|
Sonik vel Dexik |
Wysłany: Sob 18:40, 18 Cze 2005 Temat postu: "Propaganda nostalgii" |
|
Od razu informuję, że tytuł jest celowo nielogiczny. Wiąże się trochę s treścią: brzmi inteligentnie a jest poprostu głupi. Myślę, że wiele rzeczy w tym świecie jest takich, a napewno mamy z nimi do czynienia w tej opowieści
Propaganda nostalgii
Prolog
Coś zaczęło się w tysiąc osiemset osiemdziesiątym ósmym roku.
Sto dziewięć lat później trzynastoletnia szatynka była ogarnięta furią i nienawiścią. Powód, jak to w tym wieku bywa, był błahy. Można by stwierdzić, że ta dziewczyna nawet nie znała wtedy życia. Morderstwo, gwałt, samobójstwo, bicie – słowa znane tylko z telewizji i innych środków masowego przekazu.
Ale, jakkolwiek mogło to być niesłuszne i bezsensowne, ona czuła rozpacz i gniew zupełnie realnie, naprawdę uważała świat za swojego wroga, swój los za najgorszy. Ścisły, matematyczny umysł, bo taka już była, ale szybko denerwujący się i ulegający emocjom.
Wkrótce pogodziła się z rodzicami, którzy to byli przyczyną depresji, jak zawsze się godziła i zapomniała o tej, nie pierwszej, awanturze. Ale jej fatum nie zamierzało się szczęśliwie potoczyć. Los miał w planach dać jej trochę powodów do słusznej i sensownej rozpaczy.
Czasem zdarzały się śmiertelne wypadki, w ostatnich latach nawet częściej niż czasem. Giną ludzie, jedni rozpaczają, inni interesują się tym tak długo, jak oglądają wieczorne wiadomości. Ale śmierć, to śmierć. A jeśli pewna czarnowłosa jedenastolatka spowodowała zderzenie seicenta z drzewem, zupełnie niechcący, ale jednak śmiertelne...
Dziewczyna wpatrywała się z przerażeniem w to, co, jak na to nie patrzeć, było człowiekiem, jednak z leksza zmiażdżonym i martwym. Choć jej mina do radosnych nie należała, trudno by udowodnić, że rozumiała całą sytuację. Raczej wiedziała tylko, że zrobiła coś złego, wybiegając na jezdnię, bo jadący samochód gwałtownie skręcił i wpadł na świerka, niszcząc siebie i będącego w środku człowieka.
Jedenastolatka postanowiła uciec. To był najlepszy pomysł, jedyny. Nie znała się na ubezpieczeniach, karach i postępowaniu policji w takim przypadku, ale czuła, że tak będzie najlepiej.
Postarała się o tym zapomnieć. Nie była zwykłym dzieckiem, w innym przypadku może miała by po tym koszmary. Zrozumiała po jakimś czasie wszystko. Choć nie zapomniała, nie dręczyły jej wspomnienia, które zagnieździły się w mózgu.
Ale czasem, choć bardzo rzadko, jakaś sprawiedliwość musi się spełnić. Zwykle wszechświat nie bawi się w takie rzeczy, ale ją miało spotkać coś, może nie za sprawiedliwego, ale dramatycznego. Dla niej jednak dramatyczne przeżycia nie były tak dramatyczne, jak dla większości ludzi.
Rozdział 1 – Trzy lata, dla niektórych roślin to całe życie, dla człowieka....
Zima dwutysięcznego roku. Ulice zasypane rozdrobnioną wodą w stanie stałym, nazywaną również śniegiem. Mróz, który to w przeciwieństwie do wyżej wymienionego opadu atmosferycznego, nawet przez dzieci nie jest lubiany. Zwykłe monotonne życie. W większości przypadków, przynajmniej. Nie jest nudno czy smutno, tylko tak, jak zawsze. Chociaż takie stwierdzenie, wiadomo, jest względne. Jeśli ktoś uważa przejazd pługu śnieżnego lub chwiejność temperatury, nie jak przez kilka poprzednich dni – na skali do pięciu stopni, ale nagły rozmach do około dziesięciu stopni na sześć godzin... wtedy dla niego może to nie być monotonne życie. Jeśli uczeń uważa, że sprawdzian z matematyki jest jakimś niezwykle rzadkim wydarzeniem, wtedy też może oponować przeciw stwierdzeniu, że wszystko jest takie jak zawsze. Jednak zdaniem pojedynczej jednostki ogromny wszechświat się nie przejmuje.
