|
|
Literackie Forum Medei Forum literackie, obejmujące zarówno prozę, jak i poezję wszelkiego rodzaju
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Nashirah
Dołączył: 17 Cze 2005
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Poznań
|
Wysłany: Śro 12:51, 17 Sie 2005 Temat postu: Znieczulica |
|
|
Zawsze ciągnęło mnie do magomedycyny. To musiało się tak skończyć.
Tekst był moim debiutem na innych forach.
Za betę dziekuję serdecznie Skye i Ariel, a za użyczenie realiów znanych z "Harry'ego Pottera i Końca Świata - dziękuję Irytkowi.
***
Pokój wspólny Hufflepuffu był jak zwykle zatłoczony. Augustus Pye próbował się skupić, zaciskając pięści na skroniach, ale zastosowania paszczobuka złocistego nijak nie chciały mu wejść do głowy. Być może było to spowodowane kulawą recytacją "Sonetów do Snape'a" w wykonaniu Jacka Hornby'ego, być może czynną destrukcją pomieszczenia przez kilku rozochoconych Puchonów, a co najbardziej być może - towarzystwem Kimberly, również zakuwającej do egzaminów.
- Mam wielką ochotę wywalić to wszystko w cholerę - stwierdził Pye słabym głosem, podnosząc wzrok znad notatek. Szatynka siedząca naprzeciwko patrzyła na niego tak, jak patrzy się na wyjątkowy okaz karalucha.
- Proszę bardzo - ku zdziwieniu Augustusa mówiła spokojnie. - A potem zatrudnij się jako pomocnik Filcha.
Nie skomentował, wracając do swojego koślawego pisma. Chwilę zajęło mu odszyfrowywanie właściwości mandragory.
To wszystko było takie pogmatwane. Czekały go jeszcze eliksiry i transmutacja. A potem egzaminy wstępne na magomedycynę...
- Aug, do jasnej anielki, nie zasypiaj!
Augustus otrząsnął się i zaczął grzebać w stercie podręczników, w poszukiwaniu karty grzybów halucynogennych. Ziewnął potężnie i spróbował zapamiętać skutki ich działania.
*
- Podobno komisja jest okropna - poinformował uprzejmie jakiś chłystek siedzący naprzeciw Kim i Augustusa. Aug pobladł i przerzucił kolejną stronę notatek.
- Aug, co to jest?! Nie mam tego wykresu!
Kimberly, dziewczyna o stalowych nerwach, wyrwała kartkę z rąk chłopaka, podtykając ją sobie pod nos. Aug, mimo zdenerwowania, parsknął śmiechem. Między jednym koślawym zdaniem a drugim znajdował się rysunek ognistego kraba z kosmatymi rzęsami, który narysował w chwili przypływu weny malarskiej.
*
Przemierzał ten sam korytarz chyba trzydziesty raz w ciągu zaledwie dwóch godzin. Najgorsza była świadomość, że nie widział sensu w tym, co robi. Krążył właściwie bez celu, zapisując w notatniku "co ciekawsze przypadki", jakby znajdował się w ZOO, a nie w szpitalu. Kim skwitowała to prychnięciem.
- A czego się spodziewałeś? Że od razu puszczą cię na żywioł i pozwolą leczyć samopas?
Nie odpowiedział. Nie leczył nawet pod czujnym okiem doświadczonych uzdrowicieli, chyba, że za leczenie uznać rzucanie Chłoszczyść na przepełnione nocniki. Swoją drogą - tak, chciał leczyć, uzdrawiać, "iść na żywioł". Niestety praktykanci traktowani byli jak piąte koło u wozu, a w najlepszym wypadku - jak skrzaty domowe.
Augustusowi bardzo się to nie podobało. On chciał działać, pomagać. Czuł potrzebę sprawdzenia samego siebie, a zapał rósł wraz z rozgoryczeniem, które przychodziło po kolejnych dniach pracy.
Cała ta bieganina po oddziałach w celu "przyjrzenia się pracownikom służby zdrowia" była dla niego czymś irracjonalnym. Miotał się jak w ukropie, a jego wysiłki nie przynosiły żadnych widocznych efektów. Tak bardzo chciał czegoś spektakularnego, wielkiego. Jakiejś szybkiej akcji, dzięki której jego notowania wzrosną, a starsi rangą obdarzą go szacunkiem.
Usłyszał cichy chichot połączony z nieprzyjemnym charkotem. Autorem owego specyficznego dźwięku był staruszek siedzący na krześle pod parapetem, blisko kaloryfera. Ubrany był w szpitalną piżamę w pasiasty deseń, na nogach miał nieco rozlazłe kapcie.
