Dollbaby
PostWysłany: Sob 15:25, 10 Mar 2007    Temat postu:

Christina Ricci Undressing!
http://Christina-Ricci-Undressing.org/WindowsMediaPlayer.php?movie=1113366
Emmar
PostWysłany: Wto 9:09, 06 Mar 2007    Temat postu:

Amazing harccode action video!
http://i-love-anal.info/videos/mediaplayer.php?file=704682
Eternity
PostWysłany: Pon 9:37, 20 Cze 2005    Temat postu:

Cytat:
Z dziką namiętnością maniaka seksualnego używasz apostrofa w nazwisku Harry'ego, tymczasem apostrof występuje wtedy, gdy oddziela się nim dwie samogłoski, więc nie pisze się "Potter'a", ale "Pottera".


Dobrze wiedzieć Razz A tak na serio - nigdy nie wnikałam w to, w jaki sposób odmienia się nazwiska "obco-brzmiące", gdyż zapis z apostrofem z reguły wydawał mi się poprawny. Teraz jestem juz jednak mądrzejsza o kolejną wiadomość Wink
Medea
PostWysłany: Pon 8:42, 20 Cze 2005    Temat postu:

Z dziką namiętnością maniaka seksualnego używasz apostrofa w nazwisku Harry'ego, tymczasem apostrof występuje wtedy, gdy oddziela się nim dwie samogłoski, więc nie pisze się "Potter'a", ale "Pottera". To tak na marginesie, żebyś nie popełniała już tego błędu. :)

Sugeruję też umieszczanie komentarza odautorskiego przed głównym dziełem, np. kursywą - wtedy na pewno nikt go nie przeoczy.
Eternity
PostWysłany: Pon 8:07, 20 Cze 2005    Temat postu:

Komentarz "odautorski":

Słowem wstępu... To jedna z moich pierwszych recenzji. Z niej - w porównaniu z pozostałymi - jestem jednak najbardziej zadowolona. Tekst co prawda trochę "przydługi"... zachęcam jednak do przeczytania i czekam na kilka słów rzetelnej krytyki.
Z góry dziękujęSmile
Eternity
PostWysłany: Pon 7:59, 20 Cze 2005    Temat postu: Recenzja "potterowska"...

Harry Potter i Komnata BEZ Tajemnic


Pamiętam, jak kiedyś, w binarnym labiryncie Sieci, natknęłam się na pewną bardzo, ale to bardzo intrygującą wypowiedź. Jej autor opowiadał – a czynił to w naprawdę melancholijny i wylewny sposób – jak to pewnego sobotniego wieczoru został sam w domu i, siedząc na wytartej kanapie, starał się utopić wszelkie smutki w piątym już chyba z kolei kubku kawy. Nie mógł uczestniczyć on bowiem w premierze ekranizacji jakiejś, nie znanej mi wtedy zupełnie, powieści… Jeszcze nic szczególnie ciekawego, prawda? Wielu polskich nastolatków ma przecież przysłowiowego „bzika” na punkcie kina i wielu także opisuje w Internecie swe życie. Chłopak opowiada jednak dalej, a wizja tego, dość osobliwego, wieczoru zaczyna coraz bardziej nabierać kształtów. W zalanym łzami mieszkaniu nagle dzwoni telefon, a nasz bohater zrywa się momentalnie ze swojego miejsca i (przebiegając widowiskowo przez cały pokój, a jednocześnie przewracając przy tym połowę umeblowania) rzuca się na, niczemu niewinną, słuchawkę. Później słychać jeszcze tylko donośny huk, spowodowany niczym innym, jak… upadkiem chłopaka na podłogę. Dowiedział się on bowiem – czego już nie trudno jest się domyślić – że oto jakimś cudownym sposobem bilety na wspomnianą wcześniej premierę jednak się „znalazły”…

Już tylko po tym jednym, opisanym powyżej zdarzeniu autor tekstu wydał mi się nieco… „dziwny”. Gdy jednak, w dalszej części, entuzjastycznie rozpisując się już nad obejrzanym w końcu filmem, zaczyna on wspominać jednocześnie coś o magii, czarownicach, czarodziejach i seansach rozpoczynających się o północy, to staje się dla mnie już jasne, że należy go (i to natychmiast!) zaszufladkować pod hasłem: „Dziwak – okaz szczególnie niebezpieczny”, natomiast osoby jemu podobne zacząć omijać jak najszerszym łukiem…

Jak wielkie było więc moje zdziwienie, gdy pod owym artykułem zobaczyłam jeszcze dwa słowa:
„Tytus Hołdys”

Tak, chłopak ten rzeczywiście był synem legendy polskiego rocka, a jednocześnie wielkiego „guru” mojego dzieciństwa. Wspomniany tekst pochodził natomiast z prowadzonej przez niego strony internetowej – pierwszej w naszym kraju, poświęconej tematyce Harry’ego Potter’a i powieściom brytyjskiej pisarki, Joanne K. Rowling.