Dla szesnastoletniej szatynki ten dzień był nudny i zwykły. I jeszcze zimny oraz zbyt biały. Dla ogółu jej imię nie jest ważne, zresztą imiona się powtarzają. Była to po prostu dziewczyna-która-uważa-czasem-swój-los-za-najgorszy. W tym momencie nie twierdziła, że jest skazana na wieczne cierpienie et cetera. Tylko wpatrywała się, jak wpatrują się wszyscy ludzie, gdy nic nie chce im się robić i gdzieś muszą się wpatrywać, w szarawą uliczkę pokrytą mieszaniną wody i brudnego śniegu. Jakoś nigdy nie lubiła tego puszystego białego opadu atmosferycznego, szczególnie, gdy zamiast biały i puszysty, był szary i mokry.
Myślała. Zwykle jej myślenie polega na dodawaniu, mnożeniu i innych liczbowych zabiegach, czytaniu instrukcji obsługi m. in. pomidorowej zupy z paczki albo kryminału, analizowaniem poleceń nauczyciela by były dla niej jak najbardziej korzystne. Jednak czasem myślała jak typowa nastolatka. O sobie, swoim wyglądzie, wyglądzie i zachowaniu innych. Nie należała do tych lalek, które przeżywały każdą skazę swojej idealnej urody albo nie miały co przeżywać, bo były idealne. Dziewczyna-która-uważa-czasem-swój-los-za-najgorszy aż za bardzo nie przejmowała się swoim wyglądem, jak na standardy. Tylko czasem, jak w tej chwili właśnie, zastanawiała się, dlaczego jej matka i siostra są takie szczupłe, mają śliczne brwi i nogi, paznokcie nigdy się nie łamią i jakby same rosnąc, ustawiają się w elegancki kształt. I czemu ona, będąc także, bądź co bądź, kobietą w tej rodzinie, ma krzaczaste brwi, okropnie mały nos, krótkie nogi i łamliwe paznokcie. To był przypadek, wszechświat nie miał specjalnej wizji, by zrobić ją tak odmienną. Po prostu miała większość cech po ojcu. Tak, ona cały tatuś, siostra cała mama. Tylko problem w tym, że dziewczyna-która-uważa-czasem-swój-los-za-najgorszy nie była synem ani przyszłym tatusiem. Nawet nie mieszkała ze swoim tatusiem, więc była zupełnie odmienna. Jej ojczym też nie miał tych wad co ona.
- Beznadzieja, kochana, beznadzieja... – uznała, zdając sobie sprawę, do jakich to rozmyślań doszła. – Po jaką cholerę się tym przejmujesz? Natychmiast idź na dwór, skoro nie masz co do roboty. Albo się poucz.
Nie warto opisywać, co się stało przez te trzy lata po wypadku samochodowym. Czarnowłose dziewczę i tak nie uważało tego fragmentu swojego życia za zbyt ciekawy, więc czemu świat miałby się nim zainteresować?
Czarnowłose-medium, tak o sobie myślała. Oczywiście nikt o tym nie wiedział. Ona nigdy nie była taka, jak zwykły człowiek, inni jej nie rozumieli. A ona nie rozumiała innych, więc był to sprawiedliwy układ. Widziała duchy. Błąkające się dusze. Niekiedy to się zdarza, są tacy ludzie. W jej przypadku była to doskonała organizacja natury i całego wszechświata, jej psychika nie przerażała się tym, przyjmowała to jako normalność, codzienność. Nigdy nie miała koszmarów, a nawet, jeśli w jej snach działo się coś makabrycznego, nie było to dla niej koszmarem.
Błędem byłoby określić ją jako psychicznie chorą. Po prostu była inna. Normalnie się uczyła, normalnie wyglądała, normalnie jadła. Chociaż roztaczała wokół siebie nienaturalną aurę, oddalała ludzi. Miała słabe punkty, choćby matematykę. Nie pojmowała jej, co było bardzo normalne. Martwiła się swoim niziutkim wzrostem i przetłuszczającymi się włosami. Z biologii dostawała tróje. Potrafiła pisać ciekawe wypracowania i nie popełniała nigdy błędów ortograficznych. Uważano ją za cichą-spokojną-typową-ale-jakoś-niezbyt-przyciągającą-nastolatkę.
Błędem by było uznać, że nie miała kolegów. Miała, choć nie wszystkich żywych. Ona nie uważała tego za coś dziwnego. Nie miała przyjaciół, ale ich nie potrzebowała. Można uważać ją za odludka, choć nie o to chodziło. Nie czuła takiej potrzeby, po prostu. Regularne spotkania, telefony – uznawała za niewygodne obowiązki.
Miała przeciętne układy z rodzicami. Jeśli trzeba by coś wybrał, to bardziej kiepskie niż dobre. Matka architekt, ojciec informatyk. Zupełnie matematyczna i mocno trzymająca się ziemi para. Tacy ludzie nigdy nie są zadowoleni z humanistycznej i melancholijnej córki. Czarnowłose-medium była na tyle rozsądna, by nie mówić im o tym, czego inni ludzie nie doświadczają.