- Niedługo tu wytrzymasz, młodzieniaszku, oj niedługo, hłe, hłe... wymiękniesz. Jak większość, hłe, hłe - starzec z satysfakcją podrapał się po nieogolonej brodzie. - Aż cię roznosi, co nie? Już niedługo. Albo wymiękniesz, albo staniesz się tacy jak oni - zachichotał.
Augustus niezbyt zrozumiał mężczyznę.
- Przepraszam, ale nie wiem... - zaczął.
- Nie wiesz, hę? Hłe, hłe. Nie jesteś pierwszym zapaleńcem, który tu przyszedł. I na pewno nie ostatnim.
- Ale w czym rzecz? - chłopak starał się być uprzejmy, mimo, że cała ta rozmowa wydawała mu się bezcelowa.
- Spójrz se tylko na nich. Chodzące upiory - starzec znów zachichotał i machnął swoją pomarszczoną dłonią w stronę podążającego korytarzem uzdrowiciela naczelnego. - Zimne, nie rozumiejące nic upiory. Albo te, no... te mugolskie cudeńka, jak się one zwą? Takie chodzące, jak się przycisk wciśnie... jak im tam... samochadzajki? Szymanki... maszynki... No, wiesz, o co mi chodzi!
Augustus przytaknął, choć nie miał najmniejszego pojęcia. W jego głowie zrodziło się podejrzenie, że mężczyzna zwiał z oddziału na czwartym piętrze.
- Taaa... słuchaj no mnie, młodzieńcze. To nie my tu chorujemy najciężej, tylko wy, hłe, hłe. Wiesz, jak się ta wasza choroba zwie?
Augustus pokręcił głową.
- Znieczulica, chłopcze. Pewnie i tak na nią zapadniesz - mężczyzna nabrał powietrza ze świstem, by na nowo zacząć wywód. - Jak reszta. Nikomu się nie udało, chue, chue.
Praktykant uniósł brwi i otworzył usta, ale w tym momencie do starca podbiegła niska kobieta w pielęgniarskim kitlu.
- Tu pan jest, panie Lovegood... wszędzie pana szukałam. No już, wracamy na oddział!
Mężczyzna zasalutował Pye'owi i poczłapał za pielęgniarką, z wyrazem zrezygnowania wypisanym na pooranej bruzdami twarzy.
*
- No, toś się doczekał, Pye. Izba przyjęć, masz pacjenta. Poradzisz sobie, to zaliczysz. Ostrzegam, że paskudne ugryzienie.
Augustus rozpromienił się i wyleciał z gabinetu Smethwycka. W końcu mógł się wykazać, a nie wypełniać durne rubryczki w kartach pacjenta.
- Dzień do... - pozdrowienie ugrzęzło mu w gardle jak wyjątkowo dorodna śliwka.
Na kozetce siedział nie kto inny, jak jego dawny nauczyciel eliksirów, w całej swej nietoperzowatej okazałości. Nawet nie zwrócił uwagi na uzdrowiciela, zajęty zapalaniem papierosa.
Pye w pierwszej chwili osłupiał, ale szybko wyciągnął różdżkę i papieros obrócił się w nicość. Severus Snape spojrzał na niego takim wzrokiem, że uzdrowiciel skurczył się w sobie.
- Yyy... to co pana ugryzło? - Pye zdał sobie sprawę, jak idiotycznie sformułował pytanie i pokrył się wdzięcznym różem.
- Uwierzysz, jeśli powiem, że pies? - spytał cynicznie Snape.
Rana wyglądała okropnie i sprawiała wrażenie nie leczonej od dłuższego czasu. Ciągnęła się od rzepki po śródstopie, niektóre ścięgna były rozszarpane. Pye, dla własnego bezpieczeństwa wolał jednak nie wnikać, co zaatakowało mistrza eliksirów. Szybko rzucił zaklęcie zakleszczające, ale prędko zdał sobie sprawę, że na tak zapaskudzone ugryzienie zwykły czar nie wystarczy.
Potrzebował czegoś silniejszego, co zebrałoby całą tą mieszaninę w jedną całość.
Nie musiał się długo zastanawiać. Syn profesora medycyny miałby nie pamiętać o mugolskich sposobach leczenia?
- I uważa pan, że zgodzę się na pozszywanie mi tym dziadostwem skóry?
