|
|
Literackie Forum Medei Forum literackie, obejmujące zarówno prozę, jak i poezję wszelkiego rodzaju
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Puszek
Dołączył: 17 Cze 2005
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Bagno
|
Wysłany: Pią 18:03, 17 Cze 2005 Temat postu: Dziwne czasy - HP |
|
|
Przedmowa którą niekoniecznie trzeba czytać.
Jest to Fanfic pisany przez dwie osoby. Pierwszą jestem ja drugą zaś szanowna Rachel vel Rej (z Nagłowic). Owy tekst jest naszym debiutem.
Postać Ernesta van Haage miała być postacią epizodyczną, wprowadzającą do opowiadania i znikającą na zawsze. Wyszło na to, że jest jednym z głównych bohaterów w "Dziwnych czasach", i został on stworzony na wzór Biafry z książki "Achaja" Andrzeja Ziemiańskiego. Kto ją czytał na pewno to zauważy, tym bardziej, że wykorzystałam parę dialogów w jego wykonaniu i przerobiłam na potrzeby opowiadania.
Chciałybyśmy także podziękować paru osobom:
- Na początek Ariel bez której ten tekst nie nadawałby się do opublikowania.
- Następnie Skye, która podniosła nasze mniemanie o sobie (przez co nie porzuciłyśmy pisania) i kazała się zastanowić nad paroma rzeczami. Sky, jesteś wielka.
- Szatalce, niezalogowanej i nieświadomej swej pomocy w tworzeniu owego opowiadania.
- Nashirah, dzięki której Rej nie załamała się w trakcie pisania.
- Thingrodiel i innym którzy dali nam rady co do nadawania tytułu.
Cz.1
Ernest van Haage podrapał się po głowie i popatrzył na leżącą przed nim listę. Nienawidził takich zadań. Mając aktualnie na głowie połowę Pierwszej Grupy Uderzeniowej Holenderskiego Wywiadu Magicznego, nie mógł zrozumieć, dlaczego minister poprosił go o wykonanie tak niewdzięcznego zadania. Spośród sześćdziesięciu siedmiu kandydatów - specjalnie przeszkolonych aurorów - miał wybrać osobę, która jako delegat pojedzie do Anglii, na spotkanie z niejakim Albusem Dumbledorem. Założyciel zbrojnej organizacji, zwanej Zakonem Feniksa, poprosił holenderskiego Ministra Magii o wsparcie w walce z groźnym przestępcą – Lordem Voldemortem.
W związku ze wzmożoną aktywnością śmierciożerców w stolicy, minister postanowił wysłać do Anglii jedną osobę, która w tajemnicy pojedzie omówić tę sprawę z dyrektorem Hogwartu. Ernest prychnął z irytacją. Kiedy wcześniej poruszał ten temat, reszta Rady Głównych bagatelizowała ją. Refleks, nie ma co. Przynajmniej nie zostawili mu na głowie powiadomienia Dumbledore’a o przyjeździe delegata.
Ernest van Haage podrapał się po głowie i popatrzył na leżącą przed nim listę. Aurorzy dzielili się na trzy grupy; w pierwszej znajdowali się ludzie inteligentni i doświadczeni, potrzebni dwadzieścia cztery godziny na dobę, w razie jakiegokolwiek zagrożenia. Ernest skreślił ich już na samym początku. Drugą grupę stanowili ludzie, których można bez wahania nazwać bandą kretynów i przydzielać jedynie do błahych spraw. W trzeciej zaś i ostatniej, byli dopiero co wyszkoleni, młodzi czarodzieje. Nie posiadali takiego doświadczenia jak Weterani, ale nadrabiali to temperamentem i pomysłowością. Przynajmniej niektórzy.
Z selekcji, którą dopiero co przeprowadził, wynikało, że musiał wybierać już tylko spośród szesnastu osób. Wciąż przyglądając się liście, wyodrębnił dziewięciu ludzi posługujących się dobrze językiem angielskim; z tego zespołu wykreślił czarodziei z osiągnięciami poniżej Zadowalającego. Zostały trzy osoby: Adriaan De Boer, Dorcas Meadowes i Daan Jausen.
Rozsiadł się wygodniej w fotelu. Każdy z tej trójki nadawał się do wykonania tego zadania. Po dłuższym namyśle zrezygnował z Jausena; co prawda był dobrym aurorem, lecz jednocześnie nie posiadał ani własnego zdania, ani mocnych nerwów do pracy w terenie. Pozostała dwójka była twardym orzechem do zgryzienia, ale po chwili nie miał już wątpliwości. Wybrał Dorcas Meadowes, dziewczynę, jak na jego gust zbyt pyskatą i upierdliwą. Uśmiechnął się na samo wspomnienie ich pierwszego spotkania.
Przyjechał na wizytację lekcji, by sprawdzić postępy kadetów. Było tam wielu uczniów, ale żaden nie dał mu się tak we znaki, jak Meadowes.
Tak, to dobry pomysł. Przynajmniej pozbędzie się jej na jakiś czas. Wywiad aż tak bardzo na tym nie ucierpi. A może nawet zyska. Ta dziewczyna, wbrew pozorom, potrafi naprawdę wiele.
Wziął do ręki kartkę papieru i szybko naskrobał krótką wiadomość dla sekretarki.
Panno De Vries,
Chcę za pięć minut widzieć Dorcas Meadowes w moim gabinecie.
Bez względu na wszystko.
Ernest van Haage.
Złożył karteczkę w mały samolocik, po czym wyrzucił go ze swego gabinetu przez szparę w drzwiach. Następnie przywołał do siebie swojego puchacza i podał mu zieloną kopertę. Na papierze złotymi literami wypisane było nazwisko: Albus Dumbledore.
Już po chwili ptak szybował w przestworzach. Van Haage zadowolony rozsiadł się jeszcze wygodniej w fotelu i w duchu przygotował się na czekający go armageddon. Dobrze wiedział, jaka będzie reakcja Dorcas. Nie czekał długo; już po chwili na korytarzu usłyszał kroki, a sekundę później drzwi otwarły się na oścież. Stanęła w nich młoda czarownica, w krótkich ciemno-blond włosach, z grymasem niezadowolenia na twarzy. Na widok szefa wykrzywiła jednak usta w coś na kształt uśmiechu i ruszyła w stronę biurka.