Wracała ze szkoły. Właściwie rozważała możliwość wagarowania, ale stwierdziła, że nudziłaby się przez tyle godzin, a w szkole może sobie posiedzieć w ciepełku. Była leniwa, fakt, ale na taki sposób, że zawsze z korzyścią dla siebie. Jeśli miałaby stracić, nie robiąc czegoś, robiła to. Część miasta, w której mieszkała, nie należała do najlepszych i najciekawszych. Rodzice może i nie byli najbiedniejsi, ale do bogactwa dużo im brakowało. Czarnowłose-medium weszła do klatki schodowej. Teraz wystarczyło przejechać się windą. W kącie stała grupka nastolatków.
- Hej, co tam fajnego? – zawołała, co spowodowało przewidziana przez nią reakcję. Jakiś koleś szybko spróbował schować coś, co trzymał.
- Ile razy mam wam wszystkim powtarzać, mam dość brania mnie za dziecko! Boicie się, że naskarżę waszej mamusi? – spytała tonem aż za oczywiście ironicznym. – Ja też lubię sobie wypić, chociaż w prochach nie gustuję. Daj to.
Nie była zła. Była zwykłym dzieckiem z podwórka. No, w pewnym sensie. Choć lubiła rozmyślać, w stosunku do wszystkich ludzi miała bardzo wysoką pewność siebie. – Czemu oni mieliby być straszniejsi niż nieżywi? – myślała sobie czasami. W sposobie jej mówienia było coś takiego, co sprawiało, że człowiek nie był w stanie jej zaatakować, zrobić jej coś złego. Cicha-spokojna-typowa-ale-jakoś-niezbyt-przyciągająca-nastolatka doszła kiedyś do wniosku, że może w jej głosie jej coś paranormalnego, nie z tego świata. Zaraz potem wyśmiała tą konkluzję. Ale wiele zdań, które są powiedziane na żarty, wyśmiane... są jednak prawdziwe, los lubi się bawić życiem...
Zapewne dzięki jej głosowi, a może zdziwieniu, chłopak podał jej butelkę. Nie, nie to chował, ale czarnowłose-medium przecież wyraźnie powiedziała, że narkotyki jej nie interesują. Gdy wsiadła już do windy, wiedziała, że ci, co zostali na dole, nie myślą o niej przychylnie. Ale ją to nigdy nie przejmowało. Tak to było, gdy mówiła, jej głos silnie oddziałowywał na człowieka, później jednak ta „moc” znikała. Ale ją to nigdy nie przejmowało. Uśmiechnęła się do bladej dziewczyny, którą widziała nie przez oczy, ale samym umysłem. Znała historię jej gwałtu i mordu akurat w tym bloku. Gdyby cicha-spokojna-typowa-ale-jakoś-niezbyt-przyciągająca-nastolatka nie była, jaka była, pewnie dawno już by życie zdołowało ja tak, że chciałaby stąd uciec, popełnić samobójstwo. Ale ona tylko się uśmiechnęła. To, że miała wrażenie, że widzi duchy oczami było złudzeniem. – Jak wiele rzeczy jest iluzją, jak wiele – pomyślała.
Rozdział 2 – Wszechświat lubi ironię, jak bardzo lubi...
Dziewczyna-która-uważa-czasem-swój-los-za-najgorszy wyszła na spacer. Znowu miała doła. To się zdarza za często, kochana, głupiejesz, chcesz skończyć w pokoju z materacami na ścianach?! – krzyczała w myślach do samej siebie. Ale mimo, że denerwowało ją to bardzo, mając depresję rozmyślała o życiu, o miłości, o śmierci, nie myśląc o niczym wpatrywała się w przypadkowy punkt. Teraz znowu ja to naszło, bez przyczyny. Schizma okresu dojrzewania – czasami tłumaczyła się przed sobą. Ale zdawało sobie też sprawę, że brakuje jej innych ludzi, że zaczyna potrzebować przyjaciół. Nigdy wcześniej nie potrzebowała bliskich osób (tzn. bez matki nie mogłaby się obejść, ale to z powodów wychowania i nauki) i fakt, że teraz odezwała się ta potrzeba bardzo ją zdenerwował. Choć może to złe określenie... Ale to, że robi-się-normalna, jak to sama raz stwierdziła, zdecydowania nie był odbierany przez nią pozytywnie.
Miała szczęście, a może nieszczęście, w każdym razie przypadek, że mieszkała na obrzeżach miasta, mając dostęp do lasków i opustoszałych dróg, co w centrum nie byłoby możliwe. Gdy nadchodziły ją te chwile melancholii i złego samopoczucia spacery przy świetle księżyca sprawiały jej wielką przyjemność. Kiedy nazwała to spacerem w świetle księżyca, wyzwała siebie od idiotek i postanowiła to nazywać tylko przechadzką-gdy-nadchodzi-czas-ogłupienia.