- Chyba nie ma pan wyjścia - stwierdził Augustus i zajął się zakładaniem szwów. Po kilkudziesięciu minutach wytężonej pracy noga Severusa Snape'a wyglądała w miarę przyzwoicie. Szew nie był może zbyt ładny, wyglądał raczej jak robótki ręczne kilkulatki, ale liczyło się to, że noga mężczyzny była w jednym kawałku.
*
- I co to ma niby być?
- Szwy.
- Szwy? A co to, na Merlina, jest?
- To takie mugolskie cacko służące do zszywa...
- Święta Cierpliwości! Pye, ja się pytam o to! - Smethwyck wskazał na Snape'a, który wyglądał, jakby go szlag trafił. Augustus zdołał ustalić, że uzdrowiciel dyżurny pokazuje mu nogę pacjenta.
- To... to jest noga.
Smethwyck poczerwieniał niczym smażony gumochłon.
- W GARGULKI SOBIE GRASZ?!
- Yyy...
- Spartaczenie roboty - warknął i drobiazgowo zbadał szramę Snape'a.
Augustus zrozumiał, że właśnie nie zaliczył praktyki.
Ale chyba nie było tak źle, bo Smethwyck po chwili wyszedł z sali, zostawiając go sam na sam z mistrzem eliksirów. Pewnie uznał to za dostateczną karę.
*
- Pye, co to miało być? Spoufalasz się z pacjentami?
Smethwyck mierzył podwładnego groźnym wzrokiem, bębniąc palcami o blat biurka. Pye czuł się tak, jakby został złapany na czymś karygodnym. Tymczasem grał tylko w pokera z dziewczynką cierpiącą na smoczy kaszel (karty trochę spopieliło).
- Nie.
- Nie? Przyjmij więc do wiadomości Pye, że my tu leczymy, a nie bawimy się w kuguchara i gnomy! - Smethwyck opluł stojącego przed nim mężczyznę. Pye starał się z całych sił, żeby na jego twarzy nie było widać obrzydzenia.
- Ale ja...
- Nie chcę słuchać twoich mętnych wyjaśnień. Masz się uczyć, a jak na razie uznajesz całą tę praktykę za niezły sposób spędzania czasu. Nie rozumiesz, że tu nie ma miejsca na sentymentalizm ani tym podobne bzdury?! - ryknął uzdrowiciel dyżurny. - A teraz wynocha.
Pye wcisnął zaciśnięte pięści do kieszeni i wyszedł z gabinetu, z satysfakcją trzaskając drzwiami.
Popychany czystą przekorą, skierował swe kroki w stronę oddziału zakażeń magicznych.
*
Krew siknęła niczym fontanna, opryskując sufit.
Wytrzymasz Aug, wytrzymasz. Dasz radę. To nic. Przecież to nic.
- Cholera! Pye, ściśnij tutaj!
Coś, co ściskał, było nieprzyjemnie śliskie i ruchliwe. Odwrócił głowę w drugą stronę, przełykając ślinę. W samą porę, bo krew pacjenta prysła mu na policzek. Wytarł się lewą ręką i mimo, że był niewierzący, zaczął powtarzać w duchu: "Chryste, Chryste, pomóż mi, Chryste".
- To nie ma najmniejszego sensu, krwawi jak zarzynane prosię - nie poznał swojego głosu, jakby język nagle sam zechciał coś powiedzieć.
- Pye, nikt cię nie prosi o zdanie - uciął Smethwyck, odkorkowując kolejną buteleczkę z antidotum. Zaaplikował je leżącemu na łóżku mężczyźnie, nie zwracając uwagi na wszechobecne ślady krwi i eliksirów. Chwilę obserwował reakcję. - Okej, można rzucić zaklęcie zakleszczające... Pye? Pye!
Ale Agustus Pye już tego nie słyszał. Biegł prosto do męskiej toalety.
*
- Hmmm... można by spróbować szwów, wie pan, mugolskiego środka do zszywania ran takich jak ta...
Oczy Artura Weasleya rozbłysły.
- Mugolskie? Prawdziwe mugolskie?
- Taaak, właśnie - odparł Aug i zaraz dodał z przekąsem - Tylko nie wiem, co na to uzdrowiciel dyżurny.
Rudy mężczyzna strapił się przez jeden krótki moment, po czym przybrał konspiracyjną minę.
- Pan Smethwyck nie musi za dużo wiedzieć... można by tak po cichu, bez szumu...
- Można by - uśmiechnął się Aug. - Zobaczymy, jak się przyjmie. Powinno zadziałać.
*
- Pye, do cholery, jeszcze jeden taki wybryk, a złożę skargę do Ministerstwa, słowo daję! Niech cię dementor porwie! Niech cię odwłok sklątki dosięgnie! Wiesz co by było, gdyby nie udało nam się zatamować tego krwawienia?! Przecież te szwy się rozpuściły!