Zaczyna się, pomyślał.
- O co chodzi, Erneście? - wygodnie rozsiadła się w fotelu naprzeciw szefa.
- Już tyle razy mówiłem ci, żebyś nie mówiła do mnie per Erneście... - warknął.
Przyjrzał się jej dokładniej. Pomimo bojowej miny, miała cienie pod oczami i wyglądała na przemęczoną. Jednak nie zmieniało to faktu, że zapowiadała się ciężka rozmowa.
- Mam dla ciebie zada...
- Jak to? - przerwała mu. - Dlaczego to ja mam zawsze siedzieć za biurkiem? Nie może tego zrobić świętoszkowaty De Boer? - prychnęła z ironią.
- Nie przerywaj mi! Siedź na swoim szlacheckim tyłku i choć raz w życiu słuchaj, co się do ciebie mówi, bo wyświadczam ci przysługę. Jedziesz w końcu na ten swój wymarzony teren.
Oczy Dorcas rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Tylko nie wyobrażaj sobie żadnych akcji typu "różdżka, noga, mózg na ścianie". Pojedziesz do Anglii i spotkasz się z Albusem Dumbledorem. Nie martw się, na pewno zdołasz zwiedzić choć kawałek tego pięknego kraju. Jakieś dwieście metrów urokliwych, nieznanych ci krajobrazów. O ile nie będzie mgły... - zarechotał.
- Przestań kpić! - aurorka niebezpiecznie zmrużyła oczy.
- Dlaczego? - jęknął. - Kiedy ja tak strasznie lubię.
- No dobrze, ale po co mam tam jechać?
- Na spotkanie z Albusem Dumble...
- Nie! Po co mam tam jechać?!
Z satysfakcją stwierdził, iż udało mu się wyprowadzić dziewczynę z równowagi. Punkt dla mnie, pomyślał.
- Nie denerwuj się tak, kochanie. Zaraz ci wytłumaczę, co tylko będziesz chciała. Jedziesz na polecenie ministra magii i jego "sześciu krasnali"...
- Plus minus jeden...- wtrąciła Dorcas.
Van Haage udał, że tego nie słyszał.
-... w ramach międzynarodowej współpracy. Masz się dowiedzieć co i jak, a dokładniej: zebrać informacje na temat Sama-Wiesz-Kogo.
W gabinecie zapadła cisza.
- Nie wiem kogo.
- Jego szajka rozprzestrzeniła się nawet w Holandii. Wyobrażasz sobie?! - ciągnął niczym niezrażony Ernest.
- Ale ja dalej nie wiem, o kogo chodzi - stwierdziła przytomnie.
- Nasz minister uważa - skrzywił się nieznacznie - iż powinniśmy odpowiedzieć na wezwanie, tym bardziej, że mieliśmy ostatnio dobre stosunki z Wielką Brytanią.
I oczywiście tych sześciu imbecyli mu przyklaskuje, dodał w myślach.
- Czy ktoś w tym pokoju wie, o kogo chodzi? - zapytała z irytacją Dorcas. Portrety wiszące w pokoju zaprzeczyły.
- Ależ ty jesteś upierdliwa. Czego chcesz?
- Nie wiem, o kogo chodzi! - warknęła.
- To czemu nic nie mówisz? Zresztą nieważne. Lord Voldemort. Tu masz dodatkowe informacje - rzucił na biurko opasłą teczkę.
- Zebrane przez nasz wywiad. W przeciwieństwie do naszej kochanej Rady, ja od dawna siedzę w tym po uszy. A tak na marginesie, pośpiesz się. Za piętnaście minut masz świstoklik, na twoim miejscu...
- Ale ja się jeszcze nie zgodziłam!
- Do mnie mówisz? - van Haage udał zdziwienie.
- Nie widzę tu innego karalucha*, do którego mogłabym mówić!
- Niepotrzebna ironia - powiedział spokojnie, a ton jego głosu jeszcze bardziej rozwścieczył Dorcas. - Siedzisz teraz w tym bagnie równie głęboko, jak ja. Nic nie poradzisz.
- I ty to mówisz?!
- Nie widzę tu żadnego innego karalucha, który przemawiałby w moim imieniu.
- Ja się nie zgadzam, van Haage. Rozumiesz? Nie zgadzam! Chciałam jechać na prawdziwą akcję, a nie na picie herbatki.
- O, naprawdę? A, to bardzo przepraszam... Kłaniam się do stóp - kpił sobie w najlepsze. - Słoneczko, ty tu nie masz nic do gadania, wszystko załatwione. Minister został już powiadomiony o twoim wyjeździe - łgał w żywe oczy. - Jeśli nie polecisz, możesz mieć kłopoty. O! Patrz, masz już teraz tylko dwanaście minut. Radzę się pospieszyć. Dziewczyna zbladła, zmrużyła oczy i szybkim krokiem ruszyła do drzwi. Na odchodnym jeszcze się odwróciła.
- A niech cię piekło pochłonie - syknęła.
- Złego licho nie weźmie - wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko.
Odprowadził wzrokiem dziewiętnastoletnią aurorkę i pomyślał, że jeszcze nigdy nie spotkał tak upartego młodego człowieka. Ta dziewczyna kogoś mu przypominała. Ciekawe kogo, pomyślał z przekąsem.
* * *
Była wściekła. I przemoczona. Cholerna angielska pogoda, pomyślała ze złością. Chyba pierwszy raz w życiu była gotowa zgodzić się z van Haage; przez mgłę rzeczywiście nic nie było widać. Potknęła się o korzeń i wylądowała po łydki w bagnie. No pięknie - miała ochotę krzyczeć ze złości – przynajmniej nikt nie zwróci uwagi, że nosi trampki nie do pary. Po krótkim, lecz wyczerpującym marszu nagle dostrzegła zamek. Wyrósł jakby spod ziemi. Cholerna mgła, pomyślała. Podeszła do dębowych drzwi, chwyciła mosiężną kołatkę i odskoczyła jak oparzona. Przez chwilę oniemiała przyglądała się niezwykłemu przedmiotowi.