Tak, ona zdecydowanie nie była normalna. Nie było głupia czy chora. Inaczej postrzegała świat. Jej umysł był w pewnym sensie skrzywiony..., ale nie chory. Była leniwa. Jednak nie tak, jak większość ludzi. Jej działania były ukierunkowane ku największemu pożytkowi i najmniejszemu wysiłkowi. Prawie nigdy nie kłamała. Z powodu szczerości, jaką darzyła innych ludzi, oni za nią nie przepadali. Nie można powiedzieć, że była złośliwa. Po prostu nie widziała sensu w wypowiadaniu nieprawdziwego zdania na jakiś temat, jeśli ktoś zapytał. Łagodzenie też było dla niej zbędne. Skoro coś jej się nie podobało, nie warto było mówić, iż jest takie średnie, po prostu jest złe. W innych przypadkach kierowała się myślą, że przy kłamstwie trzeba myśleć, trudzić się, a przecież prawda niekiedy na jaw i tak wychodzi. Jeśli powiedzenie prawdy nie miało przynieść jej jakiś nieprzyjemnych konsekwencji, nie kłamała. Oczywiście ponure spojrzenia ludzi, szydzenie, brak przyjaciół, przynajmniej gdy była „sobą”, nie były dla niej niczym ważnym, czym trzeba by było się przejmować. Nie uważała się za doroślejszą, po prostu dziwiło ją, że inni przejmują się wszystkim a nie rozumieją normalnych rzeczy. Zwykle mówiła co myślała, ale życie ją nauczyło, że nie może przyjmować takiej zasady u innych.
Czasami ludzie zadają sobie pytanie – co by było gdyby...? W jej przypadku pasuje pytanie – co by było gdyby... poznała innych ludzi, zaczęła w innym środowisku, została zaakceptowana? Wystarczyłby jeden człowiek, który by cenił sobie jej naturę. Wtedy rozeszłoby się to. Mogłaby się stać lubianą i szanowaną osobą, do której zwracanoby się z wieloma problemami. Nie interesowała się wieloma sprawami, które innych ciekawiły, ale znała się na tematach, których inni nie rozumieli, dlatego jej wiedza i umiejętności mogłyby być bardzo przydatne. Ale to by było, gdyby... A jest, jak jest.
Może dziewczyna-która-uważa-czasem-swój-los-za-najgorszy nie cieszyła się z powodu nocnych przechadzek, ale dla kogoś innego była to bardzo sprzyjająca sytuacja... Przynajmniej wydawała się sprzyjająca.
Musiał włóczy się po nocy, choć gdyby miał kiedyś wybór, nie byłby tym, kim się stał. Ale nie dostał wyboru. Przestał się już wiele czasu wcześniej pogrążać z tego powodu, rozpaczać. Pewne zmiany są nieodwracalne. A będąc tym, kim był, zmienić się musiał. Oni przestają się nad tym zastanawiać, przestają mieć wyrzuty sumienia. Akurat on był melancholijnym-wampirem. Tak, jak cicha-spokojna-typowa-ale-jakoś-niezbyt-przyciągająca-nastolatka była doskonale dopasowana do swojego losu, miała odpowiednią psychikę... tak samo on był pomyłką-po-prostu-żartem. Planowana ofiara usiadła pod drzewem i zapewne postanowiła wygłosić do wszechświata długi monolog, ponieważ zaczęła mówić:
- Tak, kochana, jesteś ofiarą dzisiejszego świata; pogrążyłaś się już głęboko. Nawet cię nie przejmuje, że tyłek sobie ubrudzisz? No nie, ciebie to nigdy nie przejmowało, ale teraz... Skoro cię już takie schizmy biorą, to możebyś zaczęła przejmować się swoim wyglądem? Może byś zaczęła... – nagle zatrzymała się i zmieniła ton głosu - Kurde, już dobrze, dobrze, nie muszę się tym przejmować, po prostu mi odbija, nie krzycz na siebie! Idź i zmądrzej. Kiedyś i tak przyjdzie śmierć, kiedyś i tak umrzesz ty, umrę ja, kiedyś będzie piękny świat – mruknęła z przerażeniem dla samej siebie, ponieważ była to jej własna twórczość.
Mówienie do siebie jest objawą szaleństwa, ale przecież jakie rzeczy robią ludzie, gdy są pewni, że nikt ich nie widzi? Nie trzeba mieć depresji, żeby samotnie robić rzeczy, których w grupie nigdy by nie zrobiono. Dziewczyna-która-czasem-uważa-swój-los-za-najgorszy miała szybki i sprawny umysł, dlatego mówiąc do siebie nie dbała o to, by wypowiedź wszystko, co myśli. Chociaż gdyby powiedziała wszystko, o czym myślała, jej wypowiedź nie była by bardziej zrozumiała, a zdecydowanie bardziej pokręcona. Kiedy myślała, też nie dbała o porządek.
