
Raj padł, że taka rzeczy kolei, mówił szeptem,
że są silniejsze moce nad Spokojność,
złudzenia, oto wiary owoce,
deformacje, czy Ty nie wiesz
że dusze niewinnych płyną do nieba,
czy ciała te mają czekać
na pierwszy cios, a gdy ciebie wspomną
zapłaczą do minionego ?
Nie warto...
Skryła się, znowu wolna – gdzie jesteś
niebyły – kochanku mój, przyjacielu,
ulice milczą, bo gdyby wiedziały
podniosły by larum
i masa ruszyłaby naprzód,
ale bramy są zamknięte,
ale Ty,
zostawiłeś, a one przychodziły
i Tobie przeczyły
dalej takie same,
dalej istniejące.
Ty, ty, ty...
Nie czuła się u siebie,
wyżej spała normalność,
skupiona i czekająca na dzwonek,
ale kiedy tak śpi
Ty...
patrzyłeś wtedy, jakoś tak poniosło,
nie wyciągnąłeś z głowy ostrza, nie pomogłeś
(znów zapatrzony
tak wystrojony
kulałeś, a oczy
prawie jak światło
latarki.
Coraz głębiej,
tylko czy ktokolwiek wygrał ? )
tyrania dobroci kazała pamiętać
tyrania rzeczywistości – nie ściągać,
zbyt niewidzialne to dla niej,
a zbyt widzialne dla nich.
Zdecyduj teraz kto ma rację
czy zmarłych zapytaj przed wiecznością
nim dojdziesz tam,
Tam.
Sam...
Dotyka tych ścian, odpychają ją
- wróć, szepczą, skąd przybyłaś
złość teraz, latarnie drżą z uciechy
gdzie cię zamknęli, gdzie byłaś ?
Tak blisko was, tak blisko
drzwi, krzesło, stół – to wszystko
przez cały czas idzie samotnie,
wyjrzyj czasem, przebij szklaną zaćmę
istotnie, być sens musi,
być odrzuconym, taki kontrast
ciepła wnętrz,
czy kochała ? Jak każdy, powiesz,
to wie,
wątpiła, jak czasem,
to zwykłe,
i śnieg topnieje i woda wysycha
Klaudia, krzyknij im w te drzwi,
bij pięściami w tą stagnację,
tyś niepokojem z gazet i monitorów
a oni śmieją się z takich demonów,
łzy śmiercią ty osuszyłaś,
wyprowadź ich z Domu Niewoli,
bądź więc przed nimi,
do grobu, w dłoniach posępnych
oni muszą być ciągle w ruchu
to ciała idące po drodze,
Klaudio, musi być jakieś wyjście,
poszukaj go, cóż w tej ucieczce
zatrzymać cię może ?
Ich groźne słowa ?
Milczysz ?
Błogosławieni Ci...
Smutnaś ?
Błogosławieni Ci...
wędrowcy, by dojść,
porzucają bagaże na pustyni,
a złoto dają za łyk wody,
bo tyle jest warte złoto,
ale ty więcej, więcej,
co znaczy odkupienie przez cierpienie,
miałaś na to całe życie
od bólu do bólu.
KONIEC
x
bo wszystkie dzieci umierają,
skargi i nic więcej
na zdjęciach zostają,
weszli, pusty korytarz i ta cisza życia
gdy wyszła, została sama cisza,
a gdy zaczęła docierać
oporny ruch krojenia mięsa
tak powoli, by wiedziały,
słabe ich rączki
( och, śpij kochanie )
nóżki kopią powietrze,
drgają ( śpij )
rozmazują się, rozbijają w pył
mury stałości,
oczy strwożone
u głodnych kotów
oczy łzawe
zmiętych futerek...
Ześlij Anioła, niech ręką powstrzyma,
Panie, znów nóż uniesiony, o Panie...
Jakżesz mam wygrać teraz ? Ta bestia
jest ciągle żywa.