Zmarszczyła brwi i spróbowała chwycić kołatkę jeszcze raz.
- Ladnie to tak opmacyfać, pse pani?
- Ale ja tylko chciałam zastukać...
- Jak sie chce zastukać to sie plosi, nie? - odparł z wyrzutem przedmiot.
- Ale ja... Ale...
- Taa, las taka jetna pzysla i tes mnie macala. Luzie, so s fami jest?!
- No, e...
- Zlestom wsyscy tutaj tasy som. Kiedys...
- Zastukasz wreszcie?! - wybuchnęła w końcu.
- Jaaka nieserpliiwa - kołatka ponownie zaczęła zrzędzić, lecz chwilę później w zamku dało się słyszeć odgłos pukania. Po dłuższym czasie drzwi uchyliły się i stanął w nich ponury człowiek z kwaśną miną, a u jego stóp pojawił się wyleniały kot.
Spojrzała wyczekująco na mężczyznę; deszcz zaczął mocniej padać, a ona przez ostatnie trzy minuty stała, wysłuchując narzekań gadatliwej kołatki.
Cała sytuacja coraz bardziej irytowała Dorcas, a do tego trzęsła się z zimna.
- Wpuści mnie pan, czy nie zmokłam jeszcze wystarczająco? - sarknęła.
- A pani to kto? - warknął, łypiąc na nią spode łba.
- Meadowes, przyjechałam do Albusa Dumbledore'a.
Przyglądał jej się przez moment, po czym cofnął się, by ją przepuścić.
Weszła do imponującej wielkością sali.
- Za mną - mruknął i ruszył w stronę schodów. W milczeniu podążyła za nim. Mijali korytarz za korytarzem; było ich tak wiele, że straciła orientację, w której części budynku są obecnie. W dziewczynie narastało przekonanie, że nigdy dotąd nie znajdowała się w tak niesamowitym miejscu. Oczywiście szkoła, w której się uczyła, też była piękna, lecz tu wręcz czuło się, że magia wypływa wprost ze ścian, obrazów oraz rzeźb. Zatrzymali się przed posągiem chimery. Odźwierny podał gościowi hasło i śpiesznym krokiem ruszył w głąb jednego z korytarzy.
Meadowes patrzyła za mężczyzną, dopóki nie zniknął jej z oczu. Zanim jednak zwróciła się w stronę chimery, usłyszała szum za plecami.
- Witam szanowną panią! - odwróciła się, chcąc zlokalizować źródło głosu. Jej oczom ukazała się bujna czupryna blond włosów i oślepiająco biały uśmiech. Zdecydowanie zbyt biały uśmiech.
- Dzień dobry - odpowiedziała automatycznie. Mężczyzna stojący przed nią wyglądał jak wyjęty prosto z okładki jakiejś gazety dla czarownic. Nienaganna fryzura, świeżo wyprasowana, szmaragdowa szata i ten przerażający uśmiech. Mimowolnie się wzdrygnęła.
- Pozwoli pani, że się przedstawię. Linwood Lockhart - ukłonił się. - Tak się składa, że będę tu nauczał obrony przed czarną magią.
- Och... Jak miło. Bardzo przepraszam, ale się śpieszę.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy - uśmiechnął się szerzej.
- Na pewno - sztucznie wykrzywiła usta i szybko ruszyła w stronę posągu.
Wypowiedziała hasło i pospiesznie weszła na kręte, ruchome schody prowadzące do gabinetu dyrektora.
Odetchnęła z ulgą. Obyśmy się nigdy więcej nie spotkali, pomyślała. Gdy schody dojechały do celu, Dorcas podeszła do drzwi i mocno zapukała. Odpowiedziała jej cisza. Kiedy zapukała po raz drugi, o wiele mocniej, doczekała się odzewu.
- Na Merlina - usłyszała westchnienie. - Proszę wejść.
Otworzyła drzwi i zobaczyła piękny, okrągły pokój; na samym jego środku stało wielkie, mahoniowe biurko, zarzucone mnóstwem srebrnych przedmiotów niewiadomego użytku. Na ścianach wisiało pełno obrazów przedstawiających czarodziejów, pod nimi zaś wisiała niezliczona ilość półek wypełnionych po brzegi książkami. Za biurkiem siedział srebrno-brody, starszy czarodziej, który na jej widok wyraźnie poweselał.
- Witam, panno Meadowes - uśmiechnął się do niej. - Już się bałem, że to mój poprzedni gość postanowił wrócić.
- Dzień dobry - odwzajemniła uśmiech. Przez moment, tam, na korytarzu przed chimerą, bała się, że to Lockhart jest dyrektorem tej szkoły. Na szczęście jej obawy okazały się płonne. - Kim był pana poprzedni gość? Przedstawił się jako nauczyciel.
- Jeszcze nim nie jest, ale najprawdopodobniej będzie – westchnął ponownie Dumbledore. - Właśnie rozmawiałem z panem Lockhartem na temat jego referencji. Niestety jest jedynym kandydatem na to stanowisko i z tego wynika, że będę musiał go zatrudnić. Ale przejdźmy do konkretów. Proszę, niech pani usiądzie - wskazał jej krzesło po przeciwnej stronie biurka.
- Niech mi pan mówi po imieniu, dyrektorze - poprosiła.
- I nawzajem - odparł rozpromieniony.
Podchodząc do biurka przypomniała sobie, co van Haage powiedział jej przed wyjazdem: że Dumbledore jest jedyną osobą, której Voldemort się boi. Jak na razie nie widziała w tym miłym, spokojnym czarodzieju niczego wyjątkowego.
***
Na zewnątrz było już całkiem ciemno, kiedy rozmowę przerwało im natarczywe stukanie. Dyrektor powoli podniósł się z krzesła i podszedł do okna, za którym siedział olbrzymi, szary puchacz. Dumbledore pośpiesznie otworzył okno i wyjął z dzioba sowy cienką, zieloną kopertę. Ptak zaskrzeczał i odleciał w mrok nocy. Czarodziej usiadł z powrotem i rozłożył list. Gdy skończył czytać, zwrócił się do Dorcas.
