szturm
Dołączył: 22 Lis 2006
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Śro 19:43, 22 Lis 2006 Temat postu: Ślady po strzykawkach nigdy nie znikną... |
|
|
Zamknij oczy. O tak... Właśnie tak. I wyobraź sobie świat. Taki piękny świat. Drzewa na każdym rogu ulicy, same ulice czyste, bez śmieci, uśmiechnięte matki pchające wózki, rodzice zajmujący się dziećmi, bezpieczne osiedla. I inne pierdoły. Wszystko słodkie, cudowne, niczym wzięte z reklamy czekoladek dla dzieci czy proszku do prania. Świat bez wojen, pobić, morderstw, kradzieży, prostytucji i całego zła, na widok którego nikt nie reaguje, starsze babcie zmawiają modlitwę, a dzieci chowają się za połami płaszczy swoich mamuś. Świat bez narkotyków. I teraz możesz się modlić, by żadna z tych rzeczy cię nie dosięgła. Zwłaszcza ta ostatnia. Będziesz miał szczęście, jeśli ten twój Bóg cię wysłucha. Oj, wielkie szczęście. Ja nie wierzę w Boga. Mam w głębokim poważaniu to, co zrobił, jaki jest wielki. Mi się nie przydał. Zdradził. Nie przybył, kiedy był potrzebny. Dobrze, skończmy już, przecież miał to być świat piękny. Więc wyobraziłeś już sobie to tak, jak jest pokazane na reklamach promujących polityków, tak? To dobrze. Otwórz oczy. Podaj mi rękę, nie bój się. Te ślady po strzykawkach i większe niż twoje źrenice nie znaczą, że zaraz ci się to udzieli. O tak, ujmij moją dłoń. I chodź, chodź za mną. Pokażę ci inny świat. Tylko nie przeraź się zbytnio. Lepiej zapoznać się ze złem, niż odgradzać. Zrozumiesz, że jesteśmy juz straceni. A eutanazja jest u nas zakazana. Czasem się zastanawiam, czy słusznie...
Warszawa 19.05.05, 11.30
No chodź. Nie bój się. To dopiero początek. Tutaj jeszcze nie ma czego się bac. Ach, ten rok dwa tysiące czwarty. Wtedy się wszystko zaczęło. Ale ja chciałem, wiesz? Chciałem zobaczyć, jak to jest. I wiesz co jest najgorsze? Że to mi się spodobało. A potem było jak z górki. No ale, sam popatrz...
W szkole nie wyróżniał się zbytnio. Ani to go lubili, ani poniżali. Taki szarak. Aż w końcu pewnego dnia na przerwie do Jacka podszedł Kleks, jeden z najbardziej szanowanych ludzi w szkole. I Jacek miał przestać bycz szarakiem.
- Słuchaj, stary, sprawa jest.
- Tak? - Chłopak zdziwił się. Kleks nie wysłał żadnego ze swoich, lecz pofatygował się do niego sam! I powiedział do niego 'stary'! Jacek rozejrzał się po korytarzu. Ciekawe, ile osób to słyszało.
-Chciałbym ci podziękować.
-Mi?! Za co? - Jacek coraz bardziej był zbity z tropu.
-Pamiętasz, jak pomogłeś temu małemu, trzy dni temu? Wtedy, co go te kutasy od Fricka chcieli obrobić.
Jacek pamiętał. Nie wiedział, co go wtedy pchnęło, by wykorzystać treningi na siłowni w celu pomocy jakiemuś małolatowi. Przypłacił to wtedy siniakiem na brzuchu. Ale być może jednak się to opłaciło...
-Pamiętam. Niech Frick sobie nie myśli za wiele. Poza tym jeden z nich lekko mnie wkur... - ujrzał przechodzącą obok nich dyrektorkę. - lekko mnie zdenerwował.
-Dobra, dobra. Ich było trzech. Wielkie dzięki za tamto. Ten mały to mój kuzyn. Słuchaj... w sobotę, kiele dziewiątej szykuje się biba w Bielemie. Może wpadniesz?
-Eeee... ten, postaram się. Dzięki, Kleks.
-To ja dziękuje.
Jacek nie mógł w to uwierzyć. Bielem! Klub, a raczej stary dom, w którym odbywały się najostrzejsze imprezy, zawsze niedostępny, nagle stanął przed nim otworem. Bielem...
22.05.05 ok. 20.30
Był podniecony. To już za pół godziny! Coś się zmieniło. Poczuł się ważniejszy. Przyszedł do niego sam Kleks! Gdy wszedł do domu, w środę do domu, nie przywitał się z matką – nie jest przecież mięczakiem. Rzucił plecak, strącając przy tym lampę. To było fajne. Stara kupi nową, co tam. A teraz stał przed lustrem, nakładając na włosy żel. Dobrze, że matki często nie było w domu, bez problemu mógł wyjąć z jej portfela dwustuzłotowy banknot, i kupić za ukradzione pieniądze potrzebne mu kosmetyki, w tym wodę kolońską za 120 zł. Nie mógł pożyczyć żadnej od ojca. Tamten zostawił go i matkę, gdy Jacek miał 9 lat. Bo inna była lepsza. Biedna mama. Kiedyś, jak będzie bogaty, odda.
Był gotowy. Przejrzał się w lustrze. Wyglądał naprawdę nieźle. Wyszedł z domu, zamykając go na klucz. Matki znowu nie było. Tym razem pojechała na delegację. Jacek przyzwyczaił się do tego, że może robić, co mu się żywnie podoba. Ona i tak tego nie sprawdzi. Tak myślał i teraz, kiedy zbiegał po schodach bloku...
Bielem Noc 22.05.04/23.05.05 godz. 00.15
Powoli ludzie zaczęli się rozchodzić, zostawała elita. I Jacek nie zamierzał wychodzić. Wódka i browar lały się strumieniami, co zarówno płeć piękna (och, a tej nocy pare sztuk naprawdę odwzorowywało nazwę) i płeć brzydka odbierała z wielkim entuzjazmem. Jacek na chwilę przerwał taniec swych rąk po ciele dziewczyny, której nawet nie znał. Machała do niego jakaś postać. Kilka piw, dwie setki oraz atmosfera panująca w Bielemiu sprawiła, że dobrą chwilę zajęło mu zorientowanie się, kim jest ta osoba. Kleks! Proste. Jak mogło mu zająć to tak długo?! Ruszył powolnym krokiem do kumpla.
-Stary, jest pewna opcja, żeby polepszyć atmosferę.
-Nawijasz.
-Poznaj Marka. - Zza Kleksa wyłonił się niewysoki brunet.
-Strzała, Jacek jestem.
-No, to panowie, pogadajcie sobie, a ja lecę na dupeczki. - Poklepał obu chłopaków po ramionach, a sam udał się w stronę parkietu.
-No to słuchaj, Jacek. Mam takie odjechane tabletki. Stary, normalnie taki kop, że... no kurwa, opisać się nie da. Tylko brać.
-Ale co to jest? - Jednak Jacek zadał to pytanie tylko po to, by zyskać na czasie. Słyszał o dragach. Wiedział, że na takich imprezach można się z nimi spotkać. I on chciał się z nimi spotkać.
-Poprawiacz nastroju. Chyba nie cykasz, nie? - Marek spojrzał na niego spode łba.
-Jasne, że nie. Dawaj...
I co? Spytasz, co było dalej? Tak bardzo się tego boisz, ale jednocześnie cię to ciekawi. Nie bądź ciekawy. To pierwszy stopień, ale nie do piekła. Piekłem jest nasze życie. I nasz świat. Ciekawość to pierwszy stopień do śmierci. Ja też byłem ciekawy. I doczekałem się. Otóż, pierwszy ruch mamy już za sobą. Wziąłem. Ale jeszcze nie byłem grzejnikiem. Nie byłem ćpunem. Matka nic nie zauważyła. Jak zwykle. A ja? Cóż. Od tamtego czasu stałem się ważniejszy. Więcej osób mi ustępowało, zaczynałem być kimś. A do Bielema chodziłem co dwa, trzy tygodnie. Chodziłem, i brałem. Nie pamiętam, kiedy zaczęło się dziać tak, że opuściłem się w nauce. Tak jakoś. Coś za coś. Wolałem sławę. Aż w końcu pewnego dnia obudziłem się, a moją pierwszą myślą była chęć wzięcia ecstazy. Ta podchodziła mi najlepiej. Zadzwoniłem do Marka, czy nie ma może jakiejś na składzie. Miał. Ale powiedział, że coś tam się zmieniło. I trzeba będzie bulić. Zapytałem ile. Chwilę milczał, a potem podał kwotę. I co, znowu budzi się w tobie ciekawość, co? Chcesz wiedzieć ile chciał. Powiem ci. Na początku niewiele. 50 zł. Tyle miałem ze swoich. Postanowiłem, że zapłacę...
Warszawa Centrum, okolice Metra, 24.08.05 godz. 14.30
Było słoneczne, gorące sierpniowe popołudnie. Domyślał się jednak, że to nie z powodu pogody koszulka przykleiła mu się do pleców, a po karku spływały krople potu. Stał przecież w cieniu podziemi. Uspokój się. Nic się nie dzieje. Dostajesz od niego towar, tak jak zwykle. Weźmiesz, i cale zdenerwowanie minie. Tylko gdzie ten Marek...?
-Siema stary! - Zaskoczenie spowodowało, ze Jacek aż podskoczył.
-Jezu, nie strasz mnie. Przyniosles?
-Mam cos lepszego. - Marek wyciągnął małe pudełko. - Zestaw prawdziwego twardziela.
-Co?
-W środku znajdziesz czysta strzykawkę, elegancką szklaną fifkę wraz z najlepszym towarem – próbkami hery, amfy i koksu. Masz kasę?
-Jasne.- Jacek wręczył Markowi banknot.
-Mało. Sprzęt to dodatkowe koszta, poza tym dostałeś lepszy towar.
-Kurwa. I skąd ja ci te kase wezmę?!
-Ej stary, luzik. Jakoś znajdziesz.
Miał rację. Jakoś znalazłem. Nie wiem, kiedy matka zorientowała sie, ze z domu znikają pieniądze, jej biżuteria, wartościowe rzeczy. Lecz widać na początku moje wrzaski, klotnie, przekleństwa brala za oznakę buntu mlodzienczego. Ach, biedna kobieta. Wyzywałem ją od kurew, szmat, suk. A ona to znosiła. Ale chyba w końcu poszła po rozum do głowy. Zaczela sie mna interesować. Lecz było juz za pozno. Nawet wezwany psycholog nie pomogl. Brałem równo. Zaczalem z kumplami okradać ludzi, zeby dostać więcej kasy. Totalnie olałem szkole. Czesciej czas spedzalem juz na komisariacie wsrod psów. Ci wszyscy specjaliści uważali, ze bylem w tak zwanej fazie czwartej. ,,Bierze narkotyki żeby czuć sie normalnie” I chyba się wiele nie mylili. Każdy dzień zaczynałem od wzięcia polówki centa. A, nie wiesz, co to jest cent, tak? To 1 centymetr sześcienny hery. Byłem jednym z większych grzejników w Warszawie. I to sie musiało stać. W styczniu dwa tysiące szóstego roku przenieśli mnie do MONARU. Tam cały sztab psychologów, socjologów i innych dupologow, którzy ukończyli jakieś tam studia, probował nas wyleczyć. A my smialismy się im w twarz. Bo wiesz, oni nic nie mogli zrobić. Oni ciągle nic nie moga. Od stycznia jest to samo. Wypuścili mnie juz z takich zakladow dwa razy. Mówili o poprawie. A ja wychodziłem, i znowu zaczynałem brać, dopóki mnie nie złapali. I teraz siedzę po raz trzeci w takim zakładzie. I znowu śmieje sie im w twarz. Ale tu jest fajnie. Daja nam jesc, nawet wygodne lozka. Czasem jeszcze uda sie z kimś porozmawiać, oprócz państwa inteligentnych, którzy wmawiają nam, ze dragi sa zle. A co o oni moga o tym wiedzieć? Nie brali. Nie wiedzą, co to jest, jakie to jest i jaką ma siłę. Siedzę tu teraz sobie, na moim wygodnym lozku, i zastanawiam się, czemu spieprzyłem sobie życie. Czemu spierdoliłem to, co mogło zostać uratowane. I to chyba nie tego waszego Boga wina. Tylko moja. A więc dobrze ci radzę, módl się do niego, zeby ciebie to nie spotkało. I z całego serca zycze ci, aby modły sie spelnily...
Post został pochwalony 0 razy
|
|