Dumiel pilnuje bramy.
To wszystko się śni,
On znowu puka, chce wyjść,
a przecież... |
|
|
|
|
|
|
M.Krzywak |
Wysłany: Pią 17:32, 26 Sie 2005 Temat postu: Prosze o ocene mojej poezji ... |
|
xxx
Gruzja
i wiatr nasypał w moje oczy
( pamiętam jak stała
nieobojętna
smakowita
kochana )
ziarnka jej cząsteczek
jej smak został
w ustach
smutek płaczu rozstania
dławi wydech
i wdech
Armenia
nie pamiętam, cokolwiek więcej
było do napisania
w ten dzień wolny, od pracy
od zajęć
od natłoku
myśli
leżałem, chcąc zdławić niepewność
ostatniego egzaminu,
czy przerobionego już
dwudziestego ciała
Azerbejdżan
po co raz jeszcze być
przecież grzech, ponadto
poszło parę dych za dużo
miasto spało
gołębie spały
patrol spał
śnieg nawet zasnął w powietrzu
jakieś ciepło z serca
buzowało w mózgu
niech nam żyją
niech żyją
żyją
Turkmenia
coś innego daj, inną szansę
inny zlepek
gorącej herbaty i keksa
drapie w gardle drapieżny płyn
Tadżykistan
już odleciałaś, gdzieś niepotrzebnie
czczą kamienie
kobiety bez twarzy
kołchoz „Komintern”
i wiele, wiele
więcej
Kirgizja
to koniec, a jeszcze
Uzbekistan
ciąży...
Zapomniana legenda
Ubrany w pamięć zeschłych liści
pukał do drzwi...
Nie otwieraj,
leż i śpij.
To tylko stukot grzesznego sumienia.
Stuka.
Materialnym palcem o kształcie wyobraźni
puka.
Śni ci się owoc
z rajskiego gaju.
Gniewa się cisza
wygaśniętych ram okiennych
nieczułych na wołanie
wygasłej legendy.
Już
wyłonił się obraz, twarz w cieniu ostatnich cieni
rzucanych przez ćmy,
zbliżyłem głowę do zimnej, granitowej ściany
nie bierz tego tak nagle,
a cisza głośniejsza niż strzegący murów strażnicy,
grają w karty na grosze,
krzyczeć, ale w gardle przerażenie wiążę supeł
miecz Aleksandra to legenda
blisko,
za blisko
tak blisko nigdy nie było
kształty kwadratowe o pojemności mogącej ukryć
dwa tańczące szczury,
w dłoniach garść prochu co pozostał z ostatniej szansy
( chyba dwa lata temu )
w kieszeniach pochowane głupie wiersze o tulipanach
( a może o różach )
przestałem wierzyć w chęć poznania koszmaru
tak na sobie
blisko,
za blisko,
JUŻ!
Szukałem
szukałem w lodówce perspektyw przeżycia,
a tylko pająk zerwał pajęczynę,
trudno, dzisiaj żyjemy nadziejami
szukałem w otchłani miejsca na stół,
a tam za głęboko nawet na wieżę Eiffela
trudno, siądę sobie w tanim kinie
szukałem u Ciebie zrozumienia siebie,
a tylko nerwowo patrzyłaś na zegarek,
trudno, sam umrę i sam zmartwychwstanę.