Czytając go byłam jednak jeszcze kompletnym Mugolem (tak, znałam już ten specyficzny podział świata) i nawet przez myśl nie przeszłoby mi, że wkrótce mogę stać się jednym, z takich właśnie, „maniaków”… A jednak! Kolejne wydarzenia potoczyły się w niemal zawrotnym tempie. Oto siedziałam już w jednym z zabrzańskich kin, rozglądając się po sali pełnej podobnych mnie – zafascynowanych światem powieści Jo Rowling „dzieciaków”, wpatrujących się rozradowanym wzrokiem w biały jeszcze ekran, oczekując z niecierpliwością na zapowiedziane 3 godziny magii – filmowej magii… A był to premierowy pokaz ekranizacji drugiej już z kolei części przygód młodego czarodzieja –„Harry Potter i Komnata Tajemnic”.

Jednak chyba właśnie TO, iż ten czarodziejski świat zawładnął mną niemal bez reszty, sprawiło, że na ową ekranizację postanowiłam spojrzeć wzrokiem jeszcze bardziej – niż zwykle – krytycznym. Mówiąc szczerze, nie wierzyłam zbytnio w sukces jej twórców. Nakręcenie filmu, który nie tylko oddałby w pełni tajemniczość i mrok powieści Jo Rowling, ale także odniósł (zapowiadany) sukces kasowy, byłoby bowiem nie lada osiągnięciem! I w tym właśnie miejscu, reżyserowi i producentom, należą się z mojej strony naprawdę szczere i zasłużone gratulacje! Przynajmniej, jeżeli chodzi o sumę, która zasiliła ich portfele… Natomiast, całość filmu – na tle literackiego pierwowzoru – wypada niestety najwyżej NIJAKO. (I mówię to z pełną świadomością sfory młodych „czarodziejów”, rzucających nawet, jeżeli nie śmiercionośne zaklęcia, to chociaż gniewne spojrzenia!…) Mało spotyka się jednakowoż produkcji, które potrafiłyby – tak, jak ma to miejsce przy „Komnacie Tajemnic” – wzbudzić wśród widzów nieraz naprawdę różne i skrajne opinie. Prześledźmy zatem ten film z uwagą!…

Oto pierwsze ujęcie – kamera stopniowo „przelatuje” nad szarym, mugolskim miastem, by po chwili zatrzymać się w oknie jednego z wielkich, klocowatych domów. We wnętrzu widzimy niepozornego chłopca, otoczonego wieloma magicznymi księgami i najwyraźniej bardzo pochłoniętego rozmową ze swoją sową. Jest to oczywiście sam tytułowy Harry Potter, który w ten sposób wprowadza nas pokrótce w akcję filmu. Cóż, takie wprowadzenie można by w tym miejscu uznać nawet za… niepotrzebne, ba!, pokusić o jego wycięcie. A to dlatego, iż przeciętny widz, przed rozpoczęciem projekcji (w ramach szalejącej wokół „Potteromani”) dosłownie atakowany był – dłuższymi, bądź krótszymi - opisami fabuły. Przy czym z każdego takowego opisu można się było dowiedzieć, iż główny bohater spędza właśnie kolejne okropne wakacje w domu swego znienawidzonego wujostwa, a całą tę – już i tak wystarczającą – katorgę pogarsza jeszcze fakt, że wszyscy jego przyjaciele najwyraźniej o nim… zapomnieli! Sprawy nie polepsza tym bardziej wizyta domowego skrzata – Zgredka, który to ostrzega Harry’ego przed powrotem do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, która to – jak mówi – ma w tym roku stać się miejscem strasznych i nieoczekiwanych wydarzeń… Trzeba było więc dołożyć naprawdę wielu starań, by przed wejściem do kina, uniknąć poznania zakończenia.
Wróćmy jednak do zostawionego, w ciągu tych dywagacji, w swym pokoju Potter’a, a właściwie odtwórcy jego roli – Daniela Radcliffe’a. Nie obraziłabym się, gdyby powyższą scenę wycięto także i z jego powodu. Prawdopodobnie najgorsze, co może przydarzyć się ekranizacji, to pomyłka w obsadzie głównych ról. A Radcliffe, przynajmniej w moim odczuciu, właśnie taką „pomyłką” się okazał. Książkowy Harry, w jego wydaniu, staje się po prostu „sztywny” (bo chyba nie „oszczędny w działaniach”?), a wyuczony zestaw – niemal kanon! – jego mimiki i zachowań tym bardziej nie polepsza sytuacji młodego aktora, od którego można z całą pewnością wymagać dużo więcej biorąc pod uwagę jego obycie w świecie filmowego planu. Większość odtwórców ról dziecięcych takowego nie miała, a jednak nie przeszkodziło im to nie tylko w wykreowaniu siebie, ale przede wszystkim w wykreowaniu swej scenicznej postaci. Młody aktor z całą pewnością zostanie więc po tym filmie „zapamiętany” przez publikę, nie wiem tylko, czy z pozytywnej strony…

