Forum Literackie Forum Medei Strona Główna Literackie Forum Medei
Forum literackie, obejmujące zarówno prozę, jak i poezję wszelkiego rodzaju


Ci, którzy nie wrócą

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Literackie Forum Medei Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Yaten




Dołączył: 15 Sie 2005
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów


 PostWysłany: Pią 19:22, 19 Sie 2005    Temat postu: Ci, którzy nie wrócą Back to top

„Ci, którzy nie wrócą”

Mea culpa
Sentencja łacińska

Rozdział 1

Hiob podstawił szklankę pod kran i napełnił ją wodą. Pochłonął ją jednym łykiem. Poczuł się nieświeżo, jakby wszystkie najgorsze zapachy przykleiły się do niego. Ponownie nalał sobie wody i skierował swe kroki do łazienki. Cóż innego mu zostało...Poza samym sobą i tym mieszkaniem?
Ze złością rzucił szklanką w gładką taflę lustra. Nie przestraszył się rozprysku, ani huku spadających kawałków. Powoli przejrzał się w szpecących odłamkach szkła. Pogładził poznaczoną zmarszczkami twarz i bujne blond włosy. Mimo czterdziestki na karku wyglądał na pięćdziesiąt lat, a czuł się jakby dawno skończył sześćdziesiąt. Nie miał już nic.
Popatrzył na stojące na pralce zdjęcie siedmiolatki. Swojej córeczki. Jej czarne włoski, roześmiana twarz...Ale jej już nie było.
Powoli skierował swe kroki do salonu i rozsiadł się na kanapie. Wszystko go uwierało, nie czuł się dobrze. Od dawna nie czuł się dobrze we własnym mieszkaniu. Bezwolnie chwycił pilot i włączył telewizor. Jakaś kobieta właśnie zachwalała super malakser wśród migających barw, ale on nawet nie spojrzał na ekran. Wzrok utkwiony miał w stojącą na telewizorze ramkę ze zdjęciem. Eva...W każdym pokoju jedno zdjęcie. Zawsze na niego patrzyła.
Nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Od trzynastu lat nikt do niego nie przyszedł. Żadnej rodziny. Żadnych znajomych. Nikogo u niego nie było od czasu śmierci Evy i rozwodu. Nikogo...
Aż do teraz. Do momentu w którym otworzył drzwi i ujrzał za nimi Lizzie. Była starsza o trzynaście lat, jednak nie utraciła swego blasku. Lśniących brązowych włosów i wiecznie roześmianych piwnych oczu. Niezwykle pięknych oczu.
Żal ścisnął go za serce. Spróbował uspokoić swoje drżące ręce. Kobieta bez słowa wyminęła go i stanęła w przedpokoju.
- Hiob...To mój koniec. Koniec nas wszystkich. Czy...
Powoli podszedł do niej i wyciągnął dłonie. Chciał ją objąć. Ale bał się. Widząc jego wahanie odwróciła się, by nie patrzeć na niego. Brzydziła się jego twarzą. Brzydziła się nim. Zbyt dużo szkód już wyrządził.
- Czy pamiętasz nasze cudowne miejsce? Peaceville...Tam gdzie staliśmy nad brzegiem jeziora...
Ale on już jej nie słuchał. Poszedł do kuchni. Jednak nie po szklankę wody. W jego mózgu eksplodowały wspomnienia. Lizzie. Widok na niebieską taflę jeziora. Ciepły dotyk dłoni żony. Namiętny pocałunek.
Lizzie krzyknęła. Zrozumiała, że to nie oni będą jej końcem. Tylko on. Usłyszała tylko wystrzał i z głuchym łoskotem osunęła się na podłogę.
- Więc i mi to zrobiłeś. - wyszeptała ostatkiem sił. Zamknęła oczy, a jej oddech ustał.
Hiob przystanął nad nią i uklęknął.
- Ty także oszalałaś - odparł spokojnie.




