|
Sylville |
Wysłany: Sob 18:18, 18 Cze 2005 Temat postu: Marionetka |
|
To ja nieśmiało wkleję moje "dzieło"... Zaznaczę, że to moje pierwsze nie-potterowskie opowiadanie z sensem i nie będące wypracowaniem. Wszelkie podobieństwo do czegokolwiek jest przypadkowe. Wszystko jest fikcją całkowitą, choć oczywiście mogłoby się zdarzyć.
MARIONETKA
/Dookoła miłość się skorumpowała
Dookoła świat jak pierworodny grzech
Nie zdążysz nawet dobrze się przeżegnać
My nie mówimy żegnaj koniec cześć
Bo po co?
"Wirtualni chłopcy", Pidżama Porno/
Kolejny szary dzień zaczynał się w ten sam sposób. Całe miasto budziło się do życia, wspierane pierwszymi promieniami słońca. Mimo wczesnej pory, po ulicach przemykało kilku masochistów, którzy szumnie nazywali się "ludźmi propagującymi zdrowy tryb życia".
Szare blokowiska dopiero się budziły. Słońce prawie całkowicie było zasłonięte dymem z komina pobliskiej fabryki. Ptaków nie było słychać, czemu trudno się dziwić - wszystkie drzewa w okolicy zostały wycięte, więc kontakt mieszkańców z przyrodą musiał ograniczyć się do obserwacji kilku psów, które, jak co rano, poszukiwały miejsca, w którym mogłyby załatwić swoje potrzeby fizjologiczne.
W żaden sposób nie można było uznać tego miejsca za ciekawe. To było jednym z argumentów, używanych przy sprzedaży tutejszych posesji. Nie wszyscy jednak uważali spokój za zaletę. Jedną z takich osób była na pewno niska blondynka z trzeciego piętra. Gdyby zapytać jej sąsiadów o jej charakter czy zwyczaje - nie umieliby odpowiedzieć nic, poza krótkim: "Rzadko tu bywa".
Istotnie, kobieta starała się unikać mieszkania jak ognia. Miała wrażenie, że ściany i meble przypominały jej o wszystkim, co działo się tam przez długie lata. Nie były to wspomnienia wesołe, więc chciała zapomnieć jak najszybciej. Niestety, była zamknięta w błędnym kole własnej pamięci i życia. Nigdy jednak nie zdradzała własnych kłopotów z przeszłością. Uważała, że każdy ma jakieś problemy. Cóż z tego, że jej zmartwienia nie ograniczały się tylko do szybkiego sprawdzenia uczniowskich klasówek i wymyślenia pytań na następne?
Tymczasem uporczywe pikanie zegarka spowodowało, że spod poduszki dobiegło ciche mamrotanie, a chwilę później urządzenie zostało brutalnie wyłączone przez wyjęcie baterii. W mieszkaniu zaległa cisza, ale nie na długo. Kilka chwil później rozległ się huk charakterystyczny dla odgłosu wydawanego przez szklankę wody rozbijającą się o podłogę i ciche przekleństwo.
Budzik pozbawiony baterii wskazywał szóstą rano. Kobieta uznawała taką porę za przejaw sadyzmu pracodawców. Wiedziała jednak, co zrobi jej pracodawca, jeśli się spóźni. I tak miała z nim pewne konflikty - z niewiadomych powodów uznał, że zachowała się nieodpowiednio, opowiadając piątoklasistom o pewnych zagadnieniach z historii Rzymu. Zdecydowanie nie jej winą było, że uczniowie postanowili urządzić bitwę morską w pobliskim stawie, a zwycięzca miał dostać klasową "Kleopatrę".
Pokręciła głową z niedowierzaniem. Czego te dzisiejsze dzieci nie wymyślą... Poczuła się staro, jak na swoje dwadzieścia osiem lat. Za staro.
Powoli wstała i odsłoniła okno, mrużąc oczy na widok wschodzącego słońca. Nienawidziła poranków i zwykle wiązała to ze swoim niezdrowym trybem życia. Ten poranek nie różnił się niczym od innych.