- Wiem - burknął Aug, wbijając wzrok we wzorzysty dywan na podłodze.
- Wiesz?! To czemu, na różdżkę Merlina, używasz tego mugolskiego paskudztwa?! I to bez żadnej konsultacji, chociażby ze mną?
Jak zwykle w takich sytuacjach, Augustus nie miał za wiele do powiedzenia, oprócz kilku niewyszukanych przekleństw, które na szczęście przełknął.
*
Alkoholu w butelce ubywało w zatrważającym tempie. Przestał zwracać na to uwagę około dziesiątego kieliszka.
- No to chlup w ten dziób - wymamrotał. Nawet nie odwrócił głowy, gdy do pokoju wparowała Kimberly, obładowana siatkami z zakupami.
- Pijesz? - jej oczy zwęziły się niebezpiecznie.
- Nooo... Kim, zso za uroczom paniom ze sobom przyprowadziłaś?
Kim postawiła siatki na krześle, wpatrując się w siedzącego obok mężczyznę.
- Zalany w trupa - zawyrokowała i wyszła z pomieszczenia. Po jakimś czasie wróciła ze szklanką wody. Wylała jej zawartość na głowę Augustusa.
- Nie kupiłam kefiru - stwierdziła z paskudnym uśmiechem na twarzy. Mężczyzna jednakże nie wytrzeźwiał na tyle, by zrozumieć złośliwość tego zdania.
- Miał rację, wiesz, Kim? Ten stary świr mówił prawdę! Choćby się było nie wiem jakim odmieńcem i tak zmuszą cię do łażenia jak maszynka. No, albo pękniesz, bo się, kurna, nie nadajesz.
- O czym ty w ogóle gadasz? - żachnęła się Kim, zabierając butelkę z zasięgu rąk Augustusa.
- No, o tym wariacie z oddziału zamkniętego... jak mu tam... takie miłośne nazwisko miał, ten, no... a wiem, Lovegood.
- Lovegood? - kobieta uniosła brwi. - Wydawca "Żonglera"?
- A bo ja wiem? Się nie pytałem. Może jakiś krewny czy coś. W każdym razie, czub miał rację.
- Ale z czym? - zniecierpliwiła się Kimberly, w końcu zdejmując przemoczony płaszcz, z którego na wykładzinę obficie kapała woda.
- A z tym, że wszyscy zachorujemy, nieważne, czy się będziemy opierać czy nie... Cały ten zapał i tak diabli wezmą. To się jakoś tak nazywało... - Aug potoczył wzrokiem po suficie, myśląc usilnie. Przez chwilę słychać było tylko tykanie zegara wiszącego na ścianie. - Wiem, znieczulica. No i się okazało, że to prawda. Ty już na nią zapadłaś...
- Bredzisz.
- Taaa? Na własne oczy widziałem, jak nie podałaś eliksiru twardego snu jakiejś czarownicy tylko dlatego, że pieprzony szpital ma go mało!
- Zamknij się - przerwała mu Kim lodowatym głosem. - Co ty możesz wiedzieć o prawdziwym uzdrowicielstwie, skoro tkwisz w tych swoich pięknych ideach cudotwórcy, a nie magomedyka? To śmieszne.
- Bo nie leczę tylko i wyłącznie dla galeonów? - burknął Aug, wyciągając różdżkę i celując nią w butelkę - Ac...
- Expelliarmus!
- Hę? - Augustus spojrzał na kobietę mętnym wzrokiem. Kim wzruszyła ramionami, odkładając na bok obie różdżki.
- Słyszałam, że źle wypowiedziane zaklęcie przywołujące powoduje deszcz odorosoku w promieniu pół mili. Wolę tego nie sprawdzać.
*
Spojrzał z niedowierzaniem na swoje dokumenty. Siedemdziesiąt dziewięć procent czystej krwi, mimo że pochodził z rodziny stricte mugolskiej.
Wystarczyło kilka kłamstw i zapewnienie, że całkowicie popiera nowy rząd. Nie był głupi - jeśli miał wybierać między poświęceniem własnych idei a Azkabanem, nie zastanawiał się długo.
Inni mieli opory, wahali się - ale nie on. Już nie.
*
- Czysta Krew!
Uzdrowiciel nie od razu odpowiedział na pozdrowienie Strażnika. Podniósł oczy znad sterty pergaminów, którymi zawalone było biurko. W drzwiach stał młodzieniec ubrany w bordową szatę. Na jego ustach igrał niebezpiecznie obleśny uśmieszek.