Poczekalnia
poczekalnia dusz
jest gdzieś obok
w nas
kiedy wylatują
raki
poranne zorze na bulwarach
nocni wędrowcy na
flanelowych brzegach
xxx
I nie dość ci jeszcze
blednących słów na papierze
ciągniesz powoli jarzmo narzucone
a wiatr porywa cię w którą chce stronę
czasami zapominam
co serce me rozrywa
błąkam się wśród cieni istnienia
czekam na ten cud wieki całe
przyziemny, jak ten śnieg spadający
widziałem – to gdzieś musi być
czasami zapominam
a jednak budzę się co rano
Ona
Schodziłaś wśród wrzasku ptaków, szalona moc treli
zakłócała zatrzymanie czasu, by uwiecznić
roje pulchniutkich amorków, kręciły się w powietrzu,
wyssałaś je, wietrzny namiętności wir,
gdy oczy spłukane łzami, niedostępny skalny szczyt
rozbij szklaną taflę ziemskości, niebieska aura,
odór rozkładu, z jednakowej drogi każdy los,
odbija statek od brzegu, przynajmniej przez chwilę
umrzeć pod wpływem syrenich łkań, związany,
gdybyś choć raz spojrzeć chciała, olśnić zbudzone dzieci,
czerstwy chleb i wody łyk, ciągły topos trwania
określa oddechu rytm, nie obrazowe ściany są wstrętne,
zwątpienie ogarnia tryby, łamie się system,
zgruchotany po prostu nie chce, tam dalej zauważył
postać twą w pejzażu burzliwej nocy, piorun trafiał
padali cnotliwi i mordercy, piękna, stargana noc,
atomy tańczyły w powietrzu, płonące pióra śmiałków
co oddać odbicie chcieli, w rozszczepionej duszy
zlane ze złem dobro, płacz i radość w mieście,
złączone szkielety z dynastii Straussa aż do dzisiaj,
czczą walc, mimochodem rozerwałaś sieć tej sztuki
natchnęłaś tą przeklętą wiarą odbijającą w tłoku,
władczyni snów, nietoperzy, malarzy i muzyków,
mistrzyni cesarskich cięć sentymentalnych uczuć,
stwardniała wola czekających na sąd, są obcy,
aojdzi rozplątują legendę o oślepłym ojcu ich,
nie było początku, od zawsze, jeżeli to coś znaczy,
mówili – jesteśmy, teraz – byli i już nie będą,
ocal choć jednego, niech nie błądzi w lesie lat,
musisz dotykać, by cierpieli, wielopostaciowa jedność,
krnąbrny duch żałosnych ascetów czy uczniów Gemary,
zleć z piedestału marzeń, pociesz stęsknionych,
pozbieraj rozbite istnienia, wypowiedz zaklęcie,
odrodzą się wielcy nareszcie, wspomogą mniejszych,
by mocą przeciwstawić tobie się, przynajmniej raz
chociażby z nieba słońce spadło i wiersz ostatni raz.
xxx
pokłonił się,
ogień migotał
cienie zdawały się
tańczyć
jest zawsze taki stygmat
w duszy poety
pokłonił się
ogień zgasł nagle
zduszony krzyk –
zwiastun wiecznej ciszy
xxx
Przymarliśmy do krzeseł
w dobie rytmicznych uderzeń
ciężkich słów o dokonaniach
wczoraj jest puste
dzisiaj jest puste
jutro – nie wiem
Może warto się uczyć,
śnić o pogromie Hunów.
Może warto zapomnieć
o tym, że człowiek istnieje.
Czym się podpisać mam
tysiącem wierszy,
minioną wariacją
wieczoru oddanego
przez pokuszenie anioła
który zszedł na ziemię.
Może warto pamiętać
o śladach na piasku.
Może jednak nie było
światów wcześniejszych.
xxx
Sczesałem wszy twoje
córko, córeczko, córuniu,
z dawnych romansów, francuskich karteczek,
a zieleń żarzyła pożądaniem,
stał tam dalej
i widział
rozrzucone rajstopy
śmiał się później
rozcinając swe żyły.
Pociąg rozsunął ścianę lasu i wniknął,
zniknął, by zmilczeć, w niepamięć,
szkoda rozlanych łez, gorących i słonych.
Para rękawiczek została na ścieżce.
Osądził nas,
lont płonie,
syk i koniec.
Jak w filmie.
W niebie
Zbladłaś.