Poranna krzątanina zaczęła się od szybkiego prysznica i jeszcze szybszej kawy. Na śniadanie brakowało czasu, więc zapakowała dwie kromki chleba w folię aluminiową i wrzuciła do torby. Kuchenny zegar wskazywał siódmą, czyli nic ponad normę.
O siódmej pięć zapakowała torbę i wyszła, zamykając mieszkanie na trzy zamki. Mimo, że nie miała tam nic wartościowego, w jakimś stopniu obawiała się złodziei i to było powodem zamontowania aż trzech zamków. Przezorny zawsze ubezpieczony, jak zwykła mawiać.
Pod klatką schodową wpadła na wyprowadzającą psa, sąsiadkę z pierwszego piętra. Wymieniły zwykłe uprzejmości i kobieta ruszyła dalej. Miała wrażenie, że każdy dzień był dla niej rutyną - zwykłym zbiorem czynności do wykonania, zanim będzie mogła usnąć na kilka godzin, by zacząć dzień od nowa i w ten sam sposób.
O tak, jej życie zdecydowanie należało do tych uporządkowanych i ułożonych. Na pierwszy rzut oka, ją też można by nazwać osobą uporządkowaną, ale ona taka nie była. Porządek na co dzień - czy to w harmonogramie zadań, czy na biurku, pomagał jej opanować wewnętrzny chaos. Ale czy kogokolwiek to interesowało? Czy kogokolwiek interesowała drobna nauczycielka z jakiegoś ponurego miasta?
Najwidoczniej nie. Kobieta miała wrażenie, że jest jedyną istotą na świecie, której zależy na niej samej. W jakiś sposób dawało jej to dalszą siłę czy poczucie niezależności. Wiedziała, że jest niezależna, wolna i może robić, co chce. Jedyne, co ją krępowało, to praca. Wierzyła jednak, że kiedyś coś się wydarzy i będzie mogła rzucić to zajęcie i podróżować po świecie. Szkoda tylko, że sama...
Zwykle w takich wypadkach dopadała ją nostalgia. Czuła, że coś jest nie tak. W końcu nie była ani brzydka, ani zła... Była przeciętna i to musiało facetów odstraszać najbardziej. Do tego jej niezależność i przyzwyczajenia powodowały, że większość uciekała po pierwszej randce.
Kobieta zwykle nie odczuwała dotkliwie braku partnera życiowego, ale czasem nachodziła ją refleksja nad życiem. Nad własnym życiem, które, jak jej się wydawało, uciekało jej przez palce. Każdego dnia traciła własne życie, żeby przedłużyć tą wegetację za minimalne wynagrodzenie. Nie sądziła, że to się kiedyś zmieni, ale lubiła sobie pomarzyć o sejfie pełnym złota czy dolarów.
Doszła do kiosku, tuż obok przystanku autobusowego. Wygrzebała z torby portfel i zrobiła poranne zakupy, nie różniące się niczym od tych, które robiła innego dnia. Bilet autobusowy (choć obiecywała sobie, że kupi miesięczny), gazeta codzienna (której miała nie kupować, bo to plociuch) i papierosy (mimo, że miała rzucić palenie). Zapłaciła prawie dziesięć złotych i, klnąc w myślach, zapaliła. Uspokajało ją to i pozwalało się obudzić, a o siódmej trzydzieści rano bardzo potrzebowała obudzenia.
Autobus szkolny przyjechał punktualnie. Kobieta wsiadła, skasowała bilet i zajęła to samo miejsce przy oknie, co zwykle. Przykleiła czoło do szyby i patrzyła na obrazy mknące za oknem. Z miejsca za nią dobiegały głośne rozmowy o szkole i nauczycielach. Zwykle przysłuchiwała im się, żeby później opowiedzieć nowinki w pokoju nauczycielskim, ale dziś nie miała ochoty. Chyba tylko to wyróżniało ten dzień spośród innych.