Rozdział 2

Wyjść. Gdziekolwiek. Nie słyszeć potoku myśli. Nie być. Odejść w niebyt. Tam gdzie nie ma nic. Jestem tylko ja. Albo nie. Niech nawet mnie nie będzie. Nawet Evy. Nawet Lizzie. Niech nie będzie też wystrzałów które zakłócają mój sen. Niech nie będzie krzyków, niech nie będzie schizofrenicznych urojeń. Niech nie będzie uśmiechniętej twarzy. Chcę by zgubiły się brązowe oczy. Niech będzie ciemność.
Oddech. Jest ciemność. Wreszcie. Szum opuszczanych rolet. Sąsiedzi...Nie ma ich. Jestem tylko ja. Nic więcej. Nic mnie nie otacza. Ja. Tylko ja. Rewolwer przy ciele. Ale nic poza tym. I jeszcze ramka na zdjęcia. Ale naprawdę już nic więcej.
Wyjść. Do sklepu. Byle wyjść. I oddychać tym samym powietrzem, którym Eva oddychała, nim...
Nie mogę. Coś je trzyma. Więzienie. Zamek nie działa. Uwięziony? Jak...Zamek. Nic. Okna. Nie chcą wejść. Młotek. Przecież nie były kuloodporne.
Skok. Nadzieja. Telefon. Nie działa. Ktoś go odłączył. Kara. Bogowie karzą. Łzy. Tworzą potok na podłodze. Spływają w stronę ciała.
Rewolwer. Taki piękny...Czarny. Sześciostrzałowiec. Jeszcze cztery pociski. Od początku użytkowania...Więzień sam sobie. Spust. Cisza. Odpływam? Nie. Cisza. Cisza. Cisza. Cisza! Nienawidzę ciszy!
Wiruję? Nie! Wszystko kręci się w okół mnie! Słońce, chmury! Zmienia się! Wszystko się zmienia! Nic już nie jest!
Krzyk. Mój? Przeraźliwy krzyk prosto z gardła.
EVAAAAAAA!
Ból. Klatka.
Pocisk? Nie. To coś w środku. Serce. Ukojenie. Zawał? Nie. Zostaję. Nigdzie nie idę.
Szczęk zamka.
Nasze cudowne miejsce.
Uspokojenie. Wszystko staje się...spokojniejsze. Mokry dywan. Od łez. Klamka. Co to było? Wychodzę. Po wodę. Pretekst. Ważny jest pretekst.
Schody. Takie zwykłe, ale...w okół ciemność.
Podwórko. Mgła. Nieprzenikniona mgła. Punkt widokowy. Znam to jezioro. Obracam się. Chcę wrócić. Nie ma domu. Jest tylko...
Nasze specjalne miejsce.



Rozdział 3

Tak...Ta kamienna balustrada, jezioro migoczące pod nią. Ich specjalne miejsce. Tutaj spędzili swój miesiąc miodowy. Cicha dolina. Peacevalley.
- Hiob - Lizzie wtuliła się w niego. Jej oczy pełne było miłości...Ciepła. - Kocham cię.
Zagłębił rękę w jej puszystych włosach.
- Ja ciebie też, Liz. Ja też.
Stali tak wpatrzeni w błękit wody, marząc by życie było tak spokojne jak nie wzburzona tafla jeziora.
Nie. Hiob potrząsnął głową. To już było. To już nie wróci. Teraz stoi sam. Dłonie trzyma w kieszeniach. Palce same dążą do rewolweru.
To nie jest jego świat. Tak nie było pod jego domem. Nie wiedział jak znalazł się na drugim końcu kraju. Oszalał. On też?
Każdy z nas jest w jakiś sposób szalony. Chyba. Hiob chciał, żeby tak było. Bo gdyby był normalny...Mógłby to być jego największy koszmar.
Chciał tu stać, na brukowanym chodniku. Chciał ślepymi oczyma wpatrywać się w jezioro zawierające historię jego miłości.
Ale świat nie kończy się na punkcie widokowym przykrytym gęstą mgłą. Trzeba żyć. Wciąż. Chyba, że... Zimny chłód rewolweru.
Hiob powoli i ostrożnie skierował swoje kroki przed siebie. Napawając się widokiem znanych uliczek kroczył przed siebie. Przypominając sobie swoje życie.
Nogi same zaprowadziły go na polankę przy której stał samotny pensjonacik. Był to mały, prostokątny budynek gęsto pokryty pnącym się ku górze pnączem. Nie było tu wielkich okien, jedynie małe szyby częściowo zasłonięte przez rośliny. W tym pensjonacie...W pokoju 12...
Wtedy Hiob zauważył stojącą przed drzwiami kobietę. Starsza pani o wciąż gęstych, siwych włosach. Przyjazna, poznaczona zmarszczkami twarz. Nic się nie zmieniła.
- Mogę w czymś pomóc? - zapytała uprzejmie, kiedy się do niej zbliżył.
Znowu miała brązową, wełnianą sukienkę. W taki sam sposób trzymała dłonie, złożone, jak gdyby do modlitwy.
Mężczyzna uprzejmie podziękował. Tylko ta mgła...Wtedy taka nie była. Nie było żadnej mgły. Wtedy poczuł nagły ucisk w żołądku. Szybciej ruszył ku centrum. Głód...Nigdy nie był tak głodny.
Odnalazł wśród szarych, miejscowych zabudowań tak znany sobie bar. Wielki, różowy neon z napisem "Kolacje u Anne ". Tak...Tu zawsze były dobre kolacje.