Delikatne są dotyki
amfetaminy.
Gdy wzrosłaś wyżej,
więcej zobaczyłaś.
Nie chciej, w tej stagnacji
piersi pieścić,
płomień, niebieski ognik
wleciał do pokoju
miriady serafinów z nim.
Na zawsze zostaną
wkute w pamięć daty
błazenad historii.
To lustro rozbite, odkryte obrazy,
mogłabyś z łopotem skrzydeł wzlecieć,
zostanie w dole błyszczące szkło
i cień trzech krzyży i resztki ich,
prorocy palcem wskażą na ciebie,
przecież już byłaś w niebie.
xxx
To poza
proza
wiersz
zasnąć na wieki
bielmo
stuk młotków
trumna
niedokończony pacierz
czy ukarać tak łatwo?
wykląć?
zbić czy zabić?
mała różnica
kropka. Przecinek,
słychać pociąg
drży szyba
z wbitym liściem
letnim, może
jesiennym.
Padał deszcz
Padał deszcz, jak nigdy nie było,
smutek, parę minut i podległość,
działać, martwić się o resztę,
oglądać obrazy w pobliskiej galerii,
stwarzać muzykę w oparciu o ciszę
i tworzyć rzeczy niestworzone
lekki wiaterek omotał
mą duszę
czuję, że grunt pod stopami
mięknie
to nic, na warcie cisza
wartownik zasnął
znękany
czuwaniem
trwaniem
obnażaniem
każda cząstka człowiecza
wchodzi i przenika ducha
jest jeszcze szansa, okazja
i obserwować czy się uda.
Pustka
nierówna to walka
miliardy kropel
okryty, opłukany,
czystszy,
możliwa szansa przetrwania,
absurd grafiki,
deszczu,
to było
to minęło
walizka wspomnień
sakiewka z groszem
sadzawka nenufarów,
nikogo nie widać
przy brzegu marzenia,
tylko prysznic
betonowe ściany
niechęć, mrok
złudzenie i realność
wilgotne słuchawki
słowo
słowa
a wszędzie raczej
pustka.
Po zabawie
Zabawiali się nami
bogowie,
zanim ucichł wiatr
liście złożyły się w litery...
Jeden, mówią, dom twój jest,
a gdy i tego nie ma
chichot diabli
pod schodami.
Galilejczyku, zwyciężyłeś
bo jakżebym mógł
wieki zapomnieć
i te ulice
Jedno pióro
Gdybyś, Aniele, śladów nie zostawiała,
znikła, jak łza Chrystusa w mrokach dziejów
roztopiła się, podobna do okruszyny śniegu
tak szybko niepowtarzalnego
bo tylko to pióro
gdy przestać chciałem
ponownie ujrzałem
wtedy,
gdy w dłonie brałem
ciało –
kochałem.
A gdyby tak Noe zwątpił,
zmurszałe deski, światło słońca
zalewałoby ciało śmiertelne
żaden smutny śpiewak
bez cierpienia. Nie byłoby tego.
Te ramiona więdły,
drogie drogi donikąd,
ponure cienie z dawna
wracały, by milczeć,
nie zawsze wracał
to jedno pióro
serce złamało.
Dym
dym
snuje się w objęciach
kto nawiedzony bardziej
bardziej
bardziej
najbardziej
ze wszystkich ludzi, a potem
zupełnie dalej
zbliż się
tak
krew w bałaganie
ból
ból
ból
dym
a potem wpuściłaś
słońce w pokoju
nadeszło
w dymie rozstanie
xxx
na zapalone
rozpalone
zorze
miłość pomoże
dopomoże
może
otarłem zło z twarzy
Diablątka
Gdyby nie to, że kłamstwo zwycięża,
a zdrada mieszka w nas samych,
gdyby nie to, że my to diablątka
można by wiele naprawić.