Chociaż nie, to był czwartek - w czwartki zwykle była zbyt zmęczona całym tygodniem, by słuchać rozmów na tak banalne tematy. Nawet inwektywy pod swoim adresem puszczała mimo uszu, starając się tylko skojarzyć głos z nazwiskiem i klasą. Potem zawsze wzywała do odpowiedzi i zręcznie dawała delikwentowi prawdziwy powód do psioczenia na nią.
Zwykle starała się jednak podchodzić do uczniów ze zrozumieniem. Nie chciała ich zastraszać, ale czegoś nauczyć. Widząc ich reakcje na to - traciła i cierpliwość i nadzieję. Wreszcie pozbyła się wyrzutów sumienia i stała się "najgorszą piłą w tej budzie", jak dowiedziała się w zeszły wtorek.
Tego dnia też spodziewała się takich pseudo-spowiedzi autobusowych, bo na ostatniej godzinie miała zrobić niezapowiedzianą i trudną kartkówkę. Uznała, że musi mieć zajęcie na weekend, skoro ostatni spędziła przed telewizorem, siedząc w pidżamie i jedząc herbatniki. Lubiła leniuchować, to fakt, ale nie lubiła tracić czasu. O ironio losu, czuła, że wszystko, co robi, jest marnotrawieniem czasu jej danego.
Autobus się zatrzymał i wysiadła, odprowadzana zawstydzonymi spojrzeniami uczniów, którzy powiedzieli coś, czego ona nie powinna słyszeć. Nie musieli wiedzieć, że nie słyszała. Chociaż chciałaby nie słyszeć pewnych rzeczy, wiedziała, że na ten luksus musi poczekać do później starości.
Szybko weszła po schodach, tupiąc przy tym głośno glanami. W pokoju nauczycielskim było ciepło i pachniało kawą. Szybko odwiesiła kurtkę do szafy i podeszła do ekspresu. Coś jej się od życia należało, a dwie kawy to i tak niewiele. Delektując się napojem, usiadła na swoim zwykłym miejscu i zapatrzyła się w okno. Pewnie nawet nie zauważyłaby, że ktoś otworzył drzwi, gdyby nie rozmowa:
- Ciekawe, czy Żelazna Dziewica już jest. Uczniowie mówią, że nigdy nie wychodzi z budynku i jest wampirem. Coś w tym musi być. Nie w wampirze, oczywiście, ale sama przyznasz, że jest...
Młoda fizyczka szybko umilkła, napotykając spojrzenie "Żelaznej Dziewicy - wampira", która była bardziej rozbawiona całą sytuacją, niż zdenerwowana.
- Nie chciałam cię urazić - powiedziała fizyczka, profilaktycznie ukrywając się za koleżanką od angielskiego.
- Mnie nie można urazić - odparła "Żelazna Dziewica - wampir" i podniosła się z krzesła, żeby zabrać dziennik i zrobić sobie trzecią kawę, na później. Widząc jednak zmieszanie koleżanki, powiedziała. - Nie martw się, nie gryzę. Przynajmniej przed siódmą lekcyjną.
Wyszła z pokoju, nawet nie zastanawiając się nad faktem, że nikt się nie zaśmiał. Chociaż przyzwyczaiła się już do takiego traktowania - czasem ją to bolało. W końcu była tylko człowiekiem i nie chciała, żeby tak ją traktowano.
Wzięła klucz do swojej sali, o wdzięcznym numerze trzynaście i weszła na pierwsze piętro. W drzwiach, jak zwykle, była kartka. Rozłożyła ją, przebiegła wzrokiem po treści i wyrzuciła do pobliskiego kosza. Jak zwykle, nie było to nic ciekawego, więc nie zaprzątała sobie tym głowy, tylko weszła do sali.
Na szczęście była uporządkowana i na tablicy leżał nawet kawałek kredy, który od razu zabrała na biurko. Nie lubiła, jak w środku lekcji leci w jej kierunku kawał kredy. Chyba nikt tego nie lubił...