- W sprawie naszej wcześniejszej konwersacji, nie mam już nic więcej do dodania. Przekazałem ci wszystkie istotne dla sprawy informacje - uśmiechnął się. - Chciałbym ci także złożyć ofertę przejęcia stanowiska nauczyciela obrony przed czarną magią.
- Ale ja tu zostaję tylko na tydzień - oczy Dorcas rozszerzyły się ze zdumienia.
- W tym liście znajdziesz odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. Ernest van Haage pragnie cię powiadomić, iż awansowałaś na stanowisko zwiadowcy.
- Słucham?! - zerwała się z krzesła.
- Oznacza to, że pozostaniesz w Anglii przynamniej przez rok - Dumbledore uśmiechnął się pod nosem na widok reakcji Dorcas i podał jej list.
- A to skurwysyn! Zabiję go! Zamorduję!
* * *
Ernest van Haage położył nogi na biurku i zaczął wsłuchiwać się w odgłos ciszy panującej w pustym ministerstwie.
Było już mocno po północy, a on siedział w swoim gabinecie i nie mógł się nadziwić swej inteligencji. Za jednym zamachem załatwił dwie tak ważne dla niego sprawy. Miał znaleźć osobę, która pozostanie w Anglii, aby obserwować przebieg akcji i być w stałym pogotowiu. I miał wysłać Meadowes na akcję w terenie, o którą męczyła go już od paru miesięcy.
I udało mu się. Jednocześnie załatwił i zwiadowcę i Meadowes. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Ciekawe, czy list, który wysłał rano, już doszedł. Przeciągnął się zadowolony; jego plan działał idealnie.
* * *
- Rozważ, proszę, moją propozycję - Dumbledore ruchem dłoni uspokoił dziewczynę, która wyglądała tak, jakby miała za chwilę ponownie wybuchnąć. - Masz się gdzie zatrzymać?
Potrząsnęła głową.
- W takim razie zostań na jakiś czas w Hogwarcie - zaproponował. - Mamy tu mnóstwo komnat, z pewnością będzie ci wygodnie. Jednocześnie jeszcze raz proszę cię o rozpatrzenie mojej propozycji. Na przemyślenie jej masz niestety tylko cztery dni, ponieważ za tydzień, jak zapewne wiesz, jest początek roku szkolnego. Jeśli się nie zgodzisz, będę musiał wysłać sowę do pana Lockharta.
- Dlaczego ja, a nie Lockhart? Albo ktoś inny?
- Na to stanowisko zawsze trudno było znaleźć jakiegoś chętnego. W tym roku zgłosił się tylko Linwood, a muszę przyznać, iż nie jest on najlepszym kandydatem - Dumbledore spojrzał na Dorcas znacząco.
- Lepsza jest nawet niedoświadczona smarkula? - sarknęła. Wiedziała, że nie powinna, ale musiała jakoś odreagować swoją złość. - Nie, Dumbledore. Nie sądzę, by to był dobry pomysł...
- Proszę cię, abyś mimo wszystko dała mi odpowiedź dopiero za cztery dni. Nie podejmuj decyzji zbyt pochopnie, przemyśl to i obejrzyj zamek. Teraz Szmerek odprowadzi cię do twojej komnaty.
Usłyszała za plecami ciche pyknięcie i na środku pokoju pojawił się domowy skrzat, ubrany w czerwoną serwetę stołową.
Wstała, skinęła głową dyrektorowi na pożegnanie i wyszła za elfem**.
Dumbledore wpatrywał się jeszcze przez chwilę w miejsce, w którym przed chwilą stała, po czym westchnął.
- Na Merlina, mam nadzieję, że już nigdy więcej nikt z rodu Lockhartów nie będzie się ubiegał o stanowisko nauczyciela, póki żyję.
c.d.n.
* Karaluszku, wybacz. Tak wyszło.
** Założyłyśmy, że skrzaty należą do rodziny elfowatych, lecz są udomowione i bardziej rozwinięte niż np. chochliki (ang. elf jest bliski polskiemu znaczeniu skrzat).
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Puszek
Dołączył: 17 Cze 2005
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Bagno
|
Wysłany: Sob 19:53, 18 Cze 2005 Temat postu: |
|
|
Za korektę bardzo dziękujemy Skye i Susie.
Cz.2
Minerwa McGonagall była wściekła. Mało osób miało nieszczęście widzieć ją w tym stanie. Zawsze umiała opanować złość. Była znana w szkole ze swojej surowej, karcącej miny, której tak bali się uczniowie, no może z wyjątkiem Blacka, ale ten wyjątek potwierdzał tylko regułę. Potrafiła utrzymać nerwy na wodzy. Ostatni przypadek, kiedy ktoś wyprowadził ją z równowagi miał miejsce cztery lata temu, kiedy to Potter i Black wysadzili pracownię eliksirów.
Teraz była wściekła z całkiem innego powodu. Nie potrafiła zrozumieć postępowania Dumbledora. Wiedziała, że dyrektor rzadko się myli i nawet jej wybuch nie zmieni jego zdania, ale i tak to, co usłyszała, przekraczało jej możliwości percepcji. Jak mógł wpaść na taki pomysł? Co go do tego skłoniło? Przecież Ona jest taka młoda. Jak mógł...
- Zaproponowałeś jej stanowisko nauczyciela?! Albusie, przecież to niedorzeczne! Ona jest za młoda na pracę nauczyciela! A do tego małe doświadczenie...
- Pod koniec tego miesiąca dostaje dyplom ukończenia Akademii Aurorskiej w Amsterdamie. Dwuletnie praktyki. Jak zapewne wiesz, Minerwo, w Holandii rozpoczyna się naukę rok wcześniej niż w Anglii. - Dyrektor uśmiechnął się znad swoich okularów połówek.
- Takie zarządzenie wprowadzono po wniosku Ernesta van Haage, tamtejszego szefa Wywiadu Magicznego. I muszę dodać, że to doskonały pomysł. Młodszym aurorom znacznie łatwiej opanować trudne zaklęcia. Mimo że mówimy tylko o roku różnicy.
- No właśnie! Tylko rok różnicy! Nie wiem jak ty, Albusie, ale ja nie wyobrażam sobie, by tak młoda dziewczyna miała nauczać tylko o rok młodszych od siebie uczniów. A już nie wspomnę, że tymi uczniami mieliby być Black i Potter.
