Wuka
PostWysłany: Pon 10:37, 01 Maj 2006    Temat postu:

Chciałabym umieć tak pisać. Jak do tej pory łudzę się, że mam jeszcze czas. Przede wszystkim napisałaś bezbłędnie, jak na moje wymogi. Zauważyłam jedną literówkę, która gdzieś mi umkneła i teraz nie mogę znaleźć.
Początek jest raczej nudny, ale później wciągasz czytelnika w akcję. Zakończenie oryginalne, niebanalne, pomysłowe i dużo mówiące do czytelnika. Takiego ani ja (ani pewnie nikt się nie spodziewał), nic dziwnego, że w klasie było cicho.
Cytat:

A teraz przejdźmy do wiadomości gospodarczych. Duże opady spowodują znaczne straty w tegorocznych plonach…

I jeśli miałam jakieś wątpliwości to w tym momencie się rozwiały. Zakończenie jest naprawdę dużo lepsze od początku.

Masz rację ten tekst mówi. I można go odnosić do każdego z nas. Oczywiście, jak napisałaś, biografia trochę podkoloryzowana, ale to co opisałaś stanowi pewną alternatywę.

Kłaniam się nisko.
Gratuluję udanego tekstu.
Elnath
PostWysłany: Czw 17:58, 04 Sie 2005    Temat postu:

Dwa razy ujrzałam siebie w tym opowiadaniu.
Pierwszy raz, kiedy czytałam o tym przeklętym kacu z poosiemnastkowej imprezy, na której byłam u kuzyna jakieś trzy tygodnie temu (naszczęście to nie był czas szkoły), drugi raz, kiedy owy kuzyn, nasi kumple i ja będąc GDZIEŚ nad jeziorkiem kupowaliśmy w sklepie niemalże codziennie "wino marki wino". Jabola. Bo najtańszy.
No, dokładniej, to oni kupowali, bo ja ani lat nie mam, ani też za alkoholem nie przepadam. Tam wypiłam naprawdę malutko
Z drugiej strony, nasz jabol jest o wiele lepszy niż od chorwaciego Wink

Poza tym ten tekst... naprawdę ujmujący. Prawdziwy. Szczery. Jestem pewna, że i w mojej klasie zapanowałby spokój, jak to się stało, kiedy czytałam o śmierci Jana Pawła II albo choćby podczas czytania przez moją kumpelę jednego z fanfików Skye.
Tak jakoś... bardzo mi się spodobał.

Co do błędów w tekście, nie wypada mi ich wypisywać.
Medea
PostWysłany: Pią 22:20, 17 Cze 2005    Temat postu: Czy masz pomysł na swoje życie?

Opowiadanie pisane było w ramach wypracowania na polski, ewentualnie po paru poprawkach może trafić tutaj. Miłej lektury!