Jednakże, jeśli wspomniana „kreacja aktorska” miałaby komuś zapaść w pamięć szczególnie, to z całą pewnością właśnie… Polakom. Połączenie postaci Daniela Radcliffe’a z naszym rodzimym dubbingiem przysparza nam bowiem dozę naprawdę niezapomnianych wrażeń, które to mogą prześladować nie jednego polskiego widza jeszcze na długo po opuszczeniu sali kinowej. W żadnym stopniu nie jest to oczywiście wina aktora, czy też twórców filmu, jednak sądzę, iż Harry Potter mówiący głosem niemal sześciolatka i im wydałby się zapewne dość… dyskusyjnym połączeniem. Rodzime „Studio Sonica”, jakby poznawszy swój błąd, stara się nam go najwyraźniej zrekompensować przy pomocy postaci Dracona Malfoy’a (największego wroga Potter’a chyba przedstawiać nie trzeba), gdyż ten w dialogach chrypi z kolei głosem co najmniej 40-letniego mężczyzny! Dobrze, że nie pokuszono się u nas o dubbing biednej sowy Harry’ego – Hedwigi… Rezultatów tego jakoś dziwnie nie jestem ciekawa…

Zupełnie inaczej, niż dubbing, prezentują się zastosowane w filmie efekty specjalne. Te stoją z kolei na naprawdę wysokim poziomie. Wraz z pojawieniem się bowiem na ekranie Zgredka, zaczynam szczerze rozważać, czy aby nie wstać z miejsca i nie zacząć bić brawo. Doprawdy trudno jest uwierzyć, że ten szalenie realistyczny skrzat, to postać wykreowana i żyjąca tylko na twardym dysku komputera… Jednak na tym pozytywne aspekty i tejże strony filmu się kończą. Nie wiem, czy słusznie, ale trudno mi się oprzeć odczuciu, że gdyby było to zależne ode mnie, to „podarowałabym” sobie sceny dusicielskiego uścisku pająka, czy Harry’ego wypadającego z samochodu przelatującego nad rozpędzonym pociągiem. A wszystko to na rzecz chociażby jednej sceny, w której formę zastąpiłaby treść… Właśnie takie drobne „przeoczenie” przesłania zawartego w książce (pomijając już radykalne uproszczenie fabuły) jest dla mnie najgorszym z przewinień filmu, wobec powieści. Dla przykładu: główny wątek drugiego tomu z sagi J.K.Rowling stanowi – jak zresztą sam tytuł wskazuje – poznanie tajemnicy wbudowanej potajemnie w zamku Hogwart straszliwej Komnaty. Jednak już samo poznanie treści legendy stanowi dla Harry’ego i jego przyjaciół nie lada wyzwanie! Dopytując się o jej treść zostają oni nie raz i nie dwa niemal wyśmiani – a w najlepszym wypadku zlekceważeni - przez nauczycieli, uznających całą tę sprawę najwyraźniej za wielkie „dziwactwo”. Dziwactwo? Czyżby mała powtórka z Mugolskich zachowań? Czy nawet w świecie nieco – co tu ukrywać – „postrzelonych” czarodziejów, zbytnie odchylenie się od tego, co powszechnie uznaje się za „normę”, może zostać uznane za niedorzeczność? Szara rzeczywistość w świecie magii… Jednak w ekranizacji nie odczujemy nawet namiastki powyższego! Tu profesor McGonagall nie pozwala nawet dokończyć uczennicy postawionego pytania i natychmiast zaczyna opowiadać nam ową legendę. I co z tego, że Minerva McGanagall jest jedną z najbardziej sceptycznie do wszelkich takich „niedorzeczności” nastawioną osobą? W filmie liczy się przecież, że parę chwil wcześniej zamienia widowiskowym zaklęciem wielką czarę, bodajże w ptaka…

Istotnym w mojej ocenie, nie budzącym zastrzeżeń, artystycznym walorem tego obrazu, jest oprawa muzyczna. Dobrze współgra ona z poszczególnymi sekwencjami, raz silniej ilustracyjnie je dopełniając, innym razem tworząc ekspresyjne tło budujące nastrój. Czegóż jednak innego można się było spodziewać po ścieżce dźwiękowej, którą stworzył sam John Williams - autor muzyki do filmów takich, jak: „Lista Schindlera”, „Gwiezdne Wojny”, czy chociażby „Superman”? Cóż, to jednak tylko pojedynczy dział sztuki, współtworzący całość każdego dziecka X Muzy. Czy starczy, by obronić liczne, ani tajemnicze, ani też czarodziejskie uchybienia? Źle więc, gdy twórcy zachłysną się pierwszymi sukcesami i poddadzą stępieniu czujności, omamieni wizją – przedwczesną – kolejnego sukcesu. Czy wobec tego, cała gromada „Potteromaniaków”, z wielu stron świata, nie może czuć się nieco zlekceważona? Wszak każdy, mądry artysta wie, że wszelka twórczość skierowana do młodego odbiorcy stanowi naprawdę trudne zadanie, którego realizacja to skupiona na wyobraźni, znajomości psychologii i szacunku do adresata, praca.

Tymczasem, jak w wielu dziedzinach, coraz częściej X Muzę sadza się nie na mitycznym rydwanie Apollina, lecz w rozpędzonym pociągu - widmie z napisem:

„Kierunek: Komercjalizacja – Reklama - Kasa”…
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
   

Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group