- Właśnie to zrobiłaś, Minerwo. Właśnie wspomniałaś... Dropsa?
Profesor McGonagall machnęła tylko ręką.
- To nie jest dobry pomysł - nieco uspokojona usiadła na krześle naprzeciw dyrektora. - Nie chodzi mi o same umiejętności tej dziewczyny, ale i o psychikę. Ona jest jeszcze dzie...
- Nie jest dzieckiem, Minerwo - przerwał ostro Dumbledore. - Tego nie możesz jej zarzucić. Jest młoda, to prawda, ale to właśnie ją Ernest wysłał. Widziałem jej osiągnięcia, nie ma samych wybitnych, ale jak to jej nauczyciel powiedział "jak się człowiek z nią kłóci, to włos się jeży na głowie". Tu masz kopię jej kartoteki - położył przed profesor transmutacji gruby plik papierów. - Sądzę, że sobie poradzi. Zresztą i tak jest lepszą kandydatką od Linwooda Lockharta. - Uśmiechnął się nieznacznie. Wiedział, że trafił. Minerwa przez chwilę wyglądała, jakby miała zaprzeczyć, po czym westchnęła.
- Chyba masz rację. Ale później nie mów, że cię nie ostrzegałam - zgodziła się.
- Prosiłem ją, żeby poczekała z odpowiedzią do poniedziałku. Jeśli odmówi, to będę miał czas na wysłanie sowy do Linwooda. Chociaż wolałbym wykluczyć taką możliwość. W każdym razie pozostanie w zamku przynajmniej do poniedziałku. Ernest poprosił mnie, abym miał na nią oko. Podobno lubi pakować się w kłopoty, aczkolwiek... - dodał pośpiesznie, widząc, że Minerwa chce coś powiedzieć - jest ostrożna. Poza tym Ernest z pewnością nie przysłał jej tu do przekazywania informacji, tego jestem pewien.
- Nie ufam van Haage. Jest w tym człowieku coś niepokojącego - profesor McGonagall wyglądała na zmartwioną. - A poza tym, nie odpowiada mi sytuacja, kiedy całym ministerstwem rządzi jedna osoba.
- Ależ droga Minerwo, przecież nad Holenderskim Ministerstwem pieczę sprawuje siedmiu Głównych i minister - w oczach Dumbledora zapaliły się wesołe iskierki.
- Dobrze wiesz, Albusie, o co mi chodzi. Tak naprawdę jedynym Głównym jest van Haage. Potrafi przerobić każdego, tak jak mu się żywnie podoba. Tak właściwie, on tam rządzi. To on stworzył najlepszy w całej Europie wywiad, a co może stworzyć, może i zniszczyć. Doskonale ci przecież wiadomo, że na wywiadzie opiera się cała Holandia. Ten człowiek jest bezwzględny.
- Ufam mu, Minerwo. To, czego dokonał w tak młodym wieku, dowodzi tylko jego inteligencji. Jest ważnym sojusznikiem, a jego szpiedzy zdobędą każdą potrzebną informację. Zresztą, co tu dużo gadać. Spotkałem go może ze dwa razy w życiu, a i tak mi zaimponował. Zdaje mi się, że ty nie miałaś przyjemności go poznać, prawda?
Minerwa milczała. Zapatrzyła się w ogień trzaskający w kominku, nieświadoma, że Dumbledore ją obserwuje. Gdy tylko Albus powiedział jej to nazwisko, dwa lata temu, od razu skojarzyła je z młodzieńcem, którego spotkała w Moskwie.
Był rok 1964. Pojechała do Rosji na konferencję Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Kiedy dotarła do kwatery głównej ministerstwa, była zmęczona i zmarznięta. Marzec tamtego roku był nadzwyczaj mroźny. Jakiś młody pracownik dał jej szklankę gorącej herbaty i kazał poczekać na korytarzu. Usiadła na rozpadającym się fotelu.
Nie wiedziała, dlaczego Dymitr Iwanow, szef Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, chce z nią rozmawiać na osobności. I to jeszcze dzisiaj. Jakby nie mógł poczekać do jutra, kiedy dojdzie do siebie.
Nagle usłyszała odgłos otwieranych drzwi i szeptaną rozmowę. Wtedy zobaczyła go po raz pierwszy. Rozmawiał z dwojgiem mężczyzn, przy czym w jednym z nich rozpoznała Iwanowa. Drugiego nie kojarzyła, ale była pewna, że już kiedyś go spotkała. Najbardziej jednak zainteresował ją chłopak. Było to co najmniej dziwne. Rzadko spotykało się tam tak młode osoby. A już tym bardziej rozmawiające na osobności z dwoma Głównymi. Tak, ten drugi też był Głównym. Przypomniała sobie. Szef Głównych Służb Aurorskich. W takim razie - kim był ten młodzieniec? Miała nadzieję, że usłyszy choćby strzęp rozmowy, który pomoże jej dowiedzieć się czegoś konkretnego. Niestety, zakończyli konwersację. Skinęli głowami na pożegnanie i wymienili oficjalną wiązankę słowną. Nazwali go Ernestem. Czyli Ernest był wtajemniczony. Kim on jest do diabła? Kiedy przechodził koło niej, ich spojrzenia się spotkały. Minerwa wstrzymała oddech. Rzeczywiście był młody, mógł mieć jakieś dwadzieścia dwa lata, jeśli nie mniej.
Bardzo przystojny, ale nie to było najważniejsze. Najważniejsze były jego oczy, obojętne do granic możliwości. Zimne i martwe. Minął ją i wyszedł w mroźną noc. Tak, dobrze pamiętała te oczy. Z zamyślenia wyrwały ją słowa Dumbledora.
- On nie jest głupcem, Minerwo, nie zrobi nic nieprzemyślanego, tym bardziej, że w aktualnej sytuacji jest mu to nie na rękę - dyrektor nadal uśmiechał się lekko.
Tak, pomyślała Minerwa, o wszystko można by go posądzić. O to, że jest świnią, skurwysynem, ale głupcem? Nie, to zupełnie do niego nie pasowało.
Nic nie odpowiedziała, tylko westchnęła z rezygnacją.