Usiadła na krześle i otworzyła dziennik. Pierwszą lekcją była godzina wychowawcza z jej klasą, więc powinna przejrzeć ich oceny i uwagi innych nauczycieli. Zwykle nic nie było jej w stanie zaskoczyć, ale tym razem szczerze uśmiechnęła się nad uwagą, że jej podopieczna stanowczo odmówiła gry w koszykówkę, bo uznała to za brutalny sport, podczas którego mogłaby się spocić lub połamać paznokcie.
Zamknęła dziennik i wyjęła długopis z szuflady biurka. Przy okazji znalazła tam kilka ołówków, inny kawałek kredy, dwie kartkówki i pusty notes. Zabrała się za kartkówki, a kiedy skończyła - zabrzmiał dzwonek i do sali weszła jej klasa.
Och, jak ona nie lubiła tych dzieci. Były po prostu bandą przygłupów, która wkroczyła w okres dojrzewania i stała się mega-przygłupami. Starała się jednak tego nie okazywać, traktując wszystkich jednakowo. Nie chciała być oskarżona o stronniczość, bo dyrekcja bardzo tego nie lubiła.
Sprawdziła obecność, powiedziała kilka słów od siebie, zebrała dzienniczki z usprawiedliwieniami i kazała klasie być cicho. Po pięciu minutach powtórzyła prośbę, a po kwadransie wpisała pierwsze uwagi do dzienniczków. Niestety, klasa nadal hałasowała bardziej, niż stado małp z megafonami.
Zaczęła lekceważyć hałas i skupić się na dzienniczkach. Kiedy skończyła - spojrzała wyczekująco na klasę. Nie doczekawszy się reakcji, wezwała pięć osób do odpowiedzi. Poprawiło jej to humor i zaprowadziło w klasie porządek.
Niestety, dzwonek to przerwał i uczniowie wybiegli z sali. Ona spojrzała na dziennik i wypiła pół kubka kawy. Wiedziała, że powinna wymienić dziennik, ale nie chciało jej się schodzić na parter z byle powodu. Kiedy przypomniała sobie, że zaplanowała wielkie odpytywanie - wstała, zamknęła salę na klucz i zeszła.
Do końca dnia krążyła między pokojem nauczycielskim, a salą. Udało jej się dopić kawę, zrobić kartkówkę, przepytać w sumie dwadzieścia trzy osoby i nie zwariować. Była z siebie dumna, choć każdy dzień wyglądał dokładnie tak samo.
Wpół do drugiej po południu odniosła dziennik po raz ostatni tego dnia. Wcześniej zamknęła salę, więc nic już jej nie trzymało w tym budynku. Mogła już iść do domu, co uczyniła. Po drodze starała się nie myśleć o czekających ją klasówkach, ale o sprawach tak przyziemnych, jak brak masła w lodówce.
Zerknęła na zegarek. Miała siedem minut do autobusu, więc powinna zdążyć kupić masło. Weszła do najbliższego sklepu i stanęła w kolejce. Szybko doszła do kasy i nabyła wszystko, co było jej potrzebne. Po drodze na przystanek wpadła jeszcze na koleżankę ze studiów i musiały chwilę pogadać. Kiedy skończyły, "Żelazna Dziewica - wampir" zobaczyła, że jej autobus odjeżdża. Nie próbowała nawet go gonić, bo wiedziała, że nie ma to sensu i najbliższą godzinę będzie musiała spędzić na "zdrowotnym spacerku".
Mimo głodu (nie zdążyła zjeść chleba) i doskwierającego zimna - ruszyła w stronę centrum. Nie chciała znów zagłębiać się w myślach, ale nie umiała nie myśleć.
O tej kobiecie trzeba wiedzieć jedno: nie była cierpliwa. Zwykle zaliczała to do swoich zalet, ale tego dnia była gotowa oddać wszystko, żeby tylko zyskać nieco cierpliwości. Niestety, nic to nie dało i musiała iść dalej, rozmyślając nad swoim życiem i pogwizdując cichutko.
Rozmyślania o życiu zwykle zaczynała od krótkiego "Moje życie jest do dupy, bo...". Potem próbowała znaleźć argumenty na obalenie tej tezy. Zwykle jej się udawało i podbudowywała swoją wiarę w siebie.
Tak, była wolna, niezależna, wierzyła w siebie, uparta... Ale co z tego miała? Nie dostrzegała korzyści płynących z takiego, a nie innego charakteru. Co więcej - sama budowała sobie nim przeszkody w życiu. Ile razy przez upór czy pyskowanie miała kłopoty? Nie umiałaby policzyć.
Mimo tego, była szczęśliwa. Oczywiście szczęśliwa na swój sposób. Nauczyła się kiedyś akceptować to, co się dzieje i wierzyła, że ma nad tym kontrolę. Dlatego była ateistką - chciała wierzyć, że ma kontrolę nad własnym życiem i sama o nim decyduje. Nie potrzebowała do tego żadnych sił-z-góry i uważała, że ludzie, którzy zwalają swoje niepowodzenia na Boga, Allacha, Jahwe czy Zeusa są głupcami. Ona nie wierzyła. Uważała, że nic nie istnieje oprócz tu i teraz. Wystarczało jej to, bo i ona była tylko tu i teraz.
Przemknęła przez główną ulicę i skręciła w uliczkę, na której stał jej blok. Była zmęczona i chciała dojść już do domu, włączyć telewizor, zjeść coś, zapalić... Nawet sprawdzić te klasówki! Cokolwiek, byle odpocząć po tym koszmarnym dniu. Nienawidziła czwartków.
W torbie rozdzwoniła się komórka. Szybko odebrała, powiedziała kilka słów i wyłączyła telefon. Chciała odpocząć, a nie wysłuchiwać kolejnych fałszywych zaproszeń na jakieś nudne imprezy. Wyjęła klasówki, żeby dostać się do kluczy.
Nagle usłyszała jakiś pisk. Zdążyła tylko dostrzec zarys auta.
Białe kartki z klasówkami rozsypały się w powietrzu jak gołębie. Klucze z brzękiem upadły tuż obok ziębnącej ręki ich właścicielki, która nie słyszała, że wśród gwaru miasta ktoś wysiada z samochodu, klnie głośno i próbuje reanimować martwą kobietę. Już nic nie słyszała i o niczym nie myślała.
***
- Gdzie Żelazna Dziewica? - zapytała fizyczka.
- Pewnie już w tej swojej norze. Głowę daję, że siedzi tam już godzinę - odparła anglistka.
- Tak, pewni ludzie się nie zmieniają.
Obie dopiły kawę i wyszły z pokoju nauczycielskiego, a na korytarzu wpadły na jakąś klasę.
- To nie szósta "c"? Chyba powinni mieć z nią lekcje...
- Pewnie zwiali. Kto by nie chciał uciec od siedzenia z nią w jednym pokoju...
Obie zamilkły na chwilę, po czym każda ruszyła do swojej sali.
Ale "Żelazna Dziewica - wampir" nie pojawiła się tego dnia w pokoju nauczycielskim, ani nie odpowiadała na telefony. Wreszcie, po trzech dniach, ktoś zobaczył na jakimś murze na wpół zdarty nekrolog o pewnym pogrzebie...
***
- Widzisz, Anubisie, znów wygrałem.
- To nie prawda, Hadesie, ty znów oszukiwałeś!
- Wcale nie! To co - powtórka?
- Oczywiście.
Obydwaj odrzucili sznurki podtrzymujące ich marionetki. Jedna lalka przedstawiała niską blondynkę w ciężkich, czarnych butach.
Mężczyzna w todze spojrzał na nią pogardliwie.
- Swoją drogą, miała fantazję... Twierdzić, że nie istniejemy. Teraz się zdziwi, co Anubisie?
- Racja, stary - odparł drugi, pociągając za sznurki kolejnej lalki, tym razem wysokiego bruneta. - Teraz przegrasz, Hadesie.
Marionetka, pociągana za sznurki, rozpoczęła swoją drogę przez życie.
KONIEC |
|
|
|
|
|