Hiob popchnął obrotowe drzwi i znalazł się w zimnym, stalowym wnętrzu. Wnętrze było puste. Nie licząc grubego mężczyzny siedzącego nad kuflem piwa . Zauważył kierującą się w jego stronę kelnerkę, trzymającą tacę z kieliszkiem. Zapewne dla tego grubasa. Dziewczyna była ładna. Na oko dwudziestoletnia. Czarne włosy. Niebieskie oczy. Takie podobne. Zobaczył wizytówkę.
Eva.



Rozdział 4

Tatuś. Tak powiedziała. Słodko. Tatuś. Taca upadła. Kieliszek się strzaskał. A ona...Tatuś. Piękne słowo. Tatuś. Wybaczyła. Zapomniała. I już nie było zła między nami. Byliśmy w Peaceville...Jej piękne oczy. Tatuś. Nie ma żalu...Ona naprawdę nie ma żalu.
Z zawiłego labiryntu myśli wyrwało Hioba złowrogie warknięcie grubasa przy jednym ze stolików.
- Tak? - zapytała Eva. Już nie ta dziewczynka, która wtulała się w niego przed chwilą, ale Eva- kelnerka.
Ten grubas tylko od niechcenia pomachał na nią ręką, z trudem wydobywając ze swoich pijackich ust bełkot obrzmiałych warg.
- Wódka...- zamruczał, a w jego głosie pełno było tęsknoty...Za czymś co utracił, za czymś co powodowało w jego sercu wielką tęsknotę.
- Ale proszę pana...- zająknęła się kobieta. Wytarła mokre od potu ręce w biały fartuszek u czarnej sukienki.
- Cicho - powiedział starając się ją w swoim mniemaniu uspokoić - Cicho! - wrzasnął podrywając się z krzesła i strącając dłonią kieliszek ze stolika. Hiob nie przestraszył się rozprysku, ani huku spadających kawałków. Wiedział, że mógłby się przejrzeć w dziwnych odłamkach szkła. - Cicho! Cicho! Cicho! - wylewał z siebie wciąż to samo słowo.
Eva odsunęła się. Bała się go. Zawsze bała się mężczyzn w pijackim amoku.
Hiob wymacał pod marynarką zimną kolbę rewolweru. Zamknął ją w dłoni. Ten mężczyzna był z całą pewnością szalony.
- Każdy w tym chorym mieście widzi kim jesteś! Każdy wie, że...
Salę zasnuł dym buchający z rewolweru. Pijak zatoczył się dotykając przestrzelonej piersi. Upadła na kolana, Hiobowi wydało się jakby zatrzęsła się podłoga pod ciężarem ciała pijaka.
- Kim jesteś? - zapytał Hiob trzymając w wyciągniętej wciąż ręce rewolwer.
- Jestem twoją córką.
I nie liczył się pierwszy wystrzelony pocisk z tego rewolweru. Nie liczyły się wyimaginowane w dzieciństwie przyjaciółki Evy. Jej ucieczka do Peaceville. Uciekła tu. Teraz wiedział, czemu Lizzy tak lubiła spędzać tutaj wakacje. Tu mogła czuć oddech Evy...Może nawet się z nią spotykała? Czy on był, aż tak złym ojcem? Chciał ją tylko wyleczyć z szaleństwa! Tylko! A ona...Teraz mu wybaczyła. I wszystko mogło być jak dawniej. Jeśli uda im się...
- Uciekniemy z Peaceville - stwierdził chłodno.
- Nie, tato. Zostaniemy tutaj. - odparła Eva. Była w pełni pewna swojej decyzji. A leżące obok niej ciało utwierdzało ją w tej decyzji.