- Pójdę już. Zrobiło się późno. Dobranoc, Albusie - powiedziała na odchodnym.
- Dobranoc, Minerwo. Dobranoc.
Cz.3
- To tu? - spytała zadyszana. - Już doszliśmy?
- Oczywiście, że nie, proszę pani - Szmerek wyszczerzył zęby i wskazał w górę.
Dziewczyna spojrzała w stronę, w którą pokazywał skrzat i jęknęła. To był przeciągły, pełen rezygnacji, jęk. Mieli przed sobą z tysiąc schodów. Niektóre zmieniały miejsce, inne zaś w ogóle znikały.
- Ile to stopni? - spytała z rozpaczą.
- Niewiele, proszę pani.
Dorcas nie skomentowała, lecz ze zbolałą miną zaczęła się wspinać.
Już na początku naliczyła sto stopni, potem straciła rachubę. Na jednym z najwyższych pięter, skrzat przeprowadził ją przez niskie drzwi, za którymi znajdowały się następne schody, wąskie i kręte. Najwyraźniej zmierzały do wieży. Merlinie, myślała, umrę zanim tam dojdę; padnę na twarz. Pierwsze piętro, drugie piętro, kiedy to się skończy? Morgano, trzecie! Nie mogę złapać tchu.
Przystanęła i oparła się plecami o ścianę. Ile pięter może być w jednej wieży?
- Niech się pani nie poddaje, już niedaleko.
- Wierzę ci na słowo - sapnęła i ruszyła dalej, potykając się o własne nogi i idąc, właściwie, na czworaka.
W pewnym momencie schody się skończyły. Dorcas podniosła głowę, a o parę cali od swego nosa ujrzała drzwi rzeźbione w roślinne motywy.
- Proszę - skrzat skłonił się i gestem zachęcił ją do otwarcia. - Jesteśmy na miejscu.
Pchnęła je z niepewną miną. Ustąpiły z niebywałą łatwością. Jej oczom ukazał się zaokrąglony pokój. Pod jedną ze ścian stało łoże z baldachimem. Cała komnata była pięknie urządzona.
Ktoś się namęczył, przeleciało jej przez głowę.
- Jeśli niczego pani nie potrzebuje, to pozwoli pani, że Szmerek już sobie pójdzie - elf ukłonił się nisko i zniknął z cichym pyknięciem.
Dorcas nawet nie zwróciła uwagi na jego odejście; podeszła do łóżka, położyła się i natychmiast zasnęła.
* * *
Obudziło ją stukanie do drzwi. Niechętnie otworzyła jedno oko, w pierwszej chwili nie wiedząc gdzie się znajduje. Po chwili wspomnienie całego wczorajszego dnia wróciło ze zdwojoną siłą. Zamknęła powieki. Pukanie nie ustawało.
O nie! Nie ma mowy! Nigdzie nie idę.
Odgłos walenia stawał się już natarczywy. Klnąc w duchu, zwlokła się z łóżka i sięgnęła po leżący na krześle niebieski szlafrok. Mrużąc oczy, wyjrzała przez okno. Na zewnątrz panował jeszcze blady świt, a pierwsze promienie letniego słońca dopiero przedzierały się przez gęstą koronę drzew Zakazanego Lasu.
Dorcas zaklęła. Było stanowczo za wcześnie. Tym bardziej, że ona czuła się jakby przebiegło po niej stado hipogryfów. Na Merlina, jeszcze chwila, a wywarzą te drzwi. Przecierając oczy i potykając się o rozrzucone po pokoju rzeczy, ruszyła w stronę wejścia. Otworzyła je i ułamek sekundy później leżała przygnieciona do podłogi przez wielką kupę futra. Na szyi poczuła zimny nos, a na policzku mokre ślady pozostawione przez wielki język.
- Złaź. Ale już! - usiłowała zrzucić ciężkie zwierzę z siebie, lecz nie było to łatwe. Przez chwilę siłowała się z psem. W końcu udało jej się stanąć chwiejnie na nogach. W drzwiach stał młody mężczyzna, przyglądając się jej z rozbawieniem. Trzymał w ręku zieloną kopertę a obok niego stały trzy pokaźne kufry. Jej kufry. A to żmija, pomyślała, znowu postawił mnie przed faktem dokonanym. Już chciała coś powiedzieć, lecz młodzieniec zdecydowanym ruchem wcisnął jej do ręki kopertę. Rzucił jeszcze ostatnie, rozbawione spojrzenie po czym szybkim krokiem wyszedł, pozostawiając ją w szlafroku, z listem w ręku i z psem obśliniającym jej prawą dłoń. Jeszcze przez chwilę stała otępiała, nie bardzo mogąc zrozumieć co się właśnie stało. Zaraz jednak ocknęła się, odłożyła na stół list i wciągnęła kufry do pokoju. Podniosła z podłogi ręcznik i wytarła mokrą dłoń. Zerknęła na łóżko. Na jej poduszce siedział wielki kudłaty pies i przyglądał się jej, wesoło merdając ogonem.
- Ktoś pozwolił ci tam wchodzić? – warknęła. Tara szczeknęła radośnie i skołtuniła kołdrę, cały czas przyglądając się bacznie dziewczynie.
- O ty wredoto! - roześmiała się po czym skoczyła w jej stronę i przytuliła do siebie. Pies zaskomlał przeciągle i zeskoczył z posłania, truchtem kierując się do wyjścia. Przytknął nos do szpary w drzwiach. Popatrzył wyczekująco na swoją panią.
- O nie! Na pewno nie! Jest jeszcze za wcześnie - tak właściwie jej to nie przeszkadzało. I tak się już rozbudziła, więc wystarczyło jeszcze jedno ciche warknięcie Tary by skapitulowała.
Kiedy wyszła na świeże, lekkie powietrze i kiedy ciepły wiatr owiał jej twarz, stwierdziła, że to wcale nie był taki zły pomysł. Szła przez błonia wesoło pogwizdując i obserwując jak jej szczeniak – prezent od dziadka - szaleje po mokrej trawie. I pomyśleć, że ten wielki potwór, siedem miesięcy temu był małym, czarnym kłębuszkiem, każącym się nosić po schodach - bo za wysokie i śpiącym na jej poduszce, bo boi się burzy. Zresztą tak jest nadal, z tą tylko różnicą, że teraz to Tara mogłaby nosić ją.