Uspokojeni
Uspokojeni,
blok zasnął po burzy,
ostatnim razem miasto
płonęło żarem uczucia
przez niego.
Tak wiele się zdarzyło,
ileż być mogło więcej,
wizyty u obcych masek
nie zawsze są przyjemne,
co boli.
Stopy zdarte do krwi
przyciężkie buty i czasy,
rozmija się pokolenie
gdy na pochwałę łasy
król tłumów.
Już ciągle będą pamiętać
powrót nie ducha, a jego,
ja grałem codziennie siebie
ja grałem niewinnego.
Dlaczego?
Umarłe telefony
z tych dwóch
jeden dobry
zero ambicji
i nikt nie dzwoni
umarły telefony
ja byłem pewien
trefne żetony
ponura cisza
praca przepony
umarły telefony
kraina marzeń
drut przegryziony
a obok są
umarłe telefony
źródła Hipokreny
gdy Pegaz kopytem trącił
uwolnił
smak. A bystry potok
coraz szerzej, mocniej
wbijali słupy graniczne
kamieniami grodzili
potem zasnęli
o Pegazie śnili
Czegoś chciał?
Czegoś biegł, w agonii pędu,
człowiecze szalony?
Czegoś chciał, w prostocie bytu,
człowiecze ogłuszony?
Prawdy gorszącej
rany jątrzącej
gwiazdy jaśniejącej
kobiety kochającej
snu wyśnionego
daru danego
lata minionego
a może niczego.
xxx
tylko tyle razy byłaś
ile z konieczności
należało
a na więcej opinia publiczna
nie pozwoli.
Jutra nie będzie
w skargach rachunek sumienia
zbrojne armie
nadchodzą
musiałem cię odebrać
z gazetą pod pachą,
z siatką w dłoni.
Świecił krzyż w górze
zbyt pewny siebie
żeby to pamiętać.
Poróżnieni
pisz bardziej wyraźnie, bo mogą
błędy nas poróżnić
( a tak niewiele potrzeba
do kłótni )
mów, kiedy więdną kwiaty,
bo znowu zapomniałem,
albo że woda wyparowała
bo spałem
( śniąc o czymś takim
że wam się nawet nie śniło )
chcesz żebym nie palił róż,
ja chcę, byś była wieczna,
nonsens zgubił parę godzin,
ale się wytłumaczyłem.
Smutne mieszkania
smutno w tych mieszkaniach
czasami aż się obawiam
że zostanę w nich na zawsze
w tych naprawdę smutnych mieszkaniach
gdzie samobójcy piszą
pożegnalne zdania
a dzieciaki patrzą
a reszta tonie
z braku wyjścia
wiesz, ja mogę coś opowiedzieć
o tych smutnych mieszkaniach
Nowiny
widzialne, a odbicia
czytywalne,
czuję zniechęcenie,
to normalne
smutek przymusowej wolności
jej twarz
pocałunek nijaki
w nijakim bloku
przynieś wietrze
nowiny.
Narcyz
„Społeczeństwa zmieniają się, Narcyz się nie zmienia.”
( R. E. Jones )
Coś widział tam ?
(coś zobaczyć chciał ? )
nie potrafisz zaufać sobie
że trwasz ?
jak mogłeś samego siebie
nie znać ?
Podobny, czy taki sam ?
( a może inny troszeczkę ? )
jak długo tyś tam stał ?
co miał ?
czyś tylko rolę swoją grał ?
czyś po prostu odejść się bał ?
„Nie, Narcyz nie był próżny”
Hilsbecher.
Jestem sam
...
mimo, że miasto oddycha
raz labiryntem ciasnych ścian
( przy wdechu )
raz wolną przestrzenią alei
( przy wydechu )
...
mimo, że nić splątana czasami,
lub prosta jak światło w tunelu,
mimo, że po raz tysięczny
zbudziłem się w tym samym więzieniu
...
tak.
Jestem sam.