Melancholijny-wampir usłyszał to wszystko, a nie było to dziwne, ponieważ wampiry mają słuch tak dobry, że słyszą myśli. Oczywiście w metaforze, bo myśli się nie słyszy, tylko rozumie, a nie od słuchu to zależy. Zdziwił się, a trzeba przyznać, że wampiry rzadko się dziwią. Nawet takie jak on. Będąc przeklętym, z różnymi rzeczami się spotyka. Ona go zainteresowała. Jeśli coś spowoduje zdziwienie, zdecydowanie nie należy tego od razu zabijać. Dość przestrzegana reguła.
Jego myśli złośliwe powędrowały ku pokojowi w domu. Nienawidził takich sytuacji, bardzo starał się nie myśleć o swoim zainteresowaniu w takich chwilach. Jego życie dzieliło się na dwie części. Kiedy robił coś-ludzkiego-i-pięknego, jak to nazwał, nie myślał o tych nocnych wycieczkach, kiedy..., a podczas nich nie myślał o ludzkim-zajęciu. Jednak nie należy zostawiać tego, co chciało się upolować. Mniej, ale jednak też niekiedy przestrzegana zasada.
I tak to odkładałem za długo – uznał. Wiedział, co zrobi. I zniknął
Istnienie wampirów nie jest zbyt przychylne dla świata. Będąc w pewnym sensie żywymi trupami i tak łamią pewna zasady. A to, że człowiek, gdy pozbawi się go krwi i da mu swoją, nagle ulega przemianie psychicznej i fizycznej? Właściwie dziwne, że wszechświat w ogóle pozwala im istnieć. Ale wiadomo, on lubi żarty i ironię. I skoro wampiry i tak łamią dużo zasad, to czemu musiałby przestrzegać tej, która mówi, że jeśli coś ma się przenieść z punktu A do Z musi przejść przez wszystkie litery alfabetu? Wygodniejszy jest sprzeczny zasadom skok w przestrzeni, przecież.
Czarnowłose-medium siedziała nad książkami ze szkoły. Nad książkami siedziała często, nad szkolnymi nie. Ale czasem człowiek musi. Właściwie siedziała przed nimi, pod nią był tylko zeszyt. Pismo cichej-spokojnej-typowej-ale-jakoś-niezbyt-przyciągającej-nastolatki było zdecydowanie oryginalne. Drobne, ale licznie pozawijane i wykrzywione, rozdwojone daszki, ogonki wygięte w inną stronę. Dziwne i specyficzne jak ona. A może czas na kolejną przygodę? – uśmiechnęła się z błyskami w oczach. Szybko skończyła zadanie. Noc dopiero się zaczęła.
Rozdział 3 – To, że gorzej być nie może, nie znaczy, że nie może...
Była sobie pewna-nastolatka. Taka, jakich wiele. Była ładna, trzeba to jej przyznać. Jej życie było radosne, postępowała zgodnie z zasadą carpe diem. Jednak w tamtej chwili, kilka godzin przed tym, gdy Czarnowłose-medium postanowiła udać się na kolejną „wycieczkę”, jej samopoczucie było fatalne. Ale tylko tak mógł się czuć ktoś, kto zrobił sobie wstyd przed mnóstwem ludzi. Jedna, głupia gafa. Małym dzieciom się to wybacza, ale kilku letnim członkom profesjonalnego kółka teatralnego – nie. Nie trzeba wdawać się w nieistotne szczegóły, dziewczyna po prostu ośmieszyła się przed widzami i jedyne, co teraz ją podtrzymywało na duchu, to popołudniowe zajęcia na lodowisku. Jej największą pasją, większa niż teatr czy książki, które uwielbiała, było łyżwiarstwo figurowe. Uprawiała je już od jedenastu lat, od szóstego roku życia, przez większość tego czasu mając treningi sześć dni w tygodniu, czasem po dwie godziny. Niemożliwym było utrzymanie się w tej branży tyle czasu nie lubiąc tego, co się robi i nie mając przynajmniej średnich dochodów. O tak, ten sport pożerał mnóstwo czasu i pieniędzy. Ale był efektowny, trzeba to przyznać. Szczególnie w tym wieku, kiedy potrafiła wykonywać podwójne i potrójne skoki. Większość ludzi ledwo porusza się na łyżwach, ale też nie byliby w stanie uwierzyć ile to lat i wysiłku trzeba, by potrafić przejechać chociaż jeden program, który by wszystkich zadziwił. Ale przecież ogół nie zna nawet takich pojęć jak: Axel, Tulup, Ridberger, Salhof, Flip, waga... Nie wiedzą, jakim trudnym jest opanowanie piruetów, ale przecież, nawet, gdyby amatorsko próbowali, nigdy by im to nie wyszło, nie tak, jak powinno.