Ostry dźwięk budzika zmusił ją do otworzenia oczu. Zrzuciła nieznośne urządzenie na ziemię, co jednak wcale nie sprawiło, że ów natręt umilkł. Dziewczyna zmusiła swoje ciało do wykonania kilku skomplikowanych ruchów, takich jak wychylenie się, podniesienie budzika, wyłączenie go i ponowne opadnięcie na poduszki. Wbrew pozorom nie należało to do najłatwiejszych, zwłaszcza dla osoby, która całą sobotę spędziła na osiemnastce kolegi koleżanki jej kuzynki (jak to zwykle na takich zabawach bywa, połowa ludzi nie była nawet zaproszona…), a potem całą niedzielę na leczeniu ciężkiego kaca (przy czym przekonała się, że szeroko reklamowany na tę przypadłość lek Alcacośtam jest równie skuteczny, jak wypicie szklanki wody).
Tymczasem nadszedł poniedziałek i dziewczyna znów musiała zapakować się w jakieś względnie czyste ubrania, żeby nie dawać nauczycielom pretekstu do wyżywania się na niej. Podniosła się więc z łóżka, stękając przy tym jak osiemdziesięcioletnia babcia, która tradycyjnie już narzeka na wszystko, co jeszcze wyczuwa swoimi sfatygowanymi zmysłami. Dała sobie chwilkę czasu na oswojenie się z nową dla niej tego dnia pozycją siedzącą, po czym wstała. Ledwo przytomna rozejrzała się po pomieszczeniu. Jeden z jej kapci leżał tuż obok łóżka, ale drugi najprawdopodobniej zdążył już wyemigrować z pokoju dzięki jej psu, który z dziką satysfakcją każdej nocy wynosił go do kuchni. Nie przejęła się tym, wsuwając nogę w pozostały jej kapeć i zarzucając na siebie szlafrok, który upstrzony był interesującą mozaiką różnych potraw, gdyż zwykle towarzyszył jej przy śniadaniu. Dziewczyna weszła do łazienki i przepłukała twarz wodą. Dopiero wtedy odzyskała jako—taką przytomność i zaczęła wreszcie odbierać jakieś bodźce z otoczenia. Po wykonaniu kilku czynności ściśle powiązanych z fizjologią i higieną osobistą, wróciła do swojego pokoju. Jak się wkrótce okazało, odnalezienie jej ulubionej bluzki w pomieszczeniu cztery na cztery wcale nie było takie łatwe, zważywszy na fakt, że wokół znajdowały się stosy gazet, książek, brudnych ubrań i naczyń, a także kilka niedojedzonych posiłków. Na szczęście niemalże archeologiczne wykopaliska zakończyły się sukcesem i po paru chwilach dziewczyna była ubrana. Teraz stanęła przed kolejnym zadaniem — odnalezieniem planu lekcji i podręczników. Udało jej się wykonać misję w stosunkowo krótkim czasie. Rzuciła okiem na plan zajęć.
— O, kurwa! — zaklęła szpetnie na widok dwóch lekcji polskiego na samym początku. — Sprawdzian!
Jeśli ktokolwiek pomyślał, że dziewczyna wpadnie z tego powodu w panikę, bardzo się pomylił.
— Ech… — westchnęła, napychając chaotycznie swoją znoszoną kostkę. — Jest na to rada.
Zeszła po schodach, założyła glany i otworzyła drzwi.
— Wychodzę, mamo! — zawołała od progu i puściła się biegiem przez ogródek aż do furtki. Wyszła na ulicę i podążyła w stronę przeciwną do przystanku autobusowego.
Gdy już upewniła się, że wyszła poza zasięg wzroku swoich natrętnych sąsiadek, wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Sprawnie zapaliła papierosa i zaciągnęła się.
— O tak, tego mi było trzeba — mruknęła z zadowoleniem.
Nie musiała nawet koncentrować się na celu swojej podróży. Tak często wagarowała, że nogi same niosły ją na polanę za lasem. Po drodze spotkała dwóch kolegów, których tak samo jak ją perspektywa sprawdzianu z polskiego nie napawała optymizmem, więc razem skierowali się w stronę lasu po uprzednim zaopatrzeniu się w butelkę „wina marki wino” (popularnie zwanego jabolem).
— To się nazywa życie! — westchnęła, kładąc się na skąpanej w słońcu trawie.
— Golnij sobie łyk tego, to dopiero poczujesz, co to jest życie — powiedział jeden z chłopców, podając jej butelkę. Dziewczyna chwyciła ją do ręki i bezceremonialnie wypiła parę łyków.
— Ej, oddawaj to! Przyssałaś się czy jak?! — wykrzyknął drugi chłopak przerażony szybkością, z jaką ubywało trunku.
— Taa… To jest naprawdę dobre — oznajmiła, odrywając usta od butelki i przecierając je rękawem. — I pomyśleć, że teraz te głupie pawiany siedzą tam i użerają się z jakąś chorą filozofią…
— No tak… Ale co my będziemy kiedyś robić? Na piciu taniego wina to raczej nie zbijemy fortuny.
— Przejmujesz się? Kurcze, stary, nie gadaj, że ci się gorzej zrobiło! Po diabła się tym teraz przejmować?!
— Wiesz, byłam chyba na jednej lekcji z tej całej filozofii. „Carpe diem” czy jakoś tak, stary. Czyli żyj chwilą! A my tak właśnie żyjemy! Skoro ci wszyscy starożytni ludkowie tak uważali, to coś w tym musi być, no nie? Po co się przejmować, co będzie kiedyś, skoro to kiedyś może nigdy nie nadejść?!
— Dobrze powiedziane! — zgodził się drugi chłopak. — No to może jeszcze po rundce winka?
O odmierzonej z nienaturalną wręcz precyzją godzinie dziewczyna wróciła do domu.
— Już jestem! — wykrzyknęła, wchodząc. — Ale ciężki dzień — westchnęła na widok mamy wynurzającej się z kuchni ze ścierką i talerzem w dłoni.
— Naprawdę? — zapytała mama z troską. — Umyj ręce i siadaj do stołu. Zaraz podam ci obiad — powiedziała, wracając do zmywania.
Dziewczyna szybko wykonała polecenie matki, jako że była bardzo głodna (doszukiwała się w tym zasługi alkoholu). Gdy weszła do kuchni, na stole czekała już jej ulubiona zupa pomidorowa. Po ekspresowej konsumpcji wróciła do swojego pokoju.
Zastanawiała się chwilę, jak może spędzić popołudnie. Szybko zdecydowała, że szlajanie się po mieście w towarzystwie paczki znajomych to najlepszy sposób na zabicie czasu. Po błyskawicznym zorganizowaniu ekipy, wyszła z domu. Spotkała się z kumplami przed centrum handlowym. I na tym można w sumie zakończyć opis dnia, zważywszy na fakt, że jego resztę spędziła na bezcelowym łażeniu po mieście.
Następny ranek zaczął się łudząco podobnie do poprzedniego. Niechętne wstawanie, poszukiwanie kapcia, którego i tak nie spodziewała się znaleźć w pokoju, krótka wizyta w łazience i wyjście z domu.
— Dzisiaj muszę… — stwierdziła sama do siebie, kierując się w stronę przystanku. — A jak zapyta, czemu mnie nie było na sprawdzianie?
Krótka burza mózgów i szybka decyzja — wagary.
„Przecież we wtorek i środę nie ma polskiego, nauczycielka zapomni o tym do piątku. Tak, to dobry pomysł” — myślała, zawracając i idąc w stronę tej samej, co wczoraj polany.
Jak na razie rozkład jej dnia wyglądał jak ksero poprzedniego.
Wróciła do domu.
— Cześć! Już jestem! — zawołała od progu.
— Jak było? — zapytała jej mama, wychodząc z pokoju.
— Ech, znowu nam sporo zadali… — westchnęła, ściągając glany.
— Dostałaś jakąś ocenę?
— Nie, nie pytali dzisiaj.
— A jak było na polskim?
— W porządku. Mówiliśmy o mitologii. Straszne nudy…
— Kłamiesz…
— Co? — zdziwiła się dziewczyna, spoglądając na matkę.
— Kłamiesz. — Kobieta lekko drżała. — Nie byłaś dziś w szkole.
— Jak to?
— Przed chwilą dzwoniła twoja nauczycielka. Wczoraj też cię nie było — powiedziała nieco załamującym się głosem.
W głowie dziewczyny działo się teraz naprawdę wiele. Tysiące niezwiązanych ze sobą myśli przemykało między setkami wymówek, które wcześniej przygotowała sobie na tą ewentualność, jednak żadna z nich nie zatrzymywała się na tak długo, by mogła ją pochwycić.
— Nie muszę ci się tłumaczyć z moich decyzji — stwierdziła w końcu, trzęsąc się ze wstydu i złości. Czuła, że zrobiła się czerwona, ręce zaczęły jej się pocić, a serce kołatało, jakby tańczyło wokół płuc breakdance’a.
— Oczywiście, że musisz! Jestem twoją matką!
— I co z tego?!
— Jestem za ciebie odpowiedzialna!
— I co mnie to kurwa obchodzi?! — zaklęła. — Mam to gdzieś! Jaka z ciebie matka, skoro nawet nie wiesz, co się dzieje z twoim dzieckiem?!
— Robię, co mogę! Zajmuję się domem, a po nocach jeszcze pracuję, żeby zapewnić ci wszystko, czego potrzebujesz! I tak mi się za to odwdzięczasz?!
— Mam cię w dupie, wiesz?!
— Odwołaj to… Natychmiast! — wykrzyknęła kobieta, chwytając córkę za ramię i potrząsając nią.
— Puść mnie! — Dziewczyna wyrwała się. — Jesteś dla mnie nikim! Nikim, słyszysz?!
— Jestem twoją matką!
— Jesteś tylko suką, która mnie urodziła!
Chlast! Dziewczyna poczuła na policzku piekący ból, gdy jej matka nie wytrzymała.
Przez chwilę patrzyły na siebie w milczeniu, jakby powstała między nimi próżnia.
— Wynoś się. Wynoś się do swojego pokoju.
Pognała do siebie i zatrzasnęła drzwi z taką siłą, że niemalże wyleciały z futryny. Usiadła przy biurku.
Nie płakała. Obiecała sobie, że nigdy nie uroni nawet jednej łzy — uznawała to za oznakę słabości, a ona przecież nie mogła być słaba.
Jedna, słona kropla spłynęła po policzku, jednak dziewczyna szybko ją otarła.
Czuła ból. Ale nie chodziło tu o piekący policzek. Bolało ją to, że nikt jej nie rozumiał. Że nie miała żadnego wsparcia. Że wszystko sprzysięgło się przeciwko niej.
Podniosła kostkę. Chciała wypróżnić nos, więc zaczęła przegrzebywać ją w poszukiwaniu chusteczek. Wtedy natrafiła na coś metalowego. Wyciągnęła to. Był to scyzoryk, prezent od ojca, gdy ten wyprowadzał się z domu. Rozłożyła go. Odbijające się od niego promienie oślepiły ją na chwilę, gdy bawiła się nim w dłoniach.
— To jest to... — szepnęła, przykładając zimny metal do wierzchu ręki. Szybkim ruchem przecięła skórę. Syknęła, gdy krew wąskim strumyczkiem spłynęła na blat biurka. Zrobiła jeszcze dwie szramy i odłożyła nóż. Czuła ból fizyczny, ale przynajmniej był on bardziej znośny od tego, który odczuwała wcześniej.
Kilka minut wpatrywała się w krew kapiącą z jej ran na biurko. Gdy powoli zaczęła krzepnąć, dziewczyna zawinęła rękę w chusteczkę i wyszła z pokoju. Cicho przemknęła do łazienki. Przemyła ranę wodą i zrobiła sobie opatrunek. Potem zsunęła rękaw bluzki tak, żeby nic nie było widać i wróciła do swojego pokoju. Przetarła biurko i położyła się na łóżku, rozmyślając...
Następnego dnia poszła normalnie do szkoły. Do końca tygodnia sprawowała się co najmniej dobrze, raz nawet dostała 4+ z matematyki. Nie mogła jednak zapomnieć o tym, co się stało. Codziennie się cięła. To sprawiało jej ulgę. Było jej łatwiej, gdy mogła nieomylnie wskazać źródło swojego bólu. Na krótki czas zapominała o tym wewnętrznym, znacznie bardziej nieznośnym.
Zaczął się weekend. I zapowiadała się niezła impreza.
— Nie…
— Ale dlaczego?!
— Nie i koniec! — wykrzyknęła jej mama tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Dziewczyna weszła do swojego pokoju. Rzuciła się na łóżko i z wściekłości zaczęła krzyczeć w poduszkę. Jednak szybko zdała sobie sprawę, że nie wszystko stracone. Przecież jej mama idzie dziś w nocy do pracy!
Gdy tylko za matką dziewczyny zatrzasnęły się drzwi, ta wymknęła się z domu. Impreza dopiero się rozkręcała. Ludzie byli tacy fajni, tacy życzliwi i uśmiechnięci. Zupełnie zapomniała o problemach, zatracając się w litrach alkoholu i gęstych oparach papierosowego dymu. Z czasem zaczęło się robić coraz tłoczniej, dochodziły coraz to nowe osoby i zrobiło się też weselej (alkohol robił swoje). W pewnym memencie ktoś zaproponował prochy. Dziewczyna zgodziła się. Jednak, gdy zobaczyła, że jej znajomy daje sobie w żyłę, zdecydowała, że to da jej większy odlot. Znajomy z początku odradzał jej to, ale ona się uparła. W końcu przystał na jej prośby. Zaledwie kilka chwil minęło, gdy poczuła się tak błogo, jak nie czuła się nawet będąc niemowlakiem. Świat stał się piękny, wesoły, szczęśliwy… Przez pewien czas czuła się naprawdę wspaniale. Ale po chwili przestała czuć cokolwiek…
***
W miejscowości XYZ doszło do tragicznego wypadku. Na zabawie odbywającej się u Marka K. kilka osób struło się alkoholem i narkotykami. Dwie osoby przebywają w stanie ciężkim w szpitalu, cztery następne wróciły już do domu. Jedna osoba, szesnastolatka z miasta ABC, umarła, zanim dotarła pomoc. Była pod wpływem alkoholu i silnych narkotyków zaaplikowanych dożylnie. Policja przesłuchuje już świadków zdarzenia, starając się określić, kto przyniósł i podał narkotyki.
A teraz przejdźmy do wiadomości gospodarczych. Duże opady spowodują znaczne straty w tegorocznych plonach…
***
— Koniec — powiedziałam, siadając w ławce.
— Dziękuję. Bardzo ładnie — pochwaliła mnie nauczycielka, niewysoka starsza pani z okularami w dłoniach.
W klasie było wyjątkowo cicho, co bardzo mnie zdziwiło. Taka cisza pojawiała się tylko wtedy, gdy wchodził dyrektor.
— Zanim wystawię ocenę, chcę, żebyś wyjaśniła klasie, w jaki sposób twoje opowiadanie odnosi się do tematu wypracowania „Mam pomysł na swoje życie” — oświadczyła pani profesor.
Wstałam.
— Chciałam pokazać jak kończą ludzie, którzy nie mają pomysłu na swoje życie, których interesuje jedynie chwila obecna, a nie to, co będzie w przyszłości. Bohaterka jest niemalże zupełnie anonimowa. Każdy z nas może się z nią identyfikować. I każdy z nas może sobie zadać pytanie jak niewiele mu brakuje, by ta historia mogła się stać jego nieco podkoloryzowaną biografią.
W klasie do końca lekcji panował spokój…
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
   

Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group