Zobaczyła duże drzewo koło jeziora i skierowała się w tamtą stronę. Zaczęła nucić pod nosem. Nigdy nie potrafiła śpiewać. To również był "prezent" od dziadka. Żadne z nich nie miało talentu muzycznego. Nie to co jej matka. Ona miała głos barda.
Nagle usłyszała szczekanie. Obejrzała się, a jej oczom ukazała się olbrzymia postać, wokół której skakał pies, próbując zachęcić do zabawy. Dorcas wstrzymała oddech, kiedy ów wielki przybysz zbliżył się do niej. Był naprawdę imponujących rozmiarów, a spod gęstej, splątanej brody, widać było tylko parę czarnych oczu.
- Miły piesek. To pani? - zaniemówiła na chwilę, ale zaraz ocknęła się i uśmiechnęła.
- Tak moja. To dziewczynka – popatrzyła z politowaniem Tarę, która zaczęła gonić własny ogon.
- Milutka. Tylko trochę mała - Dorcas wytrzeszczyła oczy i popatrzyła jak obcy głaszcze Tarę wielką ręką. O dziwo, ta nie zgłaszała sprzeciwu.
- Przepraszam a pan jest...?
- O cholibka! Ja się przecież nie przedstawiłem. Rebus Hagrid, jestem tutaj gajowym - odparł z dumą. - A pani? Wcześniej pani tu nie widziałem.
- Przyjechałam wczoraj z Holandii, w sprawach służbowych.
- Ach, a ja myślałem że jest pani nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią. Co roku inny nauczyciel i do tego coraz trudniej znaleźć dobrego.
- Wie pan, tak właściwie...
- Mów mi Hagrid.
- Dorcas. Dorcas Meadowes.
- Bardzo mi miło - podał jej wielką dłoń.
- Mi również. A więc widzisz, tak właściwie to, Dumbledore zaproponował mi tę posadę, ale wątpię żebym ją przyjęła. Nie mam najmniejszej ochoty na nauczanie.
- Dumbledore zaproponował ci posadę? Fiu, fiu... To ci dopiero; tak młodego nauczyciela, tośmy w Hogwarcie jeszcze nie mieli – rzekł z podziwem.
- Domyślam się – odparła. – Ale naprawdę, muszę to jeszcze przemyśleć. W sumie decyzja niby nie należy do mnie, ale na upartego może udałoby mi się coś zdziałać.
- Cóż... Gdybym miał ci radzić, to bym ci powiedział, żebyś została tutaj. To najbezpieczniejsze miejsce na ziemi. I do tego, cholibka, najpiękniejsze – dodał zamyślony. Oboje w milczeniu wpatrywali się w zamek, dopóki Tara szczekaniem nie przywróciła ich rzeczywistości. Wtedy dziewczyna pożegnała się z gajowym i wróciła do zamku.
***
Kiedy weszła do pokoju, pierwszą rzeczą jaka rzuciła jej się w oczy, była ciemno-zielona koperta leżąca na blacie stołu, stojącego koło okna. No tak. Zieleń. Jego wizytówka. Podeszła i podniosła kopertę. Była gruba i ciężka. Dorcas odłożyła ją na miejsce, zastanawiając się czy dobrze robi. Nie była jeszcze gotowa, by ją otworzyć. Domyślała się co może znajdować się w środku. Nie wierzyła, że Ernest zostawi ją w Anglii tylko po to aby jego sprzymierzeniec miał kogoś do nauczania Obrony. Była pewna, że to jego sprawka. Wszystko zaplanował. Ale po co ją tu przysłał? Bo przecież nie po to, co aktualnie ma robić! Z pewnością chodziło o coś innego. O coś ważniejszego. Tylko, co to mogło być?
Odpowiedź spoczywała przed Dorcas w ciemnozielonej kopercie, czekającej na otwarcie. Ale ona nie była jeszcze gotowa. Nie miała ani siły, ani odwagi aby zmierzyć się z zadaniem jakie powierzył jej Ernest. Wiedziała tylko jedno - a przeczucie nigdy jej nie zawiodło - teraz van Haage grał z nią już na poważnie.
***
Drugiej nocy nie mogła spać. Przewracała się z boku na bok, nakrywała kołdrą, po czym odkrywała stwierdziwszy, że jest jej za ciepło. Wiatr hulał między drzewami Zakazanego Lasu, a w okna waliły krople deszczu. Grzmotnęło, a Tara skulona w nogach jej łóżka, poruszyła się niespokojnie. Dorcas pogładziła ręką suczkę, która znów zapadła w głęboki sen.
Nie mogła zasnąć. Błysnęło. Na Merlina, burza w sierpniu, co za cholerny kraj. Spojrzała na nakręcany zegarek stojący na stoliku. Dochodziła druga. Nie, dłużej nie wytrzymam i tak już nie zasnę. Ostrożnie, aby nie obudzić Tary, wyślizgnęła się z łóżka i szybko ubrała. Zarzuciła na ramiona cienki szlafrok i podeszła do stołu. Zapaliła różdżką świecę i rozerwała kopertę. Wysypała zawartość na blat i usiadła. Spośród stosu papierów wyłowiła pismo van Haage. Rozwinęła pergamin i zaczęła czytać.
Cas, kochanie moje...
Zaklęła szpetnie, przyglądając się kaligrafii. Kiedy na pierwszym roku, podczas codziennych ćwiczeń wdała się z kolegami z grupy w dyskusję na temat dowództwa, dla żartu nazwała van Haage "swoim ukochanym". Pech niestety chciał że tego samego dnia, w tej samej chwili nie kto inny a Ernest van Haage wybrał się na wizytację lekcji i stał akurat za nią. Na jego widok, Dorcas skamieniała, obawiając się najgorszego. On tymczasem puścił do niej oko, na co reszta rekrutów zareagowała głośnym rechotem, i kazał „ukochanej” dołączyć do szeregu, który zdążył się już uformować. Niedoszła aurorka spąsowiała i szybko wycofała się na tyły. Niestety, zapadła w pamięć szefa, aż za dobrze.
Cas, kochanie moje,
Problemy masz trzy: Po pierwsze, co z pewnością będzie dla ciebie sprawą najtrudniejszą, masz nie zwracać na siebie uwagi. Jesteś Holenderką, która została zatrudniona na stanowisku nauczyciela, nic więcej. O tym kim jesteś naprawdę, w zamku wiedzą trzy osoby, a mianowicie: Dumbledore, Argus Filch i Minerwa McGonagall. Nikt więcej. Postaraj się nie zdradzić, gdyż od tego może zależeć powodzenie akcji w której będziesz brać udział. Dokładne instrukcje przekaże Ci Stu Miles...
No pięknie. Stuart. Ernest mógł wysłać każdego. Ale musiał przysłać wesołka w uniformie aurora.
...który dotrze do ciebie prawdopodobnie jutro, jeśli wziąć pod uwagę, że otworzyłaś list dopiero po dwóch dniach i czytasz go w środku nocy... mam wrażenie, że za dobrze się znamy...
- Ja też mam takie wrażenie - Dorcas przewróciła oczami.
Twój drugi problem polega na tym, że nie masz nic do gadania i czy chcesz, czy nie, musisz przyjąć stanowisko nauczyciela. To rozkaz. Od tego zależy powodzenie twojej misji. Ostatni problem: pod koniec września miałaś stawić się przed komisją w sprawie egzaminu. Zabawne, ale profesorowie na wiadomość, że opuścisz sprawdzian, nie wyglądali na zachwyconych. Jednak jako szef wywiadu, EWENTUALNIE mogę cię zwolnić. Tak powiedzieli. Wyobrażasz sobie? Chyba będę musiał przypomnieć im, kto dowodzi tym całym kurnikiem, potocznie zwanym wywiadem. W każdym bądź razie, testów zdawać nie musisz. Jako szef wywiadu, nniejszym uznaje, że od dzisiaj jesteś aurorem drugiego stopnia. Masz prawo samodzielnie wykonywać misje i decydować o przebiegu akcji, jeżeli w pobliżu nie ma nikogo wyższego stopniem. Zostaniesz przydzielona, jako padawan pod opiekę swojego Mistrza, aurora pierwszego stopnia, który będzie dalej decydował o przebiegu twojego szkolenia.
Twój raport dostałem. Dalsze instrukcje przekaże Ci Stu. I niech różdżka będzie z tobą.
Ernest van Haage
Pod opiekę Mistrza? Ciekawe kogo. - Skrzywiła się. Spojrzała na ostatnie zdanie i parsknęła śmiechem. Po chwili jednak zdołała się opanować. Pomyślała o informacjach jakie ma jej przekazać Miles. Wiedziała, że w tej sprawie jest jakiś haczyk.
A więc Stuart wrócił z Kanady. Kiedy widziała go po raz ostatni, mówił, że ma zamiar zostać w swoim ojczystym kraju na dłużej, ale jak widać nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu.
Złożyła list i wrzuciła go do koperty, po czym zabrała się za czytanie raportu na temat „dokładnej procedury meldowania i przekazywania informacji wewnątrz wywiadu pomiędzy agentami”. Już w połowie utwierdziła się w przekonaniu że Maślak i jego kumple z CBŚNN* są zdrowo popieprzeni.
Za oknem zaczął wstawać nowy dzień, kiedy Dorcas wrzuciła wszystko do kufra i zatrzasnęła wieko.
***
Stuart stanął w imponującej wielkością sali i przyjrzał się krytycznie swoim zabłoconym butom. Po chwili westchnął i spojrzał na nadchodzącego mężczyznę o ponurym wyrazie twarzy.
- Dzień dobry! Przyjechałam spotkać się z…
- Za mną - burkną mężczyzna, po czym ruszył w kierunku schodów.
Stuart stał jeszcze przez chwilę, patrząc ze zdziwieniem, jak osobnik wspina się na piętro po czym ruszył za nim. W trzech skokach dogonił woźnego i zaczął się przyglądać obrazom, które obserwowały go z zainteresowaniem.
- Zawsze jest pan taki wesoły? - zwrócił się do mężczyzny, jednocześnie energicznie machając do jednej z dam na obrazie, która na ten gest zachichotała i skryła się za ramą.
W odpowiedzi, woźny z całej siły zatrzasną jedne z otwartych drzwi. Echo poniosło się po zamku.
- Tak myślałem.
cdn
* Pieszczotliwie nazywane przez resztę wywiadu jako Centralne Biuro Ślęczenia Nad Niczym.
Termin "padawan" jest zapożyczony z "Gwiezdnych Wojen" i oznacza ucznia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Dolivariuss
Gość
|
Wysłany: Śro 23:53, 07 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
[link widoczny dla zalogowanych]
From LA Monday Fest...Keep your ass!
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
NickRimer
Gość
|
Wysłany: Wto 17:43, 27 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
[link widoczny dla zalogowanych]
nice!
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
MartinBabutto
Gość
|
Wysłany: Czw 15:48, 05 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Shield meter )
[link widoczny dla zalogowanych]
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Murtazin
Gość
|
Wysłany: Czw 22:13, 12 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Cheapest prices for sildenafil citrate in these shops. Be sure
Follow the links:
[URL=http://pharm1.info/product.php?item=Cialis ]cheap cialis[/URL]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
please don't click if you don't need it, otherwise sure it is cheapest there
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Semar9
Dołączył: 29 Kwi 2007
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 20:50, 29 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Semar9's free adult video storage:
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Merideth
Gość
|
Wysłany: Sob 9:47, 16 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Hi man! Your site is cool! Please visit my homepage:
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
jnqxyb iscrelo
Gość
|
Wysłany: Pią 11:42, 22 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
iunzho qxzacuft royg znhwvx qvnmpbisy fiduh uystqveaw
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Dwayne
Gość
|
Wysłany: Wto 15:35, 17 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
Great looking site so far!! I'm just starting to look around it but I love the title page! Would you please also visit my site?
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
<Name>
Gość
|
Wysłany: Nie 3:22, 28 Paź 2007 Temat postu: |
|
|
generic order viagra pills fda approved
order viagra
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Halo
Gość
|
Wysłany: Pią 13:21, 04 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
1
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|