Prowadzać rozważania, jakimi to oszołomami są inni ludzie i wmawiając sobie, że jednak jest coś, w czym jest naprawdę dobra, doszła do lodowiska, które to miało szczęście mieć niedaleko domu. Kolejne dwie godziny zapowiadały się bardzo przyjemnie. A potem jeszcze umówiła się na ogólnodostępną ślizgawkę razem z przyjaciółkami... Oj tak, dzień jeszcze nie stracony, nie muszą już płynąć łzy – uznała zakładając łyżwy razem z całym dodatkiem, czyli butkawami, ochraniaczami, strojem et cetera.
Czarnowłose-medium szybko zgarnęła książki w coś, co mogło przypominać kupkę, ale tylko komuś o dużej wyobraźni, na przykład jej. Czasami lubiła ryzyko, chociaż Przygodę raczej powinno się inaczej określić. Szlajała się po mieście w towarzystwie duchów. One dużo bardziej lubią noc. Mogła z nimi wtedy długo rozmawiać. Ludzie ją omijali, zapewne to był instynkt. Wokół siebie roztaczała przecież nieprzyjemną aurę, a co dopiero umarli!
Ponieważ duchy i tak ciągle się włóczą i nudzą, zawsze odpowiadają na jej wyzwania. To, że zawsze ją usłyszą, jest już ich tajemnicą. To one decydują, czy są widoczne, gdzie są widoczne, jak są widoczne. A dokładniej: zwykły człowiek nie jest w stanie ich zobaczyć, nawet jeśli im na tym zależy. Po prostu ludzie są ślepi. Takie istoty jak Czarnowłose-medium za to widzą je prawie zawsze, więc żeby duchy nie były przez nie zauważane, muszą się starać. Obecność duchów nie jest taka jak ludzka. One są w pewnym miejscu, ale przecież niematerialnie i nie w takim punktowym miejscu, jak człowiek. Ale i tak mogą być w punktowym miejscu. Podsumowując, niewykonalnym jest zrozumienie ich natury i praw.
- Samotna... – powiedziała cicho. To nie było imię. Ona nie chciała zdradzić na początku swojego imienia, a potem już się Cicha-spokojnej-typowa-ale-jakoś-niezbyt-przyciągająca-nastolatka przyzwyczaiła. Pseudonim też to nie był... właściwie było to coś trudnego do zdefiniowania... Samotna powiedziała, że jest samotna...
Duch pojawił się od razu, jak to one mają w zwyczaju i, jak to tylko Samotna ma w zwyczaju, w postaci szczupłej siedemnastolatki z długimi blond włosami i zupełnie kompletnym ciałem. Wbrew pozorom, duchy nie lubiły być widziane tak, jak w chwili śmierci wyglądały.
- Hej kochana– powiedziała i rzuciła się Cichej-spokojnej-typowej-ale-jakoś-niezbyt-przyciągającej-nastolatce na szyję. Oczywiście takie coś jest fizycznie niemożliwe, jednak łatwo zmylić umysł na tyle, że możliwym jest dla człowieka ciężar i dotyk nieżywej dziewczyny.
Wymieniły kilka nieistotnych zdań. Spacerowały po nieprzyjemnych uliczkach, jakich w tej części miasta było pod dostatkiem. Obydwie nie były osobami, które mogły poczuć strach. Cicha-spokojna-typowa-ale-jakoś-niezbyt-przyciągająca-nastolatka nawet zastanowiła się, co by mogło ja najgorszego spotkać. Nasunęła się od razu myśl, choć przecież błędna, o śmierci. Zdała sobie sprawę, że są rzeczy gorsze, ale i tak to rozważyła. Bała się tego drugiego świata, ale uznała, że jeśli bardzo się chce, można zostać na ziemi.... jakiś czas. A duchy nie miały złego... ehm, żywotu? No, nie powodziło im się źle, przecież z nimi rozmawiała, bardzo się nie skarżyły. Chociaż wolałyby być żywe, to fakt. Na razie powinna się życiem nacieszysz. Pewne okoliczności zabezpieczały ją przed zagrożeniem. W końcu Czarnowłose-medium nie była normalna. Nie tyko jej aura i obecność „znajomych” przy niej odstraszały ludzi. Widząc paranormalne istoty zyskała część paranormalnych umiejętności. Szczególnie nasiliło się to w ciągu ostatnich dwóch lat, od czasu, gdy spowodowała wypadek samochodowy, gdy była świadkiem pierwszej śmierci. Odtąd kilkakrotnie już zdarzyło jej się przebywać przy umierającym człowieku. Dlaczego? – sama nie wiedziała.