Rozdział 5
Fala wzburzenia. Może to rozgoryczenie? Zdziwienie? Eva...Wciąż taka mała. Tata musi pokazać właściwą drogę! Uścisk dłoni! Idziemy! Nie! Idziemy! Zostajemy w Peaceville! Mówię idziemy! Szarpnięcie! Wybiega z baru. Ja za nią. Mgła. Mgła jak mleko. Jest jej więcej. Przeraźliwy wrzask. Kim jesteś?

***

Hiob podszedł do manekina i zaprezentował go dumnie Lizzie.
- Pięknie będzie wyglądała na Evie...
- Z pewnością spodoba się jej własnoręcznie wykonany prezent na urodziny...
Kobieta z zachwytem przyglądała się koronkowej sukience w kolorze jadeitu. Jej mąż miał talent...Była tak pięknie skrojona.
- Jesteś świetnym krawcem kochanie...

***

- Co się stało ?- cisza - Eva!
Dziewczyna stała przed nim, była jakby częścią mgły. Wiedział, że tam była ale jej nie widział. EVA! EVA!
Krzyk. Krzyk przebijający się przez mgłę. Emanujący z krzyku ból.
Eva przewróciła się. I wtedy zobaczyła stojącą przed nią postać. Coś. Manekin...Hiob dostrzegł wszytą w niego ciasno opiętą, jakby koronkowa sukienkę. Była jego częścią... Gdyby nie.
Kolejny krzyk.
Gdyby manekin nie był pokryty zakrwawionym materiałem nie wywoływałby takiego strachu. Gdyby, nie poruszał się na karykaturalnych nogach bez stóp nikt by się go nie bał. Gdyby nie wymachiwał na oślep plastikowymi ramionami Hiob niesięgnąłby po broń.
Zostały trzy naboje. Lizzie...Grubas z kawiarni...Na kogo poszedł pierwszy!? Nie! Nie wiem! Kto to był?! Pamiętam krzyk...W kim utkwił pocisk do jasnej cholery!
Dwa pociski.
Manekin upadł wijąc się w konwulsjach.
To nie jest Peaceville. To nie jest ich Peaceville z całą pewnością.



Rozdział 6

Eva ledwo podniosła się z klęczek na drżących rękach. Na jej twarzy wystąpił pot, a oczy zaszły mgłą.
- Co to było?!
Hiob objął ją silnym ramieniem. Bał się, ach jak mocno się bał. Ale musiał być silny. Dla niej. Musiała w nim znaleźć oparcie jakiego nie znalazła u niego kiedyś, którego szukała u wyimaginowanych przyjaciół. Ale on ją wreszcie wyleczył z szaleństwa.
- To był prezent urodzinowy dla ciebie. - odpowiedział siląc się na spokój.
- Prezent?!
- Na tym samym manekinie szyłem sukienkę, którą miałaś dostać na szóste urodziny.
Evę uderzył sposób w jaki o tym mówił. Tak spokojnie...Bez nerwów...
- Ja nie chcę tu być! Uciekajmy! Wyjedźmy stąd!
- Nie możemy. - nawet powieka mu nie drgnęła. - Nie wiem jak się tu znalazłem. Wyszedłem z naszego...mojego mieszkania i już tu byłem. W naszym specjalnym miejscu.
Dziewczyna wyrwała się z jego uścisku, kępka jej czarnych włosach została w dłoni mężczyzny.
- Co więc zrobimy!? CO!? CO?!
- Jeśli więcej jest tu tych potworów...Może...
Wizja. Znów go zobaczyłem. Dębowy krzyż. Biały ołtarz. Hostia. Kapłanka w białej chuście. O pięknych piwnych oczach. My w trójkę w ławce. Modlimy się. Błogosławieństwo. On nam błogosławi...
- Pójdziemy tam, gdzie zło nie ma wstępu. Pójdziemy do Kościoła - oznajmił spokojnym głosem.