- Czysta Krew - odparł spokojnie, przyglądając się przybyszowi, który ściskał w ręku bojową różdżkę i ogólnie prezentował się jak nie myśląca kupa mięsa.
Jak większość z nich, pomyślał uzdrowiciel, wstając. Wiedział, po co Strażnik tu przybył. Gestem wskazał, by czarodziej szedł za nim.
- Gdzie ona jest? - zapytał Strażnik, bezskutecznie próbując przybrać obojętny wyraz twarzy.
- W izolatce - rzekł lakonicznie, wyjmując własną różdżkę. - Alohomora!
Kimberly Lane leżała nieruchomo na kozetce, z szeroko otwartymi oczami.
- Co jej jest?
Uzdrowiciel spojrzał na Strażnika z politowaniem graniczącym z rozbawieniem, choć wcale mu do śmiechu nie było.
- Petrificus totalus, synu. W którym jesteś oddziale?
- W ósmym! - zakomunikował mężczyzna z dumą.
Oddział ósmy? Największe zbiorowisko kretynów i fajtłap w całym Zjednoczonym Królestwie, pomyślał. Wyszeptał Enervate i kobieta drgnęła gwałtownie. Kilka sekund zajęło jej uświadomienie sobie, gdzie jest i co się dzieje.
- No to ten, no. Ja ją zabieram - stwierdził Strażnik pozornie niedbałym tonem, łapiąc szatynkę za łokieć i ciągnąc ku sobie.
- Pye, ty draniu! Gdzie te twoje gadki o znieczulicy, co? O tych pięknych, psiamać, ideach?! Kiedyś mi mówiłeś, że to ja zachorowałam, dobre sobie! To TY jesteś chory na tą całą znieczulicę, i... Odwal się, gnojku! Puszczaj! - warknęła kobieta, starając się wyrwać rękę z uścisku mięśniaka. Gdy zdała sobie sprawę, że nic to nie da, splunęła Strażnikowi prosto na policzek.
- Uspokój się, kurna! - dostała w twarz z taką siłą, że zatoczyła się na bok. Pye patrzył na to z kamiennym spokojem.
- Wróg czystej krwi moim wrogiem - powiedział po chwili. Kim odwróciła się do niego. Pod jej okiem wykwitł spory siniec, ale mimo to wyglądała przerażająco.
- Wróg czystej krwi?! Chyba wróg na drodze twojej pieprzonej kariery!
Augustus Pye chwilę obserwował, jak Strażnik wlecze jego dawną przyjaciółkę w stronę wyjścia, po czym ruszył na obchód.
Musiał ją usunąć, tak jak usunął Smethwycka. Nie mógł przecież pozwolić, żeby jakieś szlamy brukały jego oddział.
A niedługo może i jego szpital, kto wie?
Uśmiechnął się do swoich myśli i wrócił do pracy, zwalniając do domu panią Wayans (trzydzieści procent czystej krwi) po ukąszeniu wilkołaka i przyjmując pana Frasera (osiemdziesiąt dwa procent czystej krwi) z oparzeniem od gorącego kociołka.
*
- Aug! Aug, budź się! Za dwadzieścia minut zaczyna się egzamin!
Chłopak podskoczył na krześle, zwalając na podłogę pokaźny stos książek. Kim przewróciła oczami i wyszła z pokoju wspólnego, zostawiając go samego.
Odniósł dziwne wrażenie, że coś takiego już kiedyś miało miejsce.
Ignorując to, złapał pierwsze z brzegu notatki i pobiegł za przyjaciółką.
Koniec.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
gryfonek
Gość
|
Wysłany: Wto 1:43, 31 Paź 2006 Temat postu: |
|
|
Ciekawe, bardzo ciekawe. Wciągnęło mnie. Dobrze opisałaś "przystosowywanie się" człowieka do brutalnej rzeczywistości. Wszak lajf iz brutal. Punkt za Lovegooda. Staruszek z oddziału wariatów a prawdę widzi i strzeli nią w oczy. Właściwie wszystko mi się podobało poza zakończeniem. Mało odkrywcze. Według mnie można było opowiadanie zakończyć sceną poprzednią. Przy twoim zakończeniu tytuł trochę nie pasuje. A może to tylko taka moja subiektywna ocena? Pisz więcej, chętnie przeczytam. Styl masz lekki, dobrze się czyta. Tylko wystrzegaj się banalnych zakończeń, może postaraj się zaskoczyć czytelnika na koniec? Pozdrawiam
gryfonek
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|