Posiadała minimalną zdolność telekinezy. Nigdy o to nie prosiła, tylko pewnego razu odkryła, że potrafi zamknąć drzwi siłą myśli. A potem poszło już szybko, nowe odkrycia, nowe zdarzenia... Choć nie stało się wszechpotężnym magiem lub czymś w tym stylu. Wyjątkowy sceptyk ujrzawszy jej umiejętności, mógłby nie dopatrzyć w nich nic paranormalnego. Umiała tylko wywoływać leciutkie zmiany w rzeczywistości, zmieniać małe, nieistotne szczegóły.
Melancholijny-wampir odszedł kilka kroków i spojrzał na swoje dzieło. Jedno z najlepszych – uznał. Zawsze, gdy spoglądał na to, co tworzył, ogarniała go nostalgia, tęsknota za tym stanem ducha i bytu, jakiego kiedyś dostępował. Stracił, metaforycznie mówiąc, wszystko i zyskał więcej... albo mniej, zależy od punktu widzenia.
Usiadł. Źle się czuł, teraz już po prostu musiał to zrobić. Ale przynajmniej miał tę satysfakcję, że coś stworzył. I za potrzebę te satysfakcji był taki nie lubiany. Może to nie był dokładny powód, ale nie zmieniało to faktu, że nie powinien być taki „człowieczy”.
Wstał. Posprzątał trochę i przebrał się. Wyszedł z mieszkania, zamykając drzwi na klucz. Zszedł po schodach, mimo że z ósmego piętra lepiej by było zjechać windą. Gdy szedł, ludzie raczej schodzili mu z drogi. Mógł oczywiście zadbać, by sprawiał wrażenie przyjacielskiego i przyciągającego, ale ta swoboda była wygodna. Noc rozkładała się na ulicach, gasząc ostatnie promienie słońca, powiedziałby ktoś natchniony, a mówiąc prostym językiem, zapadał zmierzch, trzeba przyznać, że efektowny, z wydłużonymi cieniami i migotającymi plamkami na nowo spadłym śniegu. Choć księżyc błyszczał na niebie już od kilku godzin.
Pewna-nastolatka wycierała śnieg z płóz. Wreszcie los się do niej uśmiechnął. Udało jej się, po raz pierwszy, skoczyć poczwórnego Salhof. A to była rzecz trudna – cztery obroty w powietrzu, oczywiście z lądowaniem na jednej nodze. Teraz spotkanie z przyjaciółmi. Nie będzie się męczyć, ledwo jeżdżą na łyżwach – W porównaniu z nią. Może ten dzień nie jest najgorszy? – pomyślała. To była je największa, a przynajmniej najtragiczniejsza pomyłka.
- Mówią... to znaczy, tak jest, według.. ja też spotkałam...
- Co? Komunikuj się prościej! – Cicha-spokojna-typowa-ale-jakoś-niezbyt-przyciągająca-nastolatka srogo spojrzała na ducha, który się jąkał. – na tyle, na ile może się jąkać ktoś, kto w rzeczywistości nie wydaje głosu.
- Wampiry.
- Co wampiry?
- Pojawiły się tutaj.
- .A... przecież wcześniej też były, mówiłaś...
- Tak, ale... Spotkałam ofiarę, jedną...
- I?
Lubiły się, nawet bardzo, ale Samotną zawsze irytowała obojętność przyjaciółki. A Czarnowłose-medium nie rozumiała, po co ubarwiać fakty, dzielić je – wolała usłyszeć wszystko za jednym razem i nie słuchać rozpaczy etc.
- Jak to co?!
- Wiem, wiem... – wiedziała. Spotkać kogoś zamordowanego... po pierwsze to upewnia, kto jest mordercą. Po drugie – niewielki procent zostaje jeszcze na ziemi. Dużo ludzi żyje szczęśliwie – oni idą śmiało przed siebie. I to, co taka ofiara może... – co Ci powiedziała?
- Co, co mi powiedziała?
- Proste pytanie.
- Tak, ale... a czemu uważasz, że mi coś powiedziała?
- Może to złe słowo. Nie czepiaj się szczegół, przekazała Ci jakąś informację, komunikat, czy nie?
- Tak...
- Dziwne by było, jakby tego nie zrobiła.
- Wiesz, ona nie poczuła... jak umarła.
- Zginęła?
- Tak, zmieniła moje wyobrażenie o wampirach, dzięki niej wiem więcej.
- Na dużo ci się to przyda... A skoro nie czuła, to jak...?
- One omamiają ofiary, nie zabijają boleśnie, przynajmniej niektóre.
- Wiesz co, zmieńmy temat. Kto zginął według ciebie najtragiczniej?
- Najtragicznej? Pod pewnym kątem... Daruj sobie, takie pierdoły wymyślać. O śmierci gadać ci się chce?
- Dobra, przypuśćmy, że żartowałam.
- Może być – przypuszczam, że żartowałaś.