***

Wkładając w pchnięcie całą swą siłę otworzył dwuskrzydłowe drzwi Przybytku Bożego. Im oczom ukazało się mroczne wnętrze, pełne mahoniowych ławek. A dokładnie naprzeciw nich błyszczał biały ołtarz, na którym stał Kielich.
Mrok przed nimi. Za nimi mgła. Za nimi zło. Przed nimi zbawienie.
Raźnym krokiem weszli do środka i zabarykadowali za sobą drzwi. Byli teraz tylko oni. Nic więcej. Oni i Jezus.
Poczułem jak doznaję zbawienia. Jakby brał mnie do siebie. W tym momencie. Z ciała. I już nic się nie liczyło.
Z zamyślenia wyrwało Hioba ciche pomrukiwanie.
Razem z Evą obrócili się i ujrzeli postać modlącą się w czarnej woalce. Miała pochyloną głowę, brązowe włosy wypadały spod nakrycia głowy.
- Wieczny odpoczynek racz dać jej panie...
- Przepraszam - mruknął Hiob chcąc zwrócić na siebie uwagę. Może ona wie jak uciec...
Kobieta obróciła się. Woalka zatańczyła w powietrzu, upadła na ławkę.
A ja znałem tę twarz. Piękne brązowe włosy. Bijąca od niej sympatia. Piękne piwne oczy...Lizzie. Nie. To nie była Lizzie. U niej nie było...TE PIĘKNE OCZY! Nie było pięknych oczu! Tylko czerwone, ziejące pustką oczodoły!
- Słucham?



Rozdział 7

Nie było pięknych oczu...To nie była Lizzie. Oczy były jej duszą. Teraz jej już nie miała. I usłyszałem kroki. Z zakrystii. I ujrzałem kobietę, starszą, która stanęła przy ołtarzu.
- Przyjdź - powiedziała cicho, naraz z Evą, jak gdyby mówiły jednym głosem.
Trzask. Gwałtownym ruchem strąciła z ołtarza złoty kielich. Wino rozlało się po posadzce kościoła. Białe hostie zaczęły w nim mięknąć.
Lizzie skierowała swą twarz prosto na Hioba, jak gdyby intensywnie go obserwowała...Ale nie mogła. Nie miała pięknych oczu.
- Przyjdź - powtórzyły obie.
Plusk. Plusk. Mężczyzna postawił kroki w kierunku ołtarza.
Fala uniesienia rzuciła go na kolana.
I nie ważny były moknące od wina kolana. Nie ważne były otaczające mnie hostie. Nie ważne był leżący obok mnie rewolwer, który upuściłem. Liczył się tylko ołtarz przykryty czarnym obrusem. Czarnym?
Kapłanka wzniosła ręce ku górze.
- Przedwieczny! Oto grzeszny!
Hiob pod wpływem niewytłumaczalnego poczucia winy zgiął kark w akcie skruchy. Nie wiedział czym zgrzeszył.
- GRZESZNY! - zadudniła potężnie kobieta, nie swoim głosem, ale obcym, przenikającym ją na wskroś.
Mężczyzna nie pamiętał tej sekundy w której sięgnął po broń. Nie pamiętał momentu, w którym wystrzelił. Dopiero po chwili podniósł wzrok na stojącą nieruchomo kapłankę z przestrzelonym sercem. Wtedy zauważył wyciągnięty w dłoniach rewolwer.
Kobieta upadła z hukiem, wciąż z wyciągniętymi przed siebie rękoma.
Hiob powoli podniósł się. Nie czuł nic. To nie było jego ciało.
Zobaczyłem je. Lizzie. Evę. Ona siedziała. Ona stała niewzruszona. Ona nie widziała. Ona nie czuła. Obie były szalone.
Został jeden pocisk.
- Obraziłeś Przedwiecznego - oznajmiła bez emocji Eva. Nie Eva. Głos. Przemienionej Kapłanki. - Pamiętasz Pierwszy Pocisk?
Nie. Pierwszy...
- A Duch i Oblubienica mówią: "Przyjdź"- wyszeptała modląc się Lizzie.
Uśmiech. Sukienka.
- Miała być ucieleśnieniem Jego! A teraz On nie ma ujścia swej energii! I całe Peaceville! To kara za zabranie jej! Przedwieczny chciał mieć ciało, teraz cała energia astralna wybuchnie tutaj...
CICHO BĄDŹ! Pierwszy pocisk...
Eva zrobiła krok do przodu. Popatrzyła na ojca.
- Tato... - powiedziała z przejęciem - Ty mnie zabiłeś.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Literackie Forum Medei Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach