Skye
Dołączył: 06 Wrz 2005
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Wto 20:03, 06 Wrz 2005 Temat postu: Tkacz szczęścia |
|
|
Narlome, która szlifowała, dziękuję. Pani Annie Kołacz (choć tutaj pewnie nigdy nie dotrze), która zasugerowała by wystawić to w dwóch konkursach, w których zgarnął potem pierwsze miejsca, dziękuję także.
Tekst dedykowany jak i wcześniej: Niebieskiemu Migdałowi i Nietoperzycy, w której to urodziny powstał.
Mam nadzieję, że wklejam tę najabrdziej doszlifowaną wersję. W kilku awariach komputera pogubiłam się, która jest która.
Tkacz szczęścia
Z czasem nauczyła cieszyć się z małych przyjemności. Nie ma sensu czekać na Wielkie Szczęście, skoro ono i tak nie nadejdzie. Coś takiego trafiało się jednemu na sto i jaka była możliwość, że akurat ona będzie tą wybraną?
Lepiej cieszyć się z małych, codziennych przyjemnostek i radości. Bo to one razem tworzą to Wielkie Szczęście.
Nagle, ku radości matki, przestało ją denerwować, że Tom dostał większy kawałek ciasta, ważne było, że ciasto w ogóle jest. Zaczęła dostrzegać radość w możliwości spaceru po łące i zbieraniu kwiatów, z których potem można było zrobić bukiet i ofiarować go matce.
Szczęściem trzeba się dzielić.
Nie czekaj na Wielkie Szczęście, sam je stwórz – mawiała. I tkała to Wielkie Szczęście, wplatając w tkaninę nitki drobnych radości. Jedną po drugiej. Niebieską jak błękit nieba, czerwoną jak maki wśród zbóż, zieloną niczym soczysta trawa w ogródku.
I tą żółtą jak kaczeńce, i pomarańczową jak zachodzące słońce. A wszystkie przyprószone zapachem mięty i rumianku suszonych na piecu.
Potem wplatała kolejne. Nić o barwie księżyca na niebie, oglądanego w trakcie nieprzespanej z emocji nocy. Różową jak te róże z bukietu. Białą jak sukienka ślubna, koszule schnące na sznurze i delikatną jak ten welon. Tak cenną, że zajęła jedno z najważniejszych miejsc w jej misternie przędzonym szczęściu.
I błękitną. Błękitną jak chabry, jak te wielkie oczy, które pewnego dnia spojrzały na nią z twarzy jej Małego Wielkiego Szczęścia.
Wkrótce tkanina stawała się coraz większa, sploty coraz bardziej tęczowe. Powoli zaczynały przybierać wyrazisty wzór. Z mieszaniny kolorów i nici różnych grubości powstawał obraz ciepły niczym jesienny deszcz i kolorowy jak wiosenna łąka.
Czerpała radość z pierwszych, niepewnych kroków Małego Szczęścia, z chwil, w których okazywało się, że spodenki zrobiły się za krótkie na jego ruchliwe nóżki i trzeba było uszyć nowe. Z obiadu, który smakował dwóm mężczyznom jej życia, z zapachu ciasta unoszącego się z pieca, wypełniającego cały dom.
Stopniowo jednak zanikał odgłos plaskania bosych stóp o podłogę, odeszły rączki lepiące się od karmelków, ślady brudnych łapek na brzegu stołu.
Zastępowała te małe przyjemności innymi. W końcu Małe Szczęście nauczyło się pisać, przyniosło ze szkoły pierwszą dobrą ocenę. I pierwszą złą i trzeba było je pocieszać, opowiadając kilka historii, przekonywać, że wcale, ale to wcale nie jest się na nie złym, tylko powinno bardziej się starać.
A potem Małe Szczęście dorosło i odnalazło swoje własne. Opuściło dom rodzinny. Zniknął śmiech, zrobiło się cicho.
A potem przyszło Wielkie Zło. Wielkie Zło zabrało jakiś element jej samej, gdy dom zrobił się zupełnie pusty i zupełnie bezbarwny. Po raz pierwszy nie wiedziała, co wpleść w swój gobelin.
Zniknęła gdzieś radość z pieczonego ciasta, bo ciasto stało i schło, gdyż sama nie była w stanie go zjeść. Nie wysyłała go do syna, bo bała się urazić synową, która piekła doskonale.
Pewnego dnia zdała sobie sprawę, że nie potrafi cieszyć się już z błękitnego nieba i tej ciszy, niegdyś tak upragnionej. Maki wśród zbóż straciły na intensywności, stały się wyblakłe.
A lato i tak przychodzi co roku. Poza tym jest gorące i duszne.
Czasem wplatała nitki bosych stópek na ścieżce i wesołego śmiechu, soczystych jabłek, z których sok spływał po brodzie przy każdym kęsie. Nić miedziana jak te dwa warkoczyki, złota - jak towarzysząca warkoczykom czuprynka.
Odwiedziny syna stały się coraz rzadsze i nie miał już kto zrywać rumianych jabłek w sadzie. Konfitury rozdawała sąsiadom, udając, że nie słyszy wypowiadanych za plecami współczujących słów: biedna, stara, opuszczona kobieta. Nieszczęśliwa.
W burzliwy wieczór, gdy wiatr uderzał w okiennice, powoli, nić po nitce rozpruwała splot włókien, z których kiedyś miało powstać Wielkie Szczęście. Spaliła je potem w kominku, obserwując, jak ogień trawi misternie tkaną przez lata pracę.
Zabrakło nici i nie było skąd zdobyć nowych, by dokończyć dzieło.
24.02.2005
Post został pochwalony 0 razy
|
|