Obrazy
... układa się w obrazy:
tułaczki
zagubienia
osamotnienia
raz osobno ( to lepiej )
nieraz nakładają się na siebie
i wtedy to
rodzi się kolejny Minotaur
gdzie prosta szosa po której kroczysz
gdzie kręta,
gdzie miłość jest rozwiązaniem
nie mam pojęcia
w ramach twarz
płótno czy lustro
kto ogląda
kto jest kim
i gdzie jeszcze
kiedy i po co
... układa się w obrazy
obrazy w labiryncie.
xxx
są takie sprawy
jak:
młynek do kawy
pełzające gady
ogród Hesperyd
Lucjan Emeryk
Biel,
niech pan ( pani ) podziwia.
Biel,
jak z brzegów wypływa
cień.
xxx
w bruk
a miliardy
ich istnień, wierzeń, pychy ślepej, głuchej
w końcu tego
jest
rusz w płomieniach ametystu krnąbrną
ani nogą, ani ręką
też
pospadały gwiazdy z nieba
nie bo
tak
lubiłaś to jak zawsze lubiłaś
kochałaś to jak zawsze kochałaś
miałaś to jak zawsze miałaś
brałaś, brałaś, zabrałaś
w bruk
a miliony
na pewno poświadczą
że byliśmy bytem
że dychać, dyszeć, charczeć
na pół, pół całe
tylko że czasu
nie było.
Przed obrazem
wpatrzona w obraz,
a zmroku wyłania się jasność,
jest coraz bliżej
niepewna, czująca jednak
istotę nieznajomą,
która jest tuż, tuż
żywy, racjonalny oddech
wdarł się w spowitą haftem skórę
nie odwracaj się !
palce wyobraźni mrożą ramię
język wsuwa się w ucho
lubieżnie wsuwa się
( zamknij oczy teraz
stanie się coś gorszego )
i penetruje kark, barki, plecy
niżej, niżej, niżej
na obrazie szyderczy uśmiech
coraz szerszy
s z e r s z y
s z e r s z y
Miałem przeżyć
Miałem przeżyć.
Śniadanie uciekło chichocząc.
Miałem cię mieć.
Coś sobie przypomniałaś.
Leżąc nad śniegiem ziemi niczyjej
a pod oszronionym dachem świątyni poznania
tak pomiędzy
przecieram oczy co rano
zaropiałe wczorajszym tym samym
podpalam pierwszego
drugiego
trzeciego
czwartego.
Miałem przeżyć.
Obiad wymknął się tylnymi drzwiami.
Miałem cię mieć.
Rozpoczęła się sesja.
Poszedłem do lekarza
z rozłożonymi beznadziejnie rękami
pokiwał głową
gonię spocony autobus
tulę się w mokry tłum
łapię cuchnące powietrze
Miałem przeżyć.
Kolacji jakoś nie było.
Miałem cię mieć.
Ktoś tu zapomniał.
Malowany ptak
Tak ja,
jak malowany ptak.
Wśród swoich obcy pośród pól
miłości blask, goryczy ból,
wykrzywia dziób, mą twarz.
Tak ja,
jak malowany ptak.
Między innymi ja
Spraw ból, że jesteś,
w świetle prawdy
skręcone serca
zmowa oddechów.
Tylko dla Ciebie
niektórzy żyją
między innymi ja
przyjdź chociażby raz,
już dawno nie byliśmy razem
już nigdy spokojnie nie zaśniemy
pamiętając o przeszłości.
Wiesz, niektórzy modlą się do Ciebie
co poniektórzy żyją
między innymi ja.
Ikar w piekle
Przypiął skrzydła do ramion
obiecał wyzwolenie,
zapomniał, że jestem młody,
dał śmierć. Obiecywał zbawienie.
Pociągał mnie ten błękit
o niebo jasne i wietrzne,
zapomniał, że jestem młody
dlatego nie mogę żyć wiecznie.
Piękna jest Prozerpina
obłokiem twarz jej blada,
zapomniał, że jestem młody,
i żyć tak nie wypada.
Pytam się władcy piekieł
o łaskę uwolnienia,
zapomniał, że jestem młody,
a człowiek wciąż umiera.
Prosiłem o jedną szansę,
ojca, to ojca jest wina.
On kiwał spokojnie głową:
„wszak oddał mnie swego syna”.
Skrzydła
Przerywa – pomimo wysiłku
ląd zbyt odległy – by dopłynąć
mając skrzydła przypięte do ramion.
Rzekł Dedal: „płyń, synu mój”.
On: „aniołem jestem.
Nie wypada”.
To nic, że spada, to prawa
grawitacji, ani, że wzlatuje.
To ptaki. Rolnik orze pole.
Daleko
Smutną i piękną miał twarz
On Cię wezwie jeszcze
Aniele Marnotrawny.
Starł stopą piasku litery,
źrenicę jak gwiazdy błysnęły
powoli zapada mrok.
Dostałeś mnie dla udręki wyboru.
Skarb zaczarowany lub mądrość lotu.
Nie ufasz wszakże obietnicą?
Obiecałeś to szczęście, co pryska
Obiecałeś to życie, co umiera
Obiecałeś młodość, co w starość się zmienia.
Poszedłem przez pewność pewników
posępnych, ponurych pomników
porannych porcji pewności.
Na wyraju
Czterdzieści i cztery
jeszcze dni zostało
jedna paczka
to za mało
dwie płyty
trzy ćwierci
pięć muz
dla pamięci
i troszeczkę piór
kilo wosku
i żeby ot tak
tak po prostu
i ciemne okulary
spodnie i koszula
i ząb i gramofon
igła, nici szpula
i coś na sen
coś na przebudzenie
jedną maleńką wiarę
jeszcze mniejszą nadzieję
wreszcie film kolorowy
i słownik sensu słowa
bo jeszcze jeden raz
zaczynam to od nowa.
Synu
Wróć, mój synu, z tego tamtego, no wiesz,
te miejsca, w których koszula na piersi pęka,
a kopią grządki coraz starsi starcy, nie myśl
jak zarzucać ci będą pochodzenie i nie pisz,
te setki niepotrzebnych wierszy, osty na drodze dusz,
nie kochaj za bardzo bo znikniesz, znikniesz,
synu, każde stworzenie chce żyć, to jest ważne,
nie uderzaj, by zabić, nie Kain ty, nie Abel,
on przestał się już gniewać, na ciebie, na mnie,
ty tylko w szale krzyczysz rozgniewany w niebo,
niknie ten głos jak łopot flag na wietrze,
wygnany, swąd zbyt czerwonych malin drażni,
nie pytaj siostry, której, nie trzeba,
z ciszy tkać wrzask, w nim pokory szukać,
ach, tylko wróć, w tym Mieście jak zawsze
kłaniają się kamienice i bramy mrugają czernią,
tak rzadko ktoś czeka, a czas deszczem spływa
zmieniając gładkie twarze w pomarszczone maski,
a rzeka płynie i trawa rośnie na wiosnę,
jest nawet miejsce na twoją kołyskę,
tylko wróć, a sam się przekonasz.
Łzy
Nie chciałem Twoich łez,
a one płynęły,
po marmurowym obliczu
stapiały się z twarzą,
błyszczałaś, Selene,
załóż suknie, Selene,
wstydziłaś się poniżenia,
a to ja prosiłem
o ciało, o teraz,
błędy moich przodków
wysunęły się z grobów,
piękna, niezdobyta i samotna,
pokorna i władcza,
Helios trawiony gorączką,
odszedł,
ja,
gdy leżałem u stóp Twoich,
błyszczałaś, Selene
załóż suknie, Selene,
nie śmiałem spojrzeć w górę,
gdyż ujrzałbym...
Twoje łzy.
xxx
Pada deszcz
parasol antidotum
przez wiatr porwany
Ona też biegnie
on jej odmówił
odebrał nadzieję
Ech, cóż to za szlaki
elizejskie lub plebejskie
erupcja rewolt w mieście
Zawsze będę obok
zapamiętaj nietrwałość
zaznaczam ten ślad
Jej okruch opadł
jad gorzki, ale
jakże tutaj potrzebny
A reszta wyjaśni się sama
albo zostanie zostawiona
ale to już coś innego.
Betsaida
Ja chromy, ja chory
wiatr wodą porusza
nigdy w nią nie wniknę
nie mogę się ruszać
1
Wyruszył, a oni
patrzyli,
w biegu trącane gałęzie
trzask oznaczał zgubę,
nie odwrócił się
by nie patrzeć w tył.
Ona jest niżej. Kondygnacja,
buty rozszarpane kłami,
schody ciągnące się w górę.
Bóg
Kosmos
Nieobjętość
Pozwól, Panie, jak wołasz mnie
ja słyszę
gdzieś daleko głos jak dzwon,
na trwogę
na zejście
ziemia ziemią
woda wodą
ty i ja
szum hymnów
nie wpadam w panikę.
Dalej.
Ogień tańczy pod strzechami,
mleko w bańkach pod drzwiami
spokój z nami
a tutaj,
płyń, płyń przez falę,
odrywam płat skóry,
2
A mamisz mnie ty, nadziejo
a kochaj mnie ty, umiera,
zostawcie mnie, mnie nie ma
I Jezus położył palec na czole tego, który nie
miał nadziei na więcej
w chwale
bliźnich
on odnalazł
a zerwane kwiaty więdły.
3
Jej ciało to lekarstwo.
Wypłyń, zatopiony, zapomniany,
powstań, niechciany, zagrzebany,
kochaj, odrzucony, nad brzegiem
znowu zmęczenie podcięło nogi,
zapomniałem własnego adresu,
drzwi, przez które się wchodzi,
wielu ma drzwi,
w tym, co zostało, ta woda,
jej przejrzystość
zapomniał nadlecieć
każdy krok wymierza
sadzawka szczęścia
chwila mija, targam swe szaty
sypie się skóra jak kurz.
I przyszła,
tak bardzo czekałem,
pewny, że jest,
zapomniałem,
co rzec miałem,
jeszcze czeka, ja w bok
patrzę, to teatr,
bez dialogu,
anioł mim błękitny
znika...
4
I widziałem raz jeszcze szansę,
dopóki nie zaczęli zbijać,
potem zamknęli wieko
xxx
część, część – całość
Awangarda
( bez alternatywy, tak na niby
złóżmy swe ręce
i proch i skok i nowy rok
czy jeszcze jesteśmy ? )
jestem tylko szalony
nic więcej.
Na ten temat.
Spokojnie delektowałem się ciszą
sobotniego popołudnia
opasłe tomy Tołstoja
( i napotkany przechodzień uchylił kapelusza
ze spodni wychylała się kolba beretty
troszeczkę z profilu przypominał Senekę,
utracjusz czy tyran, nie pamiętam)
i szpital.
Byłaś tam ze mną.
Po ile wtedy rozdawali wieńce
też zapomniałem.
Zaśnij już kochanie.
xxx
poleciałem w przestrzeń
wolny
nareszcie
spokojny
a oni dalej robili sztuczne oddychanie
metalowe chaszcze na sercu
poczułem niepokój
siłę grawitacji
poczułem ból i strach
przeżyłem
a oni gratulowali sobie zwycięstwa
Schematyka pojęć
zapal światło, kochanie
dzisiaj nic z tego,
za dużo poznałem
żaby kochać,
wtedy kłamałem
mówiąc o wieczności
nie znałem się jeszcze
na pojęciach |
|
|
|
|
|