- Ja też. Byłaś kiedyś pijana?
- Ehm... w t e d y.
- Aha, spox, ale chyba cię to nie razi, nie?
- W ogóle.
- Patrz!
Ślizgawka się skończyła mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Czarnowłose-medium postanowiła pójść na spacer. Pewna-nastolatka pożegnała się z przyjaciółmi i ruszyła do domu. Musiała jeszcze tylko do niego wpaść. Obiecała swojemu chłopakowi, że wpadnie po zajęciach. Było już ciemno. Gdyby to nie był ten ukochany misiu, na pewno nie przemogłaby się by przemierzyć w ten ziąb pół miasta.
Dziewczyna-która-uważa-czasem-swój-los-za-najgorszy uśmiechnęła się. Wspaniała książka – uznała. Rzadko udawało jej się trafić na coś, gdzie było głupich bohaterów, którzy sami nie wiedzieli, czego chcą, a ratowali świat. I nie było zakochanych lalek z happy endem, historycznych paplanin... Depresja jej minęła – miała nadzieję, że na długo.
To była już druga wycieczka dzisiejszego wieczoru. Już przy pierwszej na niebie świecił księżyc a słońce prawie zaszło – dzisiaj widocznie postanowiło robić to bardzo powoli – uznał. Zastanawiał się nad światem, interesował się, patrzył w głąb – zachowanie zdecydowanie niewampirze. W końcu musiało to nadejść. Nie decydował się zbyt długo, na ofiarę wybrał pierwszą lepszą dziewczynę, był już bardzo spragniony. Gdy kończył coś, co bardzo trudno by opisać w sposób niemakabryczny, poczuł, że jest obserwowany. Była to dziewczynka... dziwna... i czuł obecność kogoś jeszcze, ale jakby przebywał tu ktoś, kto był tak naprawdę oddalony o wiele wiele... nawet nie wiedział, jakimi jednostkami można by się posłużyć. Przebywał w tym mieście ktoś z bardzo daleka...
Cóż, wampiry zwykle nie wyczuwają duchów. Bo nie wiedzą o ich istnieniu. Przeważnie. Nie wierzą w nie. Trudno wyczuć coś, w co się nie wierzy, prawda? Ale, jeśli skupiamy się na pewnej osobie i na jej otoczeniu, chcemy więcej wiedzieć o niej – przynamniej w przypadku, gdy dotyczy to wampira – wyczuwamy jeszcze kogoś, bo zwracamy na niego uwagę.
Ale gdy chciał się już zbliżyć do obiektu zainteresowania, usłyszał „wołanie”. Pseudo wołanie, był wzywany, wzywany przez znajomą. Przez n i ą. Nie miał wyboru. Pojawił się w miejscu, w którym musiał się w tym przypadku pojawić.
Jeszcze przed ciszą nocną w pewnym pokoju w pewnym domu dał się słyszeć odgłos targanej kartki i ciche przekleństwo.
- Super – skwitowała Dziewczyna-która-uważa-czasem-swój-los-za-najgorszy, patrząc na potargany sprawdzian, który próbowała wyciągnąć spomiędzy książek.
Wstała zdenerwowana, zastanawiając się, co począć. Nieuważnie machnięcie ręką spowodowało upadek ładnej lampki biurowej. Tym razem i odgłos zniszczenia, i przekleństwo, były głośniejsze, dlatego spojrzała ze zdenerwowaniem w drzwi. Z ulgą przyjęła panującą ciszę, bez głosów typu: Dziewczyno, co tyś zrobiła!?, Co to było?!, Kochanie, to ty przeklęłaś?.
Zaraz potem Dziewczyna-która-uważa-czasem-swój-los-za-najgorszy usłyszała swoje imię.
A więc jednak..? – pomyślała. – Przecież nie jestem niezdarą! Dlaczego..?
- Mamy dla ciebie wspaniałą wiadomość! – głos jej matki nie brzmiał jedna złowrogo.
- Jaką?
Dostała odpowiedź.
Jeszcze gorzej, niż gdyby usłyszała... Zresztą gorzej być nie może, jakiego ja mam pecha!... – zaczęła sobie wyrzucać w myślach.
Bez zastanowienia można stwierdzić, iż myliła się. Sama Dziewczyna-która-uważa-czasem-swój-los-za-najgorszy też szybko by się z tym zgodziła. Choć większość ludzi zdaje sobie sprawę, że mimo złamania nogi, zmoknięcia na deszczu, utraty kilkuset złotych, innym przydarzają się znacznie gorsze rzeczy, że gdy my rozpaczamy nad złą oceną albo stratą pracy, gdzieś giną z głodu ludzie, samolot traci silnik spadając wprost w ramiona śmierci – nieraz stwierdzamy, że wobec naszej sytuacji, gorzej być nie może. |
|